Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W końcu pojechali. Na swoje tory wyjechała najlepsza, a przynajmniej tak jest sprzedawana marketingowo, żużlowa liga świata. Po miesiącach przerwy już od pierwszej kolejki nie zabrakło emocji kibicom, a dziennikarzom tematów na ich własne mecze z „lewoskrętnymi”.

 

Sporo emocji dostarczyło spotkanie w Lesznie. Włókniarz ostatecznie poległ na Smoczyku. Wielu jednak twierdzi, że gdyby tylko ten Drabik inaczej do życia podchodził, to mecz na Strzeleckiej mógłby skończyć się inaczej. Pewnie i mógłby, ale to tylko żużel i na nim niczyje życie się nie kończy. 

Parę godzin po meczu wystarczyło, aby z Drabika zrobić w mediach milionera, dowiedzieć się ile ponoć wziął za podpis, dodać, jak wszystkich olewa „sikiem”, czyli generalnie nic nowego. Indywidualista życiowy Drabik ma pecha. Nie pojedzie na poziomie do jakiego nazwisko Drabik nobilituje, ma zapewnione nie odsetki jak w banku, a artykulik na swój temat dnia następnego.

Przyznam szczerze, wielu piszących „kolegów” mam za mądrzejszych od siebie i nie rozumiem, skąd biorą taką, a nie inną narrację jako temat przewodni swoich artykułów. Średnio rozgarnięty kibic zdaje sobie bowiem sprawę, że każdy zawodnik swoje pieniądze w głównej mierze podnosi właśnie z toru i szafowanie kwotami za podpis winno iść w parze z szafowaniem kwotami, jakie dany rajder wydać musi czy to na silniki, czy na mechaników, czy inne niezbędne elementy w swojej lepszej czy gorszej  przygodzie z żużlem. Mi ten Drabik ani swat, ani brat. W życiu zamieniłem z nim może parę zdań, ale „trzepanie” chłopaka jak dywan po każdym nieudanym występie uważam za słabe. Paru w swoim życiu było tak trzepanych czy przez dziennikarzy czy to przez kibiców. Wystarczy, że wspomnę śp. Kurmanskiego czy Jędrzejaka. Więcej pisać nie trzeba poza faktem, iż osobliwy styl życia juniora Drabika ma tyle wspólnego z jego ambicją na torze, co wierność z zajmowanem się prostytucją. 

Niełatwo miał w ostatniej kolejce, z podobnych jak Drabik powodów, charakterny Oskar Polis. Po przegranym meczu w Rzeszowie doszło do jakiejś wymiany zdań pomiędzy rozżalonymi wysoką porażką kibicami, a nowym nabytkiem klubu. Ten ostatni w stronę będącego ponoć pod wpływem kibica wspomniał coś o Snickersie i zaczęła się „impreza”. Kibice w Łodzi już u siebie Oskara nie chcą. Zobaczymy czy stanowisko podtrzymają jak pan Oskar zaliczy dobry występ. 

Po co przytaczam obie historie z minionego weekendu? Po to, aby więcej fanów czarnego sportu i nie tylko zrozumiało, iż Ci, którzy każdorazowo ku Waszej uciesze jadą bez hamulców ponad 100 na godzinę, doskonale wiedzą, że każdy wyjazd na tor może być ich ostatnim. Za to ryzyko biorą też spore w porównaniu do innych „śmiertelników” apanaże. Już kiedyś pisałem, że Ci, którzy pierwsi rzucają „kamieniami”, niech sami wsiądą na motocykl i spróbują zobaczyć ile „lewoskrętni” ryzykują, aby dostarczać ludowi rozrywki ścigając się po okrągłym torze, który w ułamku sekundy może okazać się dla nich śmiertelny. Zapewniam, żaden z zakładających kask nie wyjeżdża, aby przyjechać ostatnim. Każdy chce być pierwszy. Wygrana to DUŻA kasa, a ta jest ważniejsza u większości z nich nawet od zwykłych ludzkich zasad… Tyle.

W pierwszej lidze też robi się wesoło i to nie na torze. W jednym klubie lubią drwić z problemów innych, ale mają zasadę: jak kontrahent dzwoni po kasę to udajemy, że nas nie ma. Nie podnosimy. Pracujemy na Facebooku. W innym z kolei jeden z liderów zatrudnił menadżera i teraz szuka części swoich pieniędzy za podpis. Przyznam, sam nie mogę dojść do tego, jak w miarę inteligentny zawodnik kwestie finansowe związane z kontraktem mógł powierzyć „menadżerowi” i jak regulaminowo było to możliwe. Zasięgnąłem języka. Ponoć możliwe, jeśli zawodnik uprawomocnił notarialnie menadżera. Ci menadżerowie to też prawdziwe „asy”. Niedawno jeden z zawodników złapał Pana Boga za nogi i znalazł sobie kolejnego super managera. Ten promocyjnie załatwił mu jednostki napędowe gwarantujące sukces. Jak na menadżera- przyjaciela przystało, zorganizował za darmo. Szkopuł w tym, że inny jego „podopieczny” jednostek napędowych chciał się pozbyć. Menadżer znalazł kupca. Kogo? Domyślcie się sami. Dorzucił parę setek euro i jeszcze powiedział do nabywcy – beze mnie byś sobie chłopie w życiu nie poradził. 

I na koniec. Tydzień temu pisałem o zachowaniu pewnego prezesa. Przyznam, zdziwiłem się mocno, gdyż po publikacji dostałem sporo wiadomości od kibiców, byłego sponsora klubu i paru innych „lokalnych” osób, iż wiedzą o jakiego prezesa i jaki klub chodzi, a co lepsze, część z nich doskonale wiedziała nawet kto, kiedy, na czyje polecenie i dlaczego jednemu z fotoreporterów dał po „mordzie”. Przyznam obiektywnie, klub marketingowo, PR-owo opakowany jest idealnie. Całkiem poważnie. Może świecić przykładem. Choćby przy ostatniej akcji z tysiącami rozdawanych czapeczek. Jak twierdzą jednak rozmówcy, pod błyszczącym opakowaniem jednak gorzki smak cukierka.

Drodzy kibice ów zespołu. Ja swoją opinię już napisałem i tematu kontynuować nie zamierzam. Szkoda mi zwyczajnie czasu na zajmowane się kimś, kogo po rzucanych oskarżeniach nie stać na zwykłe słowo „przepraszam”. Tchórzostwo i brak klasy. Rozumiem jednak również Waszą troskę o przyszłość klubu. Jako wujek dobra rada napiszę jedno. Zbierzcie się w kupę, w niej bowiem  raźniej, przelejcie swoje „bóle” na papier i napiszcie list otwarty. Być może trafi też do sponsora, a ten w trosce o przyszłość klubu i swoje dobre imię zajrzy do klubu dogłębnie zerknąć co się tam dzieje. Być może nawet z siekierą. 

One Thought on Żużel. Widziane zza Odry. Dziennikarze na motory, kibice do pióra (FELIETON)
    obserwator
    23 Apr 2024
     9:46am

    Dziękuję za, jak zwykle, świetny artykuł panie Łukaszu.
    Do jakiś śmiesznych, lokalnych wojenek nie warto nawet się zbliżać, nie wspominając o trącaniu. Ekskrementy ruszane śmierdzą bardziej.
    Nie wiem czy do kibiców dotrze jak ich wzburzenie może oddziaływać na żużlowców. Przykładów kiedy skończyło się to tragicznie było już kilka, choćby te o których Pan wspomina w swoim felietonie. Nie każdy ma żelazną psychikę jak Tomasz Gollob, który nie dość, że był napiętnowany przez środowisko międzynarodowe, to jeszcze na polskich stadionach, przy rozgrywkach ligowych był obrażany, obrzucany stekiem wyzwisk i obelg, o wygwizdywaniu nie wspominając. A potem ten Tomasz stał się chlubą narodową, zwięczając prawie u schyłku kariery tytułem mistrzowskim. Indywidualnym, bo innych miał już wiele.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Widziane zza Odry. Dziennikarze na motory, kibice do pióra (FELIETON)
    obserwator
    23 Apr 2024
     9:46am

    Dziękuję za, jak zwykle, świetny artykuł panie Łukaszu.
    Do jakiś śmiesznych, lokalnych wojenek nie warto nawet się zbliżać, nie wspominając o trącaniu. Ekskrementy ruszane śmierdzą bardziej.
    Nie wiem czy do kibiców dotrze jak ich wzburzenie może oddziaływać na żużlowców. Przykładów kiedy skończyło się to tragicznie było już kilka, choćby te o których Pan wspomina w swoim felietonie. Nie każdy ma żelazną psychikę jak Tomasz Gollob, który nie dość, że był napiętnowany przez środowisko międzynarodowe, to jeszcze na polskich stadionach, przy rozgrywkach ligowych był obrażany, obrzucany stekiem wyzwisk i obelg, o wygwizdywaniu nie wspominając. A potem ten Tomasz stał się chlubą narodową, zwięczając prawie u schyłku kariery tytułem mistrzowskim. Indywidualnym, bo innych miał już wiele.

Skomentuj