Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W niedzielne popołudnie Fogo Unia Leszno zmierzy się na wyjeździe z ZOOleszcz GKM-em Grudziądz. Dla obu ekip jest to ważne spotkanie w kontekście walki o utrzymanie. Byki mają na swoim koncie zwycięstwo i porażkę, a Gołębie remis i przegraną. O zdanie na temat tego meczu poprosiliśmy Rufina Sokołowskiego. Prezes Unii w latach 1994-2004 odniósł się również w wywiadzie m.in. do krytyki, która na niego spływa ze strony leszczyńskich fanów oraz patencie na wysoką frekwencję na stadionie.

 

Rozmawialiśmy w marcu na temat drużyny z Leszna. Wówczas mówił Pan o bardzo trudnym sezonie dla Fogo Unii. Jakie jest Pana stanowisko po tych dwóch spotkaniach?

Wstydu nie ma, bo są dwa punkty i przyzwoity wynik na torze faworyta rozgrywek. Tak zwana przyzwoita porażka we Wrocławiu. Niepokoi jedynie sytuacja, którą Krosno zarysowało. Na razie walka o utrzymanie jest ze wskazaniem na Wilki. Oni przegrali zaledwie dwoma punktami, więc mają sporą szansę na bonus. W Grudziądzu jest ważniejszy mecz, gdzie celem będzie zdobycie jak największej ilości punktów. Niekoniecznie będzie chodziło o zwycięstwo, chociaż ono zawsze jest możliwe, co pokazała w piątek Stal Gorzów.

W sumie nie jest dobrze, ale nie dlatego, że drużyna jest słaba. To jest zespół taki, w którym nie ma gwiazd, ale jest wyrównany. Atmosfera wokół żużla w Lesznie jest słaba. Te tytuły, które były przez lata spowodowały, że wszyscy wybrzydzają oraz ze wszystkich zeszła energia. Chodzi mi zarówno o właścicieli klubu, jak i pracowników czy kibiców. To się czuje. To jest taka atmosfera, że jak pojawia się informacja o przelaniu kolejnego miliona złotych przez miasto dla prywatnej spółki akcyjnej, to na 100 komentarzy 99 jest negatywnych. Tego kiedyś nie było.

Na inaugurację sezonu 2023 w Lesznie przyszło 8 tysięcy kibiców. Porównując te dane do zeszłorocznych statystyk, to fanów na trybunach było prawie dwa razy więcej, niż średnio w 2022 roku. Pan odbiera ten fakt pozytywnie?

Święta Wielkiej Nocy mają swoje atuty. Kiedyś drugie święto Wielkanocne było najlepszym możliwym terminem na rozegranie kolejki. Wszyscy mają już dość jedzenia, chcą sobie popołudniu wyjść na spacer i ile można rodzinie patrzeć w oczy (śmiech). Ludzie szukają pretekstu, żeby się wyrwać. Zobaczymy jaka będzie frekwencja w następnych meczach.

Kolejne spotkanie na Smoczyku odbędzie się w piątkowy wieczór, co najczęściej przekłada się na mniejszą ilość osób na stadionie.

Ja mam wielkie pretensje do władz klubu, że po moim odejściu zlikwidowali pewien sposób na budowę frekwencji. Jeżeli myśmy mieli na przykład 11 tysięcy sprzedanych biletów w dobrym sezonie, a w złym ponad 8 tysięcy, nie licząc karnetów, to myśmy stosowali się do polityki, którą ukształtowali wszyscy moi poprzednicy. Była to polityka zachęcania dzieci do przychodzenia i oglądania żużla na żywo. Temu służyła przede wszystkim polityka biletowa. Bilet dla dziecka czy bilet dla matki kosztował pięć złotych. Emeryci mieli ulgi po to, żeby nauczyli wnuka oglądać mecz na żywo. W tej sytuacji prawdziwy kibic Unii Leszno jechał oglądać mecz na żywo, a w domu nagrywał sobie transmisję, żeby potem spokojnie z przyjaciółmi przy kielichu ją zanalizować. A wprowadzenie spółek, czyli, że nie jest to stowarzyszenie i nie musi myśleć o tym, co będzie za 10 lat, tylko liczy się wynik finansowy tegoroczny, spowodowało, że ceny biletów dla dzieci praktycznie stały się niedostępne.

Młodzież jest dzisiaj nauczona komórek, telewizji, laptopów i tego typu rzeczy. To powoduje, że ona staje się coraz bardziej wygodna i nie ma tego nawyku przychodzenia na stadion. I to jedno pokolenie przez te dwadzieścia lat zostało zniszczone. To pokolenie już nie będzie przyciągało następnych. Druga rzecz jest taka, że niskiej frekwencji sprzyja telewizja. Celem telewizji jest przede wszystkim to, żeby mecz się odbył. Jest wszystko robione ku temu, żeby było jak najmniej powodów do przesunięcia zawodów. Z drugiej strony w interesie telewizji też jest to, żeby kibic nie siedział na stadionie, tylko siedział przed telewizorem. Wtedy on jest odbiorcą reklamy i jego obecność liczy się do oglądalności, czyli do wartości reklam. Mamy teraz gigantyczną różnicę interesów. Nie uważam, że telewizja jest złem, ale ja zrobiłbym teraz bilety za dwadzieścia złotych. Wolałbym mieć 15 tysięcy ludzi za 20 złotych, niż 3 tysiące ludzi za 60 złotych.

Pan naprawdę twierdzi, że w tym momencie za tę cenę przyszłaby taka liczba osób?

Przyszłaby. Myśmy wypracowywali pewne sposoby na to, żeby ta frekwencja była, ale to byłby za długi wykład. Ale załóżmy, że ma Pan w Lesznie zakład fryzjerski. To czy Pan zainwestuje w reklamę na stadionie? Telewizja jej nie pokaże, a nawet jakby pokazała, co jest niemożliwe, to co daje widzowi z Gdyni czy z Gdańska, że w Lesznie jest taki i taki zakład. Ta reklama ma sens wtedy, kiedy jest pełen stadion leszczynian. To oznacza, że niska frekwencja skutkuje brakiem zainteresowania małych reklamobiorców zakupem reklam. Wtedy jakby Pan sprzedał 100 reklam dla małych firm i za każdą Pan skasuje strzelam po 500 złotych, to ma Pan zrównoważoną frekwencję tysiąca ludzi.

Jest Memoriał Alfreda Smoczyka. Frekwencja jest tragiczna. Są głosy po co. Myśmy kiedyś wypracowali taki zwyczaj, że w tych zawodach startowało szesnastu zawodników i organizowaliśmy szesnaście firm i każda z nich opłacała jednego zawodnika. Koszty przyjazdu i punktówkę. A on jeździł w plastronie z ich logo i dzięki temu praktycznie nie ponosiliśmy kosztów zawodów. W takim wypadku mogliśmy zrobić tanie bilety. A te firmy robiły wszystko, żeby jak najwięcej ich pracowników było na tych zawodach. I wszyscy wówczas byli zadowoleni.

To co Pan mówi jest bardzo logiczne i aż człowiek się zastanawia, dlaczego obecni właściciele nie stosują tych praktyk. Jednakże gdy się spojrzy w internecie na komentarze kibiców w Pana stronę, to jednak nie ma Pan zbyt wielu zwolenników.

Ja jestem historią. Ja powiem tak. Wystarczy poszukać, gdy kiedyś jeden z portali zrobił ankietę, jak kibice oceniają moją prezesurę, to na 3200 głosów 82% było pozytywnych. Problem polega na tym, że ci, którzy są nieprzychylni albo są to ludzie związani z dzisiejszymi władzami klubu, albo ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym, jak to wtedy było. Ja nie muszę zabiegać o sympatię żadnych niebiosów. Prawdziwy kibic wie z czym ja przyszedłem do Unii i z czym wyszedłem. W pewnym momencie miałem przeciwko sobie wszystkie diabły w okolicy. Władze polityczne SLD, które wówczas były w Lesznie razem z prezydentem na czele, były mi przeciwne, ponieważ bały się, że gdy zbuduję oświetlenie stadionu, to będę za silny. Prezydent nie był w stanie mi wybaczyć, że kibice skandowali „Rufin prezydentem”.

Ci, którzy przejęli potem stowarzyszenie i sami sobie przekazali ten klub na własność, byli zainteresowani aby pokazać go w jak najczarniejszych barwach, żeby prywatyzacja sekcji żużlowej do własnej kieszeni nie spotkała się ze sprzeciwem społecznym. Jeżeli chodzi o środki masowego przekazu. Pan wybaczy, ale mówiąc słowami Józefa Stalina, inteligencji nie warto ufać, bo jest sprzedajna. I jak zacznie Pan kupować w gazecie reklamy, czy chociażby na pańskim portalu, to Pan będzie starał się unikać krytyki tej firmy, która kupuje reklamę. Z czysto komercyjnych względów ma Pan gdzieś jak jest naprawdę, bo oni są źródłem dochodu i przeżycia. I jak przeciwko Panu zbiorą się te wszystkie siły, to wtedy tak kształtują opinię.

Ja Panu daję sprawdzalne przykłady. Po moim odejściu była debata między mną, a prezydentem miasta, dotycząca oświetlenia stadionu, bo to był powód, dla którego odszedłem. Załatwiliśmy dwa miliony złotych, a miasto odmówiło ich przyjęcia. Dzisiaj by nie było żużla w Lesznie, gdyby nie było wtedy oświetlenia i zorganizowanych na to pieniędzy. Ja tę debatę zdaniem kibiców, którzy potem wysyłali sms-y wygrałem 96 do 4.

Jednym z zarzutów kibiców do Pana było to, że zostawił Pan klub w długach. Potwierdza pan tę tezę? 

Zastałem klub w drugiej lidze z deficytem jednorocznego budżetu. Sytuacja klubu była taka, że na dzień 1 stycznia 2004 roku klub nie miał ani jednej złotówki zobowiązań wobec nikogo. A jak odchodziłem w czerwcu 2004 roku, to klub miał deficyt bieżących rachunków około 300 tysięcy złotych. Po moim odejściu nikt sobie nie zadał pytania, jak to się stało, że Unia Leszno dostała jako pierwsza licencję. Czyli nie miała zobowiązań wobec ZUS-u, Urzędu Skarbowego i wobec zawodników. Ale nikt sobie nie zada takiego prostego pytania. Większość ludzi nie zada sobie takiego trudu i woli powielać proste rzeczy.

Myśmy mieli wsparcie z budżetu miasta w wysokości 97 tysięcy złotych rocznie z przeznaczeniem celowym na szkolenie młodzieży. W momencie, kiedy ja odszedłem i klub się stał prywatną spółką, to wsparcie z miasta w najlepszym wypadku wynosiło 4 miliony złotych. W sumie z kasy miasta trafiło do prywatnej spółki między 30-40 milionów złotych. To niech Pan teraz zadzwoni do władz klubu i zapyta ile macie w kasie i odejmijcie to co dostaliście od miasta. Wtedy mielibyśmy wynik ich gospodarności. Niech oni odejmą z kasy to, czego ja politycznie nie mogłem mieć, a oni mieli. Gdyby odjąć tę kasę z miasta, to mieliby deficyt na poziomie 30 milionów, czyli trzech rocznych budżetów.

Panu jeszcze zdarza się bywać na stadionie?

Nie, nie bywam. Nie bywam od czasu, kiedy przyszedłem na stadion i zobaczyłem transparent „Józef z bagien nas wyciągnął”. Skoro drużyna zdobywająca wicemistrza Polski była bagnem, no to ja bym się zastanowił, gdzie oni wszyscy byli, jak Unia była w drugiej lidze. Ja nie mam powodów, żeby się wstydzić, a sądzę, że wśród prawdziwych kibiców mam poparcie. Ja chciałbym, żeby szczególnie ta młodzież, która powiela schematy, kiedyś stanęła ze mną oko w oko. Jak ja czytam, że „Sokołowski zarabiał w klubie sześć tysięcy, sam wiem, bo byłem związany z klubem”. Jak ja odszedłem z Unii, to moi następcy koniecznie chcieli znaleźć jakieś dziury. Zrobili audyt, żeby sprawdzić gospodarkę finansową poprzedniego zarządu. Audyt nie stwierdził żadnej nieprawidłowości. Wyników nie podano, tylko wynajęto drugą firmę, której zapłacono, żeby coś mimo wszystko znalazło. I ta druga firma też nic nie znalazła. Wie Pan ile ja skasowałem w klubie przez te 10 lat? 160 złotych. A historia była taka, że przyszedł do mnie mechanik i powiedział, że Dryml przywiózł jakieś części dla szkółki i trzeba mu zapłacić 160 złotych, a nie ma mu jak zapłacić, bo on rachunku nie da. Ja byłem parę dni wcześniej w delegacji we Warszawie w GKSŻ-cie i kazałem wypisać na mnie te 160 złotych. I to było jedyne pokwitowanie odebrania klubowi przeze mnie pieniędzy. Nigdy nie odbyłem rozmowy telefonicznej, nie przejechałem kilometra, nie przespałem jednej nocy, nie zjadłem jednego obiadu na koszt Unii Leszno. Gdybym ja wiedział, że 10 lat społecznej harówy dla klubu, który kocham i żebrał pieniądze po to, żeby Józef Dworakowski przejął ten klub na własność, to bym wyszedł z tego zebrania, w którym mnie wybrano prezesem.

Wróćmy jeszcze do bieżącego sezonu. Fogo Unię czeka bardzo ciężki wyjazd, ale za to jeden z kluczowych w tym sezonie. Jakie są atuty po stronie leszczynian?

Wbrew pozorom spotkają się dwie bardzo wyrównane drużyny. Tylko, że Grudziądz będzie miał atut swojego trudnego toru. Co prawda zespół jedzie nadal bez Tarasienki, czyli jeszcze nie będziemy znali pełnego obrazu siły Grudziądza. Według mnie zadaniem Unii będzie przekroczenie 41-42 punktów, bo to daje szansę na bonus w Lesznie. Niższy wynik będzie wielką porażką.

Nie martwi Pana aktualna dyspozycja Bartosza Smektały?

A dlaczego ma mnie martwić? Jest taka, jaka była zawsze. Przewidywalna.

Racja, jednakże wydaje się, że przynajmniej na papierze odchodził z Leszna lepszym zawodnikiem, niż dotychczas.

Ja mam pretensje do Smektały o jedno. Był taki moment w Unii Leszno, kiedy Smektała i Kubera byli etatowymi juniorami Unii Leszno. Ta sytuacja dawała klubowi handicap w postaci ich dobrej jazdy. Ale z drugiej strony ich obecność blokowała wejście każdego nowego juniora. Typu Pludra, Sadurski i tak dalej. Ja wtedy proponowałem, aby naprzemiennie w rundzie zasadniczej Kubera i Smektała byli zawodnikami rezerwowymi, żeby postawić im wyżej poprzeczkę. Żeby robienie punktów na juniorach nie zamazywało obrazu. A w to miejsce wpuśćmy Sadurskiego albo Pludrę i niech oni jeżdżą. W play-off już bez sentymentów, bo tam już trzeba wygrywać. No i Smektała na odpowiedź dziennikarza, co sądzi o tym pomyśle był stanowczo przeciw. Wiadomo, bo to uderzało w kasę. A ja mówiłem, podnieście sobie stopień trudności, bo to zaowocuje, kiedy nie będziecie już juniorami. I dziś mamy ten stan. Nie nauczyli ich być odpornym na stres. Tak jak Smektała nie jest odporny na stres i on cały czas to przeżywa bardzo mocno.

A jak Pan widzi najbliższe lata dla klubu z Leszna?

Przyszły sezon żużlowy w Polsce będzie tragedią dla klubów, które mają duże budżety. Ten okres między tym sezonem, a następnym będzie tragedią. Myślę, że Unia może na tym skorzystać, bo ma stosunkowo tani zespół i nie ma za dużo Spółek Skarbu Państwa. W październiku będą wybory i kto by ich nie wygrał, to prawdopodobieństwo przedłużenia umowy Spółek Skarbu Państwa z klubami są niewielkie, bo nikomu nie będzie zależeć na tym, żeby mieć poparcie kibiców, skoro będzie po wyborach. A zawodnicy przyjdą do prezesów i zażądają dużo więcej pieniędzy, niż w tym roku. A budżety będą dużo mniejsze. Jeżeli Unia przetrwa ten sezon i nie spadnie, to będzie stosunkowo w najlepszej sytuacji w negocjacjach z zawodnikami w porównaniu z innymi klubami.

To w takim razie jaką kartę przetargową będzie miała Unia?

Unia będzie miała taką kartę, że inni się wykrwawią i oni podpiszą na zasadzie jakoś to będzie. Nikt nie będzie zakładał przed październikiem, że może tych budżetów nie być. I oni będą przekonani, przynajmniej w swoich złudzeniach, że będą mieli niemniejsze budżety niż w tym roku.

Czyli Pana zdaniem Unię będzie stać na poważne wzmocnienia?

Będzie stać. Jeżeli prezes Rusiecki mówi, że wielką korzyścią dla klubu było odejście Doyle’a, ponieważ zaoszczędzili półtora miliona złotych, to w przyszłym sezonie powinno być dobrze.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

SZYMON MAKOWSKI, POBANDZIE