Stanisław Chomski FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Po odejściu Bartka w naszych szeregach doszło do pewnego rodzaju przemeblowania. Personalnie może niewiele się zmieniło, ale mimo wszystko to będzie trochę inna rzeczywistość. Teoretycznie wydajemy się słabsi, ale nie powiedziałbym, że stoimy na straconej pozycji. W tej drużynie na pewno jest potencjał. Jeżeli trafimy z formą i wszystko ułoży się po naszej myśli, to możemy napsuć krwi rywalom. Spróbujemy pokusić się o jak najlepszy wynik i wyciągnąć z tego sezonu tak wiele, jak tylko będzie można – mówi Stanisław Chomski, trener ebut.pl Stali Gorzów, która na inaugurację rozgrywek przyjedzie do Torunia i będzie pierwszym rywalem For Nature Solutions Apatora w sezonie 2023. 

 

W rozmowie przeprowadzonej krótko przed tym meczem, szkoleniowiec opowiedział nam o kwestiach kadrowych i możliwościach swojego zespołu, a także o rywalizacji na Motoarenie. Ponadto powspominał swój krótki epizod za sterami toruńskiego klubu, poodsłaniał niuanse związane z pracą trenerską oraz odniósł się do nadchodzącej wielkimi krokami żużlowej emerytury.

Panie trenerze, zanim przejdziemy do spraw bieżących, chciałbym na wstępie zahaczyć o poprzedni sezon. Jak teraz, z perspektywy czasu, smakuje to srebro sprzed roku?

Ja rozpatruję to w dwóch aspektach. Patrząc na przedsezonowe prognozy ekspertów i siły niektórych zespołów, to na pewno był sukces. Trzeba też pamiętać, że niejednokrotnie znajdowaliśmy się w niełatwej sytuacji, bo trapiły nas kontuzje i musieliśmy zmagać się z różnymi przeciwnościami losu. Całe play-offy jechaliśmy w niepełnym składzie. W pierwszym ćwierćfinale byliśmy zdziesiątkowani kadrowo. Po pierwszym półfinale też znajdowaliśmy się w skomplikowanym położeniu, bo tylko zremisowaliśmy u siebie. Mimo wszystko, oba te dwumecze rozstrzygnęliśmy na naszą korzyść, choć nie byliśmy faworytem. Zapewne niewielu spodziewało się, że zajdziemy tak wysoko. W finale jednak nie do końca wykorzystaliśmy stojącą przed nami szansę. W pierwszym meczu na naszym torze wypracowaliśmy sporą przewagę, ale w rewanżu na wyjeździe nie zdołaliśmy jej obronić. To zostawia pewien niedosyt, ale obiektywnie patrząc i tak wycisnęliśmy bardzo dużo z ubiegłorocznych rozgrywek. Zdajemy sobie sprawę, że niejeden klub chciał być wtedy na naszym miejscu i stanąć na podium, dlatego doceniamy ten medal. W ostatnich latach tylko okazjonalnie wypadaliśmy z czołówki i tym razem znowu pokazaliśmy, że zaliczamy się do najlepszych drużyn w kraju.

Przed sezonem 2023 w Waszych szeregach doszło do pewnej istotnej zmiany, bo na odejście z klubu po raz pierwszy w karierze zdecydował się Bartosz Zmarzlik. Jak teraz wygląda ta Stalowa rzeczywistość bez niego?

Bartek był liderem naszego zespołu i filarem, na którym w ostatnich latach to wszystko budowaliśmy. To trzykrotny Mistrz Świata i najlepszy żużlowiec PGE Ekstraligi, który wiele wnosił do drużyny i gwarantował pokaźne zdobycze punktowe, więc jego nieobecność z pewnością będzie odczuwalna. Kogoś takiego praktycznie nie da się zastąpić. Widzę jednak, że jego odejście nie złamało naszej drużyny, a może nawet jeszcze bardziej ją skonsolidowało. Każdy ma świadomość, że nie ma już tego zawodnika numer jeden i teraz ten ciężar, który spoczywał na jego barkach, będzie musiał rozłożyć się na innych, a najlepiej na wszystkich po trochu. Myślę, że mamy zawodników, którzy mogą przejąć role solidnych motorów napędowych i dobrze się w tym uzupełniać. Atmosfera na pewno się nie pogorszyła, a nastawienie jest bojowe. Wszyscy zdają sobie sprawę, że teraz trzeba będzie wyciskać z siebie jeszcze więcej, aby w jak największym stopniu zniwelować różnicę wynikającą z nieobecności Bartka. To jest dla nas najważniejsze zadanie na ten sezon. W tym momencie nie możemy patrzeć wstecz i zastanawiać się, co by było, gdyby Bartek nadal był z nami. Musimy po prostu iść przed siebie i koncentrować się na tym składzie, który aktualnie posiadamy, by wydobyć z niego wszystko, co tylko damy radę.

Wydaje się, że w tym momencie znacznie większa odpowiedzialność spadnie na barki Martina Vaculika, Andersa Thomsena i Szymona Woźniaka, dla których to będzie kolejny z rzędu sezon w barwach Stali. Dotychczas znajdowali się oni w cieniu Bartosza Zmarzlika, a teraz wysuną się na pierwszy plan. Czy to są zawodnicy, którzy będą w stanie wykrzesać z siebie jeszcze więcej niż do tej pory i pociągnąć zespół do korzystnych wyników? Wiadomo, że we wcześniejszych sezonach raczej wywiązywali się ze swojego zadania, ale w tej chwili musieliby chyba dołożyć od siebie coś ekstra…

To dopiero sezon pokaże, na co będzie ich stać. Mam jednak nadzieję, że cała ta sytuacja zadziała na nich mobilizująco i nie będzie stanowiła zbyt dużego obciążenia. Martin, w momencie transferu do Gorzowa, był już zawodnikiem o uznanej marce. Czasami męczyły go kontuzje lub jakieś zawirowania sprzętowe, ale generalnie widać, że nie schodzi poniżej pewnego poziomu. To właśnie on był tym drugim filarem obok Bartka Zmarzlika, na którym opierała się siła naszego zespołu. Można jednak spodziewać się, że on nie będzie skupiał się wyłącznie na utrzymaniu dotychczasowej formy, bo cały czas ma apetyty na coś więcej. Jeżeli chodzi o Andersa, to kilka lat temu wypatrzyliśmy go w pierwszej lidze i przekonaliśmy się, że po przenosinach do Gorzowa zaczął dochodzić do coraz wyższego poziomu i powoli umacnia swoją pozycję w żużlowym światku. Bardzo podobnie jest w przypadku Szymona. Wcześniej nie miał ugruntowanej pozycji we Wrocławiu, a u nas stał się znaczącym ogniwem w składzie. Oczywiście wiadomo, że jednemu i drugiemu nie zawsze wszystko wychodzi. Obaj miewają słabsze momenty, ale patrząc na nich w szerszej perspektywie, można dojść do wniosku, że stopniowo się rozwijają. Progres na pewno jest zauważalny. Ja nie powiedziałbym, że oni dochodzą już do poziomu, którego nie przeskoczą. Uważam, że cały czas mają jakieś rezerwy, które mogą uwolnić. Widać, że sumiennie nad tym pracują. Każdy zdaje sobie sprawę, że w przeszłości to dzięki Bartkowi niejednokrotnie wychodziliśmy z niemałych opresji, ale tych wszystkich sukcesów nie byłoby też bez wkładu wymienionej tu trójki. Martin, Anders i Szymon nie raz udowadniali już, że potrafią dawać drużynie to, czego ona aktualnie od nich potrzebuje. Teraz po prostu będą mieli dodatkową przestrzeń, żeby się wykazać i tylko od nich zależy, w jakim stopniu zdołają to wykorzystać.

Wolne miejsce po Bartoszu Zmarzliku uzupełniliście Oskarem Fajferem. Transfer na pewno ciekawy, ale też w jakimś stopniu ryzykowny. Jak wiele ten zawodnik może wnieść do drużyny?

W momencie, kiedy stało się jasne, że Bartek odchodzi ze Stali, rynek był dość ubogi i stwarzał nam niewielkie pole manewru. Praktycznie niemożliwe było wyciągnięcie kogoś z ligowej czołówki. Obserwując dostępnych zawodników, uznaliśmy, że Oskar stanowi dla nas najciekawszą opcję i jego zakontraktowanie może przynieść całkiem niezły efekt. Po rozmowach z nim tylko utwierdziliśmy się w tym przekonaniu. Wiadomo, że on ostatnio jeździł w pierwszej lidze, ale robił to z dobrym skutkiem. Wiedzieliśmy, że bardzo zależy mu na ponownych startach w najwyższej klasie rozgrywkowej, więc postanowiliśmy dać mu szansę. Ja poznałem go już wcześniej, dlatego wiedziałem, jakim jest człowiekiem i sportowcem. Dobierając zawodnika do składu, bierze się pod uwagę nie tylko jego sportowe możliwości, ale też szereg innych czynników. Oskar po prostu pasował do naszego zestawienia. Patrząc na jego przygotowania do sezonu, ambitne podejście do tematu i adaptację w nowym środowisku, na razie mogę być zadowolony. Zobaczymy jak to będzie wyglądało na torze. W odniesieniu do tego aspektu trudno jeszcze cokolwiek powiedzieć, bo prawdziwa weryfikacja dopiero przed nim. Mamy nadzieję, że będzie dorzucał cenne punkty i stopniowo stawał się coraz pewniejszym punktem naszego zespołu. Na pewno pokładamy w nim spore nadzieje, bo wiemy, że dysponuje niemałym potencjałem. W minionych latach nie zawsze miał dogodne warunki do rozwoju, dlatego teraz staramy się go jak najbardziej wesprzeć, aby mógł rozwinąć skrzydła i pokazać wszystko, co najlepsze. W możliwie największym stopniu chcemy ułatwić mu ten powrót na ekstraligowe salony. Przed nim na pewno spore wyzwanie, dlatego musimy wykazać się cierpliwością i nie nastawiać się, że wszystko przyjdzie od razu.

Jaki ma Pan plan odnośnie zawodnika U24? W tym roku musicie zagospodarować tę pozycję na nowo, bo nie macie już Patricka Hansena. Duńczyk osiągnął wiek uniemożliwiający mu dalsze występowanie w tej roli, a co za tym idzie, opuścił Wasz klub. Zgodnie z pierwotnym zamysłem, o którym słyszymy od dłuższego czasu, zamierza Pan stawiać na Wiktora Jasińskiego czy na horyzoncie pojawił się jakiś inny zawodnik z Waszej kadry U24, którego widziałby Pan w wyjściowym składzie? A może zastosuje Pan system rotacyjny?

Obecnie numerem jeden na tę pozycję jest Wiktor. Przed sezonem ja zawsze jasno i konkretnie określam role w zespole, a potem się tego trzymam. Staram się, żeby na treningach nie było rywalizacji o miejsce w składzie. Wolę dać wybranemu zawodnikowi czas na adaptację i sprawdzenie się w boju. Zależy mi na tym, żeby w spokoju mógł się wykazywać i miał poczucie bezpieczeństwa. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której zawodnik jeździ na mecze z przeświadczeniem, że na jego miejsce czyha ktoś inny. Jeżeli do tego dopuścimy, to po jednym nieudanym wyścigu on zamiast koncentrować się na następnym starcie i eliminowaniu błędów, zacznie bić się z myślami, że za chwilę może wypaść ze składu i nie dostać kolejnej szansy. To na pewno nikomu nie wyszłoby na dobre. O jakiejś rotacji można pomyśleć dopiero wtedy, gdy po pewnym czasie zauważymy, że dyspozycja danego zawodnika nas nie zadowala i mimo konsekwentnego stawiania właśnie na niego, brakuje postępów w jego jeździe. Ostatecznym wyznacznikiem doboru do składu musi być oczywiście poziom sportowy. Jakiekolwiek zmiany to dla nas na razie jednak scenariusz czysto hipotetyczny.

Można chyba pokusić się o stwierdzenie, że zawodnik U24, od kiedy tylko wprowadzono go jako obligatoryjną część składu, stanowi dla Was pewnego rodzaju utrapienie. Dotychczas posiadaliście na tej pozycji żużlowców, którzy dawali nadzieje na korzystne wyniki, ale w rzeczywistości, poza drobnymi przebłyskami, nie radzili sobie najlepiej. To powodowało, że niejednokrotnie mieliście sporą dziurę w zestawieniu meczowym, która zapewne wywoływała niemały ból głowy w sztabie szkoleniowym.

Myślę, że nie tylko my mieliśmy ten problem. Najlepiej wychodziły na tym kluby mogące pozwolić sobie na tych nieco bardziej doświadczonych i objeżdżonych w ekstralidze zawodników, którzy w tym wieku stali po prostu na trochę wyższym poziomie od swoich kolegów. Nie wszystkie zespoły dało się jednak obdzielić takimi żużlowcami. W niektórych ośrodkach pojawiali się zawodnicy, którzy z marszu wchodzili na ten najwyższy poziom rozgrywkowy i nie mieli zbyt wielkiego obycia z ekstraligowymi realiami. To powodowało, że przeważnie płacili frycowe. Nawet w przypadku dobrze zapowiadających się żużlowców, którzy w jakimś stopniu się wyróżniają, zderzenie z ekstraligową rzeczywistością potrafi być bolesne. To jest jednak dużo wyższy poziom organizacyjny i sportowy, więc nie wszyscy sobie radzą. Sam talent to czasami za mało.

Wróćmy jeszcze do Wiktora Jasińskiego. Ten chłopak dosyć późno rozpoczął swoją przygodę z żużlem, ale można zauważyć, że walczy o siebie w tym sporcie. Imponować może to, że po zakończeniu wieku juniora nie zdecydował się na zejście do niższej ligi, tylko został w Gorzowie, aby zbierać dodatkowe szlify w Ekstralidze U24 i próbować przebić się do pierwszej drużyny. Jak widać, to mu się powoli zwraca, bo już rok temu dostał trochę biegów w najwyższej klasie rozgrywkowej, przy okazji których niekiedy pozytywnie zaskoczył, a teraz został obdarzony sporym kredytem zaufania i od początku będzie w podstawowym składzie. Czy widzi Pan w nim zawodnika, który faktycznie może jeszcze bardziej wybić się w żużlu i być wartością dodaną dla Stali?

Gdybym nie widział, to pewnie bym na niego nie stawiał. Mówienie o jego przyszłości to jednak na razie tylko wróżenie z fusów. Musimy poczekać i zobaczyć, jak sprawy będą się układać. Na ten moment mogę jedynie zapewnić, że Wiktor ma predyspozycje do sportów motorowych, a przy tym jest bardzo pracowity i sumienny. Być może nieco za długo siedział w crossie i przez to niektóre elementy nie do końca współgrają u niego z żużlem, ale po to są treningi oraz starty w zawodach, żeby to wszystko dopracowywać. Wiktor musi dać sobie trochę czasu, a wtedy swoją wytrwałością i konsekwencją w działaniu może dojść do znacznie wyższej skuteczności w tym sporcie.

Wiktor Jasiński,
Foto: Tomasz Przybylski // GESS.PL

Sporo mówi się o tym, że na pozycji młodzieżowca macie perełkę w postaci Oskara Palucha i to właśnie na nim będziecie opierać siłę Waszej formacji juniorskiej. W zeszłym roku ten chłopak miał szansę odjechać pierwsze mecze w PGE Ekstralidze. Jego pojawienie się w rozgrywkach było bardzo wyczekiwane i głośno zapowiadane przez szeroko rozumiane środowisko żużlowe. Na pewno zrobiło się wokół niego dużo medialnego szumu. Widzieliśmy jednak, że choć miewał dobre momenty, to nie zawsze prezentował się w taki sposób, jak niektórzy pewnie sobie wyobrażali. Jak Pan ocenia jego dotychczasową postawę i czego można spodziewać się po nim w tym sezonie?

Ten temat został zdecydowanie za bardzo rozdmuchany. Oskara z marszu okrzyknięto naszym wybawicielem. W rzeczywistości nikim takim nie był, ale też nikt o zdrowych zmysłach tego od niego nie wymagał. Najważniejsze, że wszedł do rozgrywek i zebrał pierwsze ekstraligowe szlify. To normalne, że w tak młodym wieku zdarzają się wzloty i upadki. Oskar został rzucony na głęboką wodę i musiał wziąć na swoje barki niemały ciężar. Wszystkie pozytywne publikacje na jego temat, a potem pierwsze krytyczne uwagi na pewno dodatkowo go obciążały. Chciałbym, żebyśmy dali mu po prostu spokojnie się rozwijać. Wszystko wymaga czasu. Umiejętności i doświadczenie budują się latami. Dla mnie najistotniejsze będzie to, żeby Oskar stopniowo podnosił swój poziom i szedł własnym rytmem, nie oglądając się na głosy opinii publicznej. On musi rozumieć, że w tej chwili najważniejsze jest doskonalenie techniki jazdy i wszystkich innych elementów, a nie przywiązywanie nadrzędnej wagi do punktów przy jego nazwisku. Oskar na pewno jest zawodnikiem o dużych predyspozycjach, ale ja nie stawiałbym go z miejsca w roli lidera naszej formacji juniorskiej. Dla mnie tym liderem w dalszym ciągu będzie Mateusz Bartkowiak. Choćby z racji wieku czy zebranego doświadczenia, to od niego będzie się więcej wymagać.

Czyli wychodzi Pan z założenia, że Stal będzie mogła liczyć także na wsparcie ze strony drugiego młodzieżowca?

Myślę, że w przypadku Mateusza po prostu nadchodzi ten czas. Pamiętamy, że on również miał bardzo wysokie notowania i nadal posiada spore możliwości, tylko łapał za dużo kontuzji. Na jego nieszczęście, to przeważnie były dość groźne urazy, które na pewno mocno go wyhamowały. W ubiegłym roku pech też go nie opuszczał, bo przytrafiły mu się kolejne kontuzje. Teraz jednak jest już zdrowy i jeżeli sezon nie będzie obfitował u niego w upadki, to powinien nabrać stabilizacji i podnieść swoją skuteczność. Uważam, że jego jazda wciąż może nas zadowalać.

Ważnym elementem Waszych przygotowań do sezonu był kilkudniowy obóz w fińskim Lahti. Patrząc na najnowsze trendy we współczesnym żużlu, można uznać to za dość oryginalny kierunek.

W ostatnich latach wybieraliśmy cieplejsze kraje, ale stwierdziliśmy, że po odejściu Bartka należałoby coś zmienić i nie trzymać się wcześniejszego schematu. Ze strony prezesa padła propozycja, aby udać się na północ Europy. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy znajdziemy tam wszystko, czego będziemy potrzebować i doszliśmy do wniosku, że można spróbować. Przygotowywaliśmy ten wyjazd przez wiele tygodni. Korzystaliśmy przy tym z pomocy wychowanka naszego klubu, Cezarego Owiżyca, który na co dzień mieszka w Finlandii. Dzięki temu obozowi przez dłuższy czas pobyliśmy razem w jednym miejscu i mogliśmy się zintegrować. Przed tym niełatwym dla nas sezonem jednoczyliśmy siły i określaliśmy kierunki współdziałania, aby jak najlepiej wypełnić lukę po Bartku. Pojawiła się okazja, aby omówić różne kwestie i wiele rzeczy poukładać. Zdołaliśmy też trochę się pobudzić i zapewnić sobie zastrzyk adrenaliny przed startem rozgrywek, co w przypadku tak ekstremalnego sportu, jakim jest żużel, wydaje się bardzo ważne. Osiągnęliśmy to dzięki jeździe na skuterach śnieżnych po rozległych trasach z różnymi przeszkodami, gdzie dawało się rozwinąć spore prędkości, a także dzięki kartingowi. Był w tym wszystkim element rywalizacji, ale nie brakowało też dobrej zabawy. Podejmowaliśmy również inne aktywności, które pozwoliły nam przyjemnie, ale produktywnie spędzić czas w luźnej atmosferze, jeszcze bez tego ciśnienia towarzyszącego rywalizacji ligowej. W Finlandii zastaliśmy zupełnie inną zimę niż u nas, ale okazało się, że taki klimat sprzyjał wypoczynkowi zarówno w wymiarze fizycznym, jak i psychicznym. Nie było zbyt wielu okazji do korzystania ze środków masowego przekazu, dlatego dało się od tego odsapnąć. Plan był tak ułożony, że praktycznie codziennie od wczesnego ranka byliśmy na nogach i mieliśmy zagospodarowany czas do późnego wieczora. Ja jestem bardzo zadowolony z efektów tego obozu. Zawodnikom też się podobało, bo przychodzili z uśmiechem na zajęcia oraz posiłki i nie było żadnego narzekania, że to jest niepotrzebne, a tamto bez sensu. Myślę, że dla nas wszystkich to było coś zupełnie nowego i warto było tego doświadczyć. Jestem pewien, że na tym wyjeździe porządnie naładowaliśmy akumulatory i wróciliśmy z dodatkową energią, którą postaramy się jak najlepiej spożytkować w trakcie sezonu.

Zgłaszacie zatem pełną gotowość do rozgrywek?

Od wielu miesięcy dokładamy wszelkich starań, żeby wszystkie istotne tematy były dopięte na ostatni guzik i stały na jak najwyższym poziomie. Mam na myśli przygotowanie psychofizyczne, kwestie sprzętowe, aspekty torowe czy sprawy organizacyjne. Widzę też, że wszyscy są zdrowi i głodni jazdy. Trzeba jednak pamiętać, że prawdziwy obraz naszej drużyny poznamy dopiero w momencie, kiedy na dobre rozkręci się ligowa rywalizacja. Niektórzy próbują wysuwać jakieś oceny po sparingach czy turniejach poprzedzających pierwsze mecze, ale przeważnie są to zbyt pochopne wnioski. Żużel jest takim sportem, że nawet jeśli dzisiaj coś funkcjonuje, to jutro może przestać i na odwrót. Tutaj ciągle trzeba czegoś szukać i wprowadzać jakieś zmiany, aby niczego nie przegapić i nie zostać w tyle. Kunszt zawodnika polega na tym, że potrafi odnajdywać się w tych żużlowych zawiłościach i odpowiednio reagować na zmieniające się okoliczności. Przez cały czas trzeba zachowywać czujność i teraz na tym najbardziej się skupiamy.

Do tegorocznej PGE Ekstraligi na pewno nie przystępujecie w roli jednego z faworytów. Niektórzy twierdzą, że po odejściu Bartosza Zmarzlika może Wam się zamknąć droga do walki o najwyższe cele, a może nawet o medale. Pana zdaniem to faktycznie może być sezon maksymalnie na środek tabeli czy będziecie w stanie pokusić się o coś więcej?

Nie potrafię powiedzieć jak to się ułoży, bo na tym etapie tego nikt nie wie. Nie da się ukryć, że po odejściu Bartka w naszych szeregach doszło do pewnego rodzaju przemeblowania. Personalnie może niewiele się zmieniło, ale mimo wszystko to będzie trochę inna rzeczywistość. Teoretycznie wydajemy się słabsi, ale nie powiedziałbym, że stoimy na straconej pozycji. W tej drużynie na pewno jest potencjał. Jeżeli trafimy z formą i wszystko ułoży się po naszej myśli, to możemy napsuć krwi rywalom. W przeszłości wielokrotnie przekonywaliśmy się, że faworyci nie zawsze wygrywają. Myślę, że nie będziemy chłopcem do bicia. Nawet jak przyjdzie nam się mierzyć z ligowymi mocarzami, to tanio skóry nie sprzedamy. Spróbujemy pokusić się o jak najlepszy wynik i wyciągnąć z tego sezonu tak wiele, jak tylko będzie można. Wiadomo, że chcielibyśmy utrzymać mniej więcej ten sam poziom, do którego przyzwyczailiśmy w ostatnich latach i osiągnąć rezultat, który wszystkich będzie zadowalał. To jest nasz cel na nadchodzące miesiące, a jak daleko zajdziemy, to się dopiero okaże. Woli walki i ducha zespołu na pewno nam nie zabraknie. Najważniejsze, żeby cało i zdrowo przejechać sezon, bo to jest fundament, aby starać się budować coś większego.

Pierwszy mecz nowego sezonu odjedziecie na wyjeździe z For Nature Solutions Apatorem Toruń. Pasuje Panu taka inauguracja?

Ja nie zamierzam wybrzydzać. Myślę, że to spotkanie powie nam coś więcej o naszych możliwościach. Rywal wydaje się wymagający, zatem nasza postawa na jego tle pozwoli nam określić, w jakim mniej więcej miejscu znajdujemy się u progu rozgrywek. Oblicze toruńskiego zespołu trochę się zmieniło i teraz, po powrocie do składu Emila Sajfutdinowa, Apator powinien być mocniejszy niż przed rokiem. Oczywiście tor wszystko zweryfikuje, ale teoretycznie to jest drużyna z ligowej czołówki. Pojedziemy tam jednak bez kompleksów, z zamiarem uzyskania jak najlepszego wyniku. Jeżeli będzie taka możliwość, to zrobimy wszystko, żeby wygrać, natomiast w przeciwnym wypadku powalczymy o jak najmniejszą stratę punktową. Zdajemy sobie sprawę, że przy okazji pierwszego meczu przeciwnicy też mogą nie być jeszcze wszystkiego pewni, choćby w zakresie dogadania się z własnym torem, dlatego w tym upatrywalibyśmy dodatkowej szansy na uzyskanie korzystnego rezultatu.

Jak w ostatnich latach Pana zespół odnajdywał się na Motoarenie?

W przeszłości potrafiliśmy pokazywać się tam z dobrej strony, ale to już jest historia i nie ma sensu przywiązywać do tego wielkiej wagi. Ja jestem daleki od stwierdzeń, że dany tor należy do naszych ulubionych i dobrze się na nim czujemy lub odwrotnie. W dzisiejszym żużlu te nawierzchnie tak bardzo się zmieniają, że przeważnie zastajemy zupełnie inne warunki niż ostatnim razem. Obecnie to nawet własny tor bywa niemałą zagadką, bo dzisiaj jest taki, a za dwa dni potrafi zachowywać się inaczej. Wszystko zależy zatem od dnia, dyspozycji zawodników, dopasowania sprzętu i tego, na ile pozwala nam rywal.

Być może tegoroczny pojedynek toruńsko-gorzowski na Motoarenie będzie równie emocjonujący i zacięty, jak te dwa, które mieliśmy okazję oglądać przed rokiem. Myślę, że w naszej pamięci szczególnie zapisze się mecz ćwierćfinałowy, o którym zdążył już Pan wcześniej wspomnieć. Przyjechaliście wtedy do Torunia w bardzo okrojonym składzie, bez dwóch podstawowych zawodników, a mimo tego przegraliście zaledwie dwoma punktami. Wiele osób przecierało oczy ze zdumienia i było pod wrażeniem, że zdołaliście z siebie tyle wykrzesać, poniekąd zawstydzając gospodarzy.

Już wcześniej wiedzieliśmy, że będziemy musieli radzić sobie bez kontuzjowanego Martina Vaculika, ale dzień przed meczem urazu nabawił się dodatkowo Anders Thomsen i jego również zabrakło w naszym zestawieniu. Niejeden mógłby się załamać w takiej sytuacji. Mieliśmy jednak przed sobą bardzo ważne spotkanie, więc nie mogliśmy się tak łatwo poddać. Nie chcieliśmy, żeby w taki sposób nasz sezon został spisany na straty. Przed meczem długo siedziałem w parkingu i kombinowałem, jak połatać te dziury. Mogliśmy korzystać z zastępstwa zawodnika, więc nie było tak źle. Rodziło się tylko pytanie, czy wystarczy nam żużlowców zdolnych do skutecznej rywalizacji z przeciwnikiem, skoro wypadły nam dwie armaty. W rzeczywistości okazało się jednak, że Bartek Zmarzlik i Szymon Woźniak, jako te dwa główne motory napędowe, które zostały na naszym pokładzie, zrobili swoje, a niedoceniana druga linia w postaci Patricka Hansena i Wiktora Jasińskiego, stanęła na wysokości zadania i dorzuciła bardzo ważne punkty. To właśnie oni byli tym języczkiem u wagi, który przesądził o tak dobrym wyniku. Tamtego dnia po prostu wszystko nam zagrało. Mieliśmy świadomość, w jakiej znajdujemy się sytuacji i byliśmy bardzo zdeterminowani. Do tego doszło dobre dopasowanie się do toru, bo samymi chęciami byśmy tego nie wypracowali. Dla całego naszego zespołu to był taki impuls, że wszystko jest możliwe i nawet z najtrudniejszej sytuacji można wyjść obronną ręką. Trzeba też powiedzieć, że na taki wynik w pewnym stopniu pozwolili nam rywale. Podejrzewam, że po ich stronie pojawiły się jakieś błędy czy niedociągnięcia, z których mogliśmy skorzystać. Czasami takie mecze z osłabionym przeciwnikiem, które teoretycznie powinno wygrać się jedną ręką, w rzeczywistości okazują się bardzo trudne. Jeżeli w takim spotkaniu od początku coś się nie układa, to potem wielokrotnie wkrada się nerwówka i każdy zaczyna zastanawiać się, o co chodzi. Oni niby słabsi, my dużo mocniejsi, a wynik się nie zgadza. Wiadomo, że najlepiej zachować chłodną głowę, ale momentami to się po prostu nie udaje.

Skoro w naszej rozmowie przewijają się wątki toruńskie, to myślę, że warto wspomnieć 2014 rok, kiedy zaliczył Pan krótki epizod jako trener klubu z Grodu Kopernika. To był sezon, podczas którego drużyna startowała z ośmioma ujemnymi punktami za nieprzystąpienie kilka miesięcy wcześniej do rewanżowego meczu finałowego w Zielonej Górze. Na ówczesnego menadżera Sławomira Kryjoma nałożono wówczas karę w postaci zakazu przebywania w parku maszyn podczas meczów ligowych, więc potrzeba było dodatkowego wsparcia w sztabie szkoleniowym. Jak to się stało, że padło właśnie na Pana i jak Pan wspomina ten okres?

Ja już wcześniej miałem propozycję przejścia do Torunia, ale wtedy pracowałem w Gdańsku i chciałem dokończyć to, co tam zacząłem. W pewnym momencie zaczęło jednak dziać się tam nie najlepiej, pojawiły się problemy finansowe i spore zaległości, więc na początku sezonu 2014 dostałem wolną rękę za porozumieniem stron. Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze, a to otworzyło mi drogę, żeby rozpocząć pracę w Toruniu. Otrzymałem stamtąd kilka telefonów, więc pojechałem na spotkanie, porozmawiałem z włodarzami i finalnie podpisaliśmy umowę. Na pewno stanąłem przed sporym wyzwaniem, bo dołączałem do drużyny po kilku pierwszych kolejkach, ale samo wejście do zespołu przyszło mi dość naturalnie. Ani ja nie byłem kimś anonimowym dla zawodników ani oni dla mnie. Nie było problemu w nawiązaniu relacji i wzajemnej komunikacji. Tam był wtedy prawdziwy dream-team, bo w seniorskim składzie mieliśmy Tomasza Golloba, Emila Sajfutdinowa, Chrisa Holdera, Darcy’ego Warda i Adriana Miedzińskiego, a do tego Pawła Przedpełskiego i Oskara Fajfera na pozycjach juniorskich. Było zatem dużo indywidualności, ale mimo tego chłopacy tworzyli zgraną paczkę. Myślę, że udało się to wszystko całkiem nieźle poukładać i nie było żadnych animozji. Sławek siedział na trybunach, ja byłem w parkingu i wspólnymi siłami prowadziliśmy ten zespół. Oczekiwania były spore, bo mimo trudnego położenia na starcie, drużyna miała walczyć o najwyższe cele, ale ostatecznie nie zdołaliśmy wjechać do fazy play-off. Tych minusowych punktów jednak okazało się za dużo, a poza tym los nas nie oszczędzał i co chwilę stawiał przed nami kolejne przeszkody. Nie zawsze mogliśmy występować w pełnym składzie. Mieliśmy też zawodników po poważnych kontuzjach i nie wszyscy prezentowali najwyższą formę. Kilka meczów po prostu nam nie wyszło i pogubiliśmy zbyt wiele punktów. Decydujące znaczenie miało przegrane spotkanie w Lesznie. Trzeba jednak powiedzieć, że zespół kilkukrotnie pokazał charakter. W pamięci szczególnie zapadł mi mecz we Wrocławiu, gdzie odnieśliśmy bardzo przekonujące zwycięstwo na przyczepnym torze. Zawodnicy przez cały sezon mierzyli się ze sporą presją, ale było widać, że chcą jechać o jak najlepszy wynik. Szkoda, że nie wszystko ułożyło się wtedy po naszej myśli, ale trzeba było przyjąć to z godnością i patrzeć przed siebie. Dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie, które wiele wniosło do mojego warsztatu trenerskiego. Mogłem pracować z topowymi zawodnikami, co stanowiło dla mnie olbrzymią wartość. Czerpałem od nich dodatkową wiedzę, a także poznawałem ich charaktery, które nie należały do najłatwiejszych. Zarządzanie takim gwiazdorskim zestawieniem na pewno sporo mnie nauczyło. Przekonałem się, że scalenie zespołu złożonego z takich osobistości nie jest proste, ale okazuje się możliwe. Ten cel na pewno zrealizowaliśmy, tylko zabrakło wyniku na torze. Sezon zakończyliśmy przedwcześnie i moja przygoda w Toruniu również dobiegła wtedy końca. Tam wówczas doszło do zmiany właściciela i drużynę mocno przebudowano, co objęło także sztab szkoleniowy.

Po Toruniu wrócił Pan do rodzinnego Gorzowa, gdzie pracuje Pan do dzisiaj. To chyba powód do dumy, bo niewielu trenerów we współczesnym żużlu utrzymuje się tak długo na stanowisku.

Ja ogólnie niezbyt często zmieniałem pracodawców. Myślę, że po prostu trafiam na właściwych ludzi zarządzających klubem. Między nami jest dialog i wzajemne zaufanie. Bez tego dobra współpraca nie byłaby możliwa. Nasze dyskusje toczą się na rzeczowe argumenty, które są przyjmowane i rozważane. W kryzysowych sytuacjach nie ma nerwowych ruchów, tylko spokojnie pochylamy się nad sprawą i wypracowujemy plan działania. Widzę, że moje metody spotykają się z akceptacją oraz zrozumieniem, a to jest bardzo ważne. Jeżeli pojawia się krytyka z zewnątrz, to jest do tego odpowiednie podejście. Nie ma ulegania głosom ludzi, którzy nie do końca wszystko rozumieją i nie znają powodów podejmowania określonych decyzji. W takich warunkach na pewno dobrze się pracuje, więc nie ma potrzeby zmian.

Praca w tym samym miejscu przez tyle lat nie staje się po czasie monotonna?

Jeżeli jest określona wizja, którą stopniowo wcielamy w życie, to można pracować. Wtedy pojawia się przeświadczenie, że budujemy coś większego, a to wymaga czasu. W takiej sytuacji nie ma przesytu, bo na horyzoncie ciągle jest jakiś cel. Wiadomo też, że po jego zrealizowaniu pojawi się nowy, który będzie kolejnym krokiem w całym tym długofalowym procesie. W takich okolicznościach wyzwań na pewno nie brakuje, więc nie trzeba szukać nowych. Należy jednak uważać, żeby nie popaść w rutynę. Niektóre metody działania, które wcześniej zdawały egzamin, nagle mogą przestać funkcjonować. Warto obserwować rzeczywistość i być otwartym na zmieniające się potrzeby.

Jaki jest przepis na bycie dobrym trenerem w żużlu? Jako szkoleniowiec z ponad 40-letnim stażem na pewno jest Pan odpowiednią osobą, której można zadać to pytanie.

Myślę, że w każdej sytuacji trzeba mieć jasno określony plan działania. Kiedy przychodzisz do klubu, robisz przegląd zastanej rzeczywistości, a potem wyznaczasz sobie, w jaki sposób zamierzasz sprostać stawianym przed tobą celom i oczekiwaniom. Jeżeli widzisz, że żądania są nierealne i przekraczają twoje możliwości, to nie ma sensu się tego podejmować. Jeżeli jednak zdecydujesz się w to wejść, to musisz być konsekwentny i zapewnić sobie takie środki zaradcze oraz takich współpracowników, dzięki którym wszystko będzie sprawnie działało. Ważne jest też odpowiednie podejście do zawodników, słuchanie siebie i dyskutowanie o bieżących sprawach. Twoi podopieczni muszą wiedzieć, czego mogą od ciebie oczekiwać i na odwrót. Nie można składać sobie nawzajem obietnic bez pokrycia, bo niczego dobrego się na tym nie zbuduje. Wszelkie ustalenia muszą być klarowne i właściwie zakomunikowane.

Na jakich wzorcach opiera się Pana trenerskie rzemiosło?

Moim najważniejszym nauczycielem, dzięki któremu zdobyłem pewnego rodzaju bazę do pracy trenerskiej, był śp. doktor Ryszard Nieścieruk. Co prawda on nigdy nie uprawiał żużla, ale okazywał się bardzo dobrym organizatorem i innowatorem w zakresie metod przygotowania ogólnego. To on wprowadzał jazdę na nartach zjazdowych czy motocyklach crossowych dla całego zespołu. Nie chodziło jednak o to, żeby tylko sobie pojeździć, ale nabrać w tym też pewnego wyczucia, a potem wykorzystać tę sprawność w żużlu. Od niego podpatrywałem sposoby organizacji treningu i układania wielu innych istotnych tematów. Zobaczyłem, że to wszystko powinno być rozplanowane, a nie przypadkowe. Widziałem jakie są jego metody podnoszenia poziomu drużyny, więc mogłem z tego korzystać. W późniejszym czasie miałem okazję przyglądać się zachowaniu Edwarda Jancarza, który przykładał bardzo dużą wagę do kwestii sprzętowych. Dla niego znaczenie miał nie tylko silnik, ale też szereg innych podzespołów. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, jak bardzo trzeba poznać i zrozumieć swoje motocykle, żeby być kompletnym żużlowcem. Miałem też szczęście, że mogłem współpracować z wieloma zawodnikami światowego formatu. To właśnie oni wzbogacali moją wiedzę na temat żużla i otwierali mi oczy na niektóre kwestie. Dzięki nim moje kompetencje wzrastały i mogłem lepiej ugryźć niektóre tematy. To byli ludzie, którzy w danej chwili jeździli na żużlu i osiągali świetne wyniki, więc dobrze było słuchać tego co mówią i liczyć się z tym, na co zwracają uwagę. To oni byli najlepiej zorientowani w aktualnych żużlowych realiach i wiedzieli co jest istotne w tym sporcie. W taki właśnie sposób przez lata zdobywałem wiele zróżnicowanych informacji, które poszerzały moją perspektywę. Potem mogłem wykorzystywać je w pracy trenerskiej i przekazywać moim podopiecznym. Prawda jest jednak taka, że w tym fachu nauka trwa przez cały czas. Nigdy nie można powiedzieć, że w danej chwili już wszystko się umie. Ja niedługo będę kończył swoją przygodę z żużlem i mam świadomość, że wielu rzeczy wciąż jeszcze nie wiem.

No właśnie! Jakiś czas temu zapowiedział Pan, że dwa najbliższe sezony będą dla Pana ostatnimi na pozycji trenera, a potem przejdzie Pan na żużlową emeryturę. Na koniec zapytam, czy myśli Pan, że uda się podtrzymać tę decyzję, czy jednak pokusa pozostania przy czarnym sporcie może okazać się silniejsza?

Ja zamierzałem odejść już po najbliższym sezonie, ale ze względu na spore zmiany w naszym klubie, wynikające z transferu Bartka czy pojawienia się nowego kierownictwa, zgodziłem się przesunąć to o jeszcze jeden rok. Myślę, że ta decyzja będzie nieodwołalna. To był mój sposób na życie, ale nie można tego ciągnąć w nieskończoność. Nie czuję się wypalony, jednakże przychodzi taki moment, kiedy trzeba powiedzieć dość i pomyśleć trochę o sobie. Uważam, że warto zwolnić miejsce dla młodszych i dać im pole do popisu. Ja kiedyś też dostałem szansę i chyba nie najgorzej ją wykorzystałem. Plan miałem inny, ale moja kariera zawodnicza potoczyła się w taki sposób, że już jako stosunkowo młody człowiek zająłem się trenerką. Na razie nie wiem czy po zakończeniu tego etapu pozostanę blisko żużla w jakiejkolwiek innej formie. Na pewno będę chciał poświęcić znacznie więcej czasu mojej żonie i całej naszej rodzinie. W ostatnich latach wielokrotnie nie mogłem być przy nich, kiedy mnie potrzebowali, ale niebawem to wszystko im zrekompensuję.

Rozmawiał KAROL ŚLIWIŃSKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Patryk Dudek: Stabilizacja przekonała mnie do dłuższej umowy w Toruniu. Ciepło wspominam powrót na W69 (WYWIAD) – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Krzysztof Mrozek: To miasto powinno nazywać się „Donos Rybnik” – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)