Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kolejny żużlowy weekend za nami. Było tym razem mocno na bogato i nie tylko o koszty organizacji Grand Prix na Narodowym tutaj chodzi. Od Narodowego zatem zaczniemy.

 

Tym razem, pomimo mocnej reklamy, kompletu publiczności nie udało się do Warszawy sprowadzić. Zawody same w sobie pod względem emocji tyłka też jakoś nie urwały. Polscy zawodnicy skończyli rywalizację na półfinałach, a okazały puchar padł łupem Australijczyka, Maxa Fricke’a. Ten, kto na niego stawiał u bukmacherów, miał fuksa i nieźle się pewnie się obłowił. Pytanie tylko, czy w ogóle ktoś taki był.

Swego czasu, jeszcze chyba w czasach Exide na kevlarze, Greg Hancock wspominał, że profesjonalizm to podstawa. Tym samym Amerykanin pokornie stawał również po tych zawodach, które pewnie jak najszybciej chciałby wymazać z pamięci i odpowiadał na pytania dziennikarzy. Miałem okazję być w Gorican i byłem pełen podziwu, jak nasz „skarb narodowy”, Bartosz Zmarzlik odpowiadał na pytania „pismaków”. Tych  z lewej i tych z prawej strony. W pewnym momencie obserwując to z boku, zastanawiałem się, skąd ten chłopak ma siłę, aby pokornie stać i odpowiadać w nieskończoność pewnie w dodatku każdemu to samo.

Czar pana Zmarzlika prysł jednak tak szybko, jak niespodziewanie przyszedł. Po zawodach w Warszawie okazało, że nie będzie rozmawiał z niektórymi dziennikarzami bo – i tu uwaga – już przed chwilą rozmawiał z innymi. Dziwne, że nasz dwukrotny mistrz świata tej taktyki nie zastosował w Gorican. Panie Bartku, jedno z przysłów mówi, że jak się idzie do góry – a jak najwyższego szczytu osobiście życzę – to się kłania wszystkim po drodze…

Gwoli jasności, aby nikt nie uzurpował, to nie moje pretensje, gdyż ja za panem Bartkiem nie biegam, ale to sprawdzone „żale”  z kuluarów, jak zwykł pisać jeden z dziennikarzy, niestety, całkiem słuszne. Gdyby nie bowiem publikacje mediów, myślę, że budżet byłby dzisiaj trochę mniejszy, ale jak ktoś nie rozumie, jak ten biznes działa, to naprawdę nie moja sprawa. Czasami jednak warto pokazać, że nawet na najlepiej pozłacanych ołtarzach potrafi osiąść kurz i mam nadzieję, że sam wspomniany szybko go zetrze.

W Krośnie z kolei mecz ponoć odwołano śrubokrętem. Jak się okazuje, można i tak. 2019 – Piła, 2020 – Wittstock, 2021- Rzeszów, 2022 – Krosno. Pytanie dla znawców – co lub kto łączy te wydarzenia i jakie miasto będzie kolejne w 2023 roku? Swoją drogą, fajnie by było, aby wspomniany śrubokręt jako „corpus delicti” trafił na jakąś aukcje, choćby na Fundację PZM. Cena „gadżetu” mogłaby by być ciekawa. 

W Poznaniu z kolei w niedzielę kurzyło się mocno i to nie tylko na torze, ale i ponoć w samym parkingu, gdzie co niektórzy „lewoskrętni”  optowali za przerwaniem zawodów. Czemu nie „pyskowali” Anglicy? Tu już każdy odpowie sobie sam. Ostatecznie odjechano je do końca, a jak mówił mi sam szef FIM Europe, w kolejnych latach impreza ma wyjść za granicę i stać się tak popularna, jak choćby Indywidualne Mistrzostwa Europy organizowane przez One Sport. Ja będąc przez moment w poznańskim parkingu zwróciłem uwagę, jak marketingowo idzie do przodu reprezentacja Anglii. Ich boksy mogły świecić przykładem, a jeszcze większym blaskiem świeciły kevlary na podium, które jak się okazało były drugim kompletem i były pomimo słabego budżetu narodowej „kamandy” specjalnie przygotowane na okoliczność wywalczenia ewentualnego medalu. Brawo. 

Przedostatni wątek, to wątek – nazwijmy go – policyjny. Za bardzo słabe uważam historie, kiedy trafiają do redakcji „dowody” od życzliwych, iż trener siedzi sobie i popija piwko przed meczem, który ma w parkingu za dłuższy moment prowadzić. Jeśli tak wygląda profesjonalizacja polskiego żużla, to ja dziękuje bardzo. Inna sprawa, że to już tak nisko upada, że jak wieść gminna niesie, co niektórych zawodników odsuwa się od biegów, ponieważ… zanotowali defekt. A w odpowiedzi na żale „lewoskrętnego” każe mu się szukać nowego klubu i wyp… na szczaw. Żulowisko, przepraszam, żużlowisko na całego.

A jak już padło ulubione przez Gabriela Waliszko określenie „żużlowisko”, to jeszcze taka bardzo świeża historyjka. Jeden z działaczy poprosił mnie o wysondowanie pewnego zawodnika pod kątem sezonu 2023. Pora wczesna – maj, można więc zadzwonić i zapytać, ile „lewoskrętny” sobie będzie życzyć. Pierwszemu powie przecież rozsądną cenę. Mocno się zdziwiłem słysząc, że pierwszy jednak nie jestem, a… trzeci, który dzwoni z tym samym pytaniem. Pierwszy telefon był bowiem w kwietniu…

I kompletnie na koniec. Ciekawa wiadomość krąży po kuluarach. Nie wszystkim, jak się okazuje, podobają się zasady i regulaminy obowiązujące obecnie w polskim żużlu. Zebrała się grupa paru działaczy, która chce utworzyć nową ligę i powoli marzenia zamieniają w czyny. Chodzą słuchy o długich telefonach i spotkaniach, znaczy – robi się ciekawie. Miałaby ona funkcjonować kompletnie poza strukturami PZM. Czy ten pomysł ma szansę przejść? Jak ktoś mi powiedział – jeśli każdy z panów przyjdzie na spotkanie organizacyjne z walizką swoich pieniędzy, to może coś z tego kiedyś być. 

Skąd Argasiński i Lermaszewski w tytule? To serialowe role Karola Strasburgera i Zbigniewa Buczkowskiego. Między innymi oni jako VIP-y oglądali sobotnią Grand Prix. Jak widać w mediach społecznościowych, mieli czas i na rozmowy, zdjęcia i tym podobne, pomimo faktu, że to nie część ich zawodowych obowiązków. Sprawdza się niestety prawda, że im starsza szkoła wychowania tym lepsza…

ŁUKASZ MALAKA