Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

I jak tu dalej żyć? – pytają kibice żużla. Mamy jakieś plus minus sto osiemdziesiąt dni przerwy od warkotu motocykli. Przeżyjemy, a na wiosnę znów wybierzemy się na stadiony, aby emocjonować się walką o laury już w sezonie 2023. 

 

Mamy na szczęście telewizję, która dba o to, aby kibice w czasie martwego sezonu nie rozchorowali się z tęsknoty za metanolem. Właśnie jesteśmy raczeni daniem pod tytułem „pierwszy polski serial o żużlu – To jest żużel. Jedziemy dalej!”. Dla mnie niestety popularyzacją żużla absolutnie nie jest manipulowanie czy sugerowanie pewnych rzeczy oglądającym. Takie niestety odniosłem wrażenie oglądając nałożone kadry pod rozmowę z jednym z zawodników, na których Emil Sajfutdinow bawi się na imprezie sponsorskiej „ileś” lat temu. Film emitowany jest tu i teraz i niestety, ale wielu z oglądających nie będzie miało świadomości, że wykorzystane w produkcji zdjęcia pochodzą z epoki, w której to redaktor Dryła kochał jeszcze Rosję, koncerty zespołu Leningrad i rosyjskie tatuaże.

W ten sposób szanowny redaktorze Dryła się nie postępuje. Nie manipuluje się kibicami, którzy Pana kochają, a co najgorsze – nie „wystawia” się na kolejny strzał zawodników, dzięki którym tak naprawdę mógł i może Pan komentować spotkania żużlowe. Jeden fakt mnie zdziwił trochę mocniej, iż nikt tej manipulacji – niczym z filmów Leni Riefenstahlnie wyłapał przed emisją odcinka. „Jak to? Tam wojna na całego, a ten Emil gdzieś się schował i sobie śmiechy na imprezie urządza?”. Zbiegiem okoliczności jest z pewnością również fakt, iż akurat teraz na „górze” mamy gorącą dyskusję o tym, czy Rosjanie pojadą w naszej lidze czy nie. Czasy mamy takie, a nie inne i dla mnie emisja tego odcinka to taki strzał w stopę telewizji, która mieni się tą, która ma propagować żużel.

Jeśli propagujemy, to pokazujmy to, co ma zachęcić kogoś, aby na żużel poszedł, zaciekawił się nim. W porządku, bez pudrowania, ale nie użyczajmy miejsca na prywatne „wojenki” redaktorów w produkcję  zaangażowanych. Mam nadzieję, że kolejne odcinki przedstawią kibicom coś mądrzejszego, aniżeli ten ostatni. 

W Rybniku jutro miał być jubileuszowy turniej. No właśnie – miał być. Nie chcę już się tego Rybnika czepiać, bo znowu czytając anonimowe  SMS-y będę się zastanawiał, które moje kończyny będą szybciej niesprawne, ale myślę, że taki jubileuszowy turniej warto na przyszłość ogłaszać zdecydowanie wcześniej, niż osiem dni przed. Jest i więcej czasu na promocję, pozyskanie sponsorów i tak dalej. Choć prognozy pokazywały pogodę raczej zdatną do jazdy, prezes ROW-u turniej przełożył. Tak bywa, jak nikt nie garnie się za bardzo do jazdy poza panami Pieszczkiem, Tkoczem czy Trześniewskim. Życzę, aby turniej się odbył w nowym terminie, choć już teraz przypuszczam, że coś ponownie stanie na przeszkodzie. Tym razem wedle prognoz – naprawdę pogoda. Ja serdecznie zapraszam za tydzień na stadion małych Rybek w Rybniku. Tam będzie skromniej, aniżeli ma być na ulicy Gliwickiej, ale na pewno sympatycznie, żużlowo i też jubileuszowo. 

W Toruniu rozdano medale indywidualnych mistrzostw świata. Brązowy przypadł Maciejowi Janowskiemu, który dla wielu miał walczyć o utrzymanie się w najlepszej szóstce, a tu proszę – wjechał na miejsce trzecie i w końcu z wiecznie czwartego zawodnika świata stał się medalistą rozgrywek. Ciekawi mnie, czy Maciek już na spokojnie zadał sobie pytanie, co by było, gdyby parę rund w tym roku pojechał lepiej? Z pewnością medal byłby z lepszego kruszcu, ale mam nadzieję, że te czasy jeszcze nadejdą. O klasie Bartosza Zmarzlika pisać nic nie trzeba. Szkoda klawiatury.

Jaki jest „koń” (też mechaniczny) każdy widzi. Doskonały. Osobiście mi żal Patryka Dudka, który na swoim stadionie zjechał w klasyfikacji z trzeciej pozycji na siódmą. Organizatorzy cyklu dzikie karty rozdali szybko i ja bym już powoli odchodził od mianowania ich „dzikimi”, a raczej nazwałbym je „stałymi”. Kto je dostanie, od lat wiadomo i niestety, ale jest to kompletny brak jakiegokolwiek powiewu świeżości, jeśli chodzi o zawodników. Jedynym nowym powiewem w tegorocznym cyklu Grand Prix, organizowanym po raz pierwszy przez Discovery, który ja zauważyłem, było zorganizowanie „żużlowego miasteczka” i ta winda, która wyniosła Bartosza Zmarzlika ponad głowy kolegów.

Co na naszym rodzimym podwórku? Jak to na jesień – trwa wojna o zawodników. Mocno wzmocniła się Zielona Góra, która wraz z dyrektorem w postaci Piotra Protasiewicza ma zamiar wrócić do Ekstraligi. Zaufanie do zawodników traci z kolei prezes klubu z Gdańska. Jego zdaniem zawodnicy nie postępują lojalnie wobec klubu i tym samym traci do nich zaufanie. Prezesa Zdunka bardzo lubię i chciałbym tylko zapytać, czy to nie działa tak, że pierwsi zaufanie do klubu stracili zawodnicy? A jeśli tak, to dlaczego tak się stało? Wiele plotek krąży o gdańskim klubie, a ta najbardziej powtarzająca się jest taka, że to nie do końca prezes klubem dowodzi, a dyrektor, który ma to do siebie, że pojawia się i znika w zależności od potrzeby sytuacji. Wczoraj pojawiły się i takie plotki, że prezes Zdunek tej zimy chyba już naprawdę będzie miał żużla i powie „pas”. Obojętnie, co się w Gdańsku wydarzy, wierzę, że ten zasłużony ośrodek wróci na swoje miejsce na polskiej mapie żużla.

Z Leszna do Krosna zamierza odejść Jason Doyle. Wiadomość ta wywołała oburzenie części środowiska. Australijczykowi spłata zaległości przestała się zgadzać i szuka nowego pracodawcy, co było w przeszłości nie ma większego znaczenia, również między klubami, bo przecież Unia Leszno pożyczyła Wilkom swojego zawodnika na decydującą część sezonu. Wracając do Doyle’a – takie jego prawo i daleki jestem od krytyki. Wariują z cenami zawodnicy, wariują prezesi. Są tacy, którzy nie myślą o tym, aby spłacać swoje zaległości, ale skutecznie podbijają stawki tylko po to, aby inne kluby musiały wyłożyć więcej „monet” na danego zawodnika.

Jakie obecnie mamy kursy zawodników na transferowym rynku? Josh Pickering – 150, Nicolai Klindt –  325, Mads Hansen – 230. Kwoty za podpis w tysiącach złotych. Do tego doliczcie jakieś 2,5 – 3 tysiące złotych za punkt, a to pomnóżcie przez teoretyczną liczbę punktów i wiecie, ile wasz ukochany zespół musi mieć kasy na siedmiu muszkieterów. Pytanie tylko, skąd ją w dobie kryzysu brać?  Pamiętajcie szanowni prezesi oraz kibice, że jak to mawiał Warren Buffett – „dowiesz się, kto pływał nago tylko wtedy, gdy nadejdzie odpływ”. I oby po sezonie 2023 pływających nago było zdecydowanie mniej, niż mamy przy obecnym odpływie. Tego wszystkim życzę.

ŁUKASZ MALAKA