fot. Krzysztof Sałaga
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Krótko przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu trenerem For Nature Solutions Apatora Toruń został Robert Sawina, który zastąpił na tym stanowisku Tomasza Bajerskiego. Były zawodnik i wychowanek toruńskiego klubu bez wątpienia stanął przed niemałym wyzwaniem. Nie dość, że miał niewiele czasu, aby wdrożyć się w nowe obowiązki i poniekąd z marszu musiał zabrać się do pracy, to jeszcze wracał do prowadzenia drużyny po wieloletniej przerwie. Ostatecznie jego zespół zakończył zmagania ligowe na czwartym miejscu. Teraz „Sawka” zabiera nas za kulisy swojego powrotu do żużlowego świata i zdradza wiele szczegółów na temat własnego trenerskiego rzemiosła. Mężczyzna opowiada również o intensywnych przygotowaniach do tegorocznej rywalizacji oraz wejściu swoich podopiecznych w rozgrywki, a także zapowiada, że w tym sezonie spróbuje powalczyć z „Aniołami” o poprawę wyniku sprzed roku.

Minął już ponad rok, odkąd przejął Pan trenerskie stery Apatora. Jak z perspektywy czasu spogląda Pan na ten ruch?

Pojawiłem się tu ze względu na potrzebę, w jakiej znalazł się toruński klub. Wszyscy pamiętamy, że włodarze z pewnych względów zdecydowali się na przedwczesne zakończenie współpracy z wcześniejszym szkoleniowcem, więc konieczne było znalezienie kogoś, kto przejmie jego obowiązki. Skoro zostałem poproszony o pomoc, to nie mogłem tak po prostu odmówić. Jako człowiek wywodzący się z tego środowiska, czułem, że jestem coś winien temu klubowi i powinienem wesprzeć go w tym trudniejszym momencie. Uznałem, że zmierzę się z tym wyzwaniem i zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby to udźwignąć i jak najlepiej wywiązać się ze swojego zadania.

Z klubu płyną głosy, że odnalazł się Pan w swojej roli i dobrze radzi Pan sobie z postawionymi przed Panem zadaniami. Można usłyszeć, że jest Pan bardzo zaangażowany w swoją pracę i całkowicie oddany sprawie. A Pana okiem jak wypada ten powrót do żużla na pozycji trenera?

Od samego początku zdawałem sobie sprawę, że będzie bardzo trudno od razu nadrobić cały ten czas, kiedy nie było mnie blisko żużla, ale staram się stawiać temu czoła. Mam nadzieję, że nie wypada to najgorzej i wszystko zaczęło funkcjonować w możliwie najwłaściwszy dla nas sposób. W pewnym stopniu na pewno mogę korzystać z wcześniejszych doświadczeń, ale patrzę też przez pryzmat zmieniającej się żużlowej rzeczywistości, do której próbuję się dostosować. Najtrudniejsze na pewno było rozeznanie się we wszystkich potrzebach zawodników oraz klubu, a następnie odpowiednie ich zabezpieczenie. W szczególności dotyczy to kwestii torowych. Małymi krokami zacząłem jednak do tego dochodzić, a potem pojawiła się możliwość, aby na tym bazować i powoli to dopieszczać. Muszę również powiedzieć, że od czasu, kiedy ostatni raz pracowałem w klubie żużlowym, a było to jakieś dziesięć lat temu, sporo rzeczy w wymiarze organizacyjnym pozmieniało się na korzyść. To też na pewno ułatwiło mi ponowne wejście do tego świata.

Przy okazji naszych zeszłorocznych rozmów, kiedy pytałem Pana o ponowne wdrażanie się do pracy na pozycji trenera, wielokrotnie wspominał Pan o pewnego rodzaju zaległościach do nadrobienia. Zdradzi Pan, czego konkretnie one dotyczyły?

Chodziło mi o odpowiednie czucie wszelkich istotnych tematów, które wpływają na funkcjonowanie drużyny i mogą decydować o jej wynikach. Mam na myśli to, jak poruszać się w ich obrębie, jak do nich podchodzić. Takie coś posiada się w momencie, kiedy stale jest się w jakimś obszarze działalności. Wiadomo jednak, że jeśli przed dłuższy czas nie wykonuje się określonej profesji, to nie ma się z tym już takiego obycia, traci się pewną swobodę działania i gubi się swego rodzaju rytm. Ja musiałem to wszystko odzyskać. Mam nadzieję, że powoli tak się dzieje, choć wiadomo, że to jest pewien proces, który postępuje stopniowo.

Nad czymś jeszcze musiał się Pan szczególnie pochylić?

Kolejna kwestia, która spędzała mi sen z powiek, to był mój język angielski. Wiedziałem, że muszę się w nim podciągnąć i tak naprawdę nadal się go douczam. Rok temu mieliśmy w składzie dwóch anglojęzycznych zawodników, a teraz jest jeden – Robert Lambert. Każdy obcokrajowiec musi widzieć, że trener jest z nim w stałym kontakcie, więc od samego początku usilnie do tego dążę. Nie można dopuścić do sytuacji, w której ktoś taki będzie czuł się pomijany w odezwach do zespołu czy odizolowany podczas naszych spotkań lub narad. Zarówno w ostatnich miesiącach, jak również teraz każdą wolną chwilę poświęcam zatem na naukę. Niezwykle pozytywne jest też to, że Robert coraz bardziej chwyta nasz język, więc wzajemnie się wspieramy i uzupełniamy. Wiadomo, że czasami potrzeba jakiegoś wsparcia, aby omówić bardziej szczegółowe kwestie, ale generalnie potrafimy się porozumieć.

Jakie największe zmiany w żużlu Pan dostrzega? Chodzi mi o takie, które sprawiają, że po tak długiej przerwie od pracy przy tym sporcie, z jaką Pan miał do czynienia, trzeba poniekąd na nowo wgryzać się w realia tej dyscypliny.

Przede wszystkim chodzi o kwestie regulaminowe. W ostatnich latach podokładano wiele różnych punktów czy przepisów, więc książeczka regulaminowa znacząco się rozrosła. Trzeba być z tym na bieżąco i uzupełniać sobie te nowinki, aby niczego nie przeoczyć, wiedzieć czego się od nas wymaga, a także zdawać sobie sprawę, z jakich możliwości można korzystać, choćby w sytuacjach kryzysowych. Na szczęście to wszystko nie musi spoczywać wyłącznie na mojej głowie, ponieważ mamy obok siebie kierownika drużyny, który jest bardzo dobrze obeznany w tych tematach i stanowi dla nas potężne wsparcie. Jeżeli chodzi natomiast o sam żużel, to mam wrażenie, że ten sport stoi w tej chwili na dużo wyższym poziomie niż w moich, pamiętnych czasach. Wszyscy zawodnicy pną się w górę pod względem umiejętności jeździeckich i nie tylko, a także tego, co robią w zakresie przygotowań fizycznych czy sprzętowych. W tej chwili trzeba być bardzo dobrze zorientowanym odnośnie tego, co może wpływać na osiągane wyniki, zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły i stale czegoś poszukiwać w najróżniejszych obszarach. Nie można pozwolić sobie praktycznie na żadne przeoczenie, bo zostanie się w tyle. Żużel po prostu stał się jeszcze trudniejszą i jeszcze bardziej wymagającą dyscypliną.

Robert Sawina

Wiem, że w zeszłym roku postawił Pan na swoim i zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami przejechał się Pan na motocyklu, aby na własnej skórze poczuć ten współczesny żużel.

Taką przejażdżkę zaliczyłem nawet dwa razy! To zawsze wychodziło spontanicznie, ale rzeczywiście nie potrafiłem sobie tego odmówić. Chciałem sprawdzić, jak to jest z tymi dzisiejszymi silnikami, o których tak dużo się mówi. Zależało mi na tym, aby poszerzyć swoją wiedzę i lepiej rozumieć zawodników. Sama technika jazdy przez lata znacząco się nie zmienia, ale ze sprzętem jest zupełnie inaczej. Żeby mieć w tym rozeznanie i swobodniej wypowiadać się na ten temat, trzeba po prostu tego doświadczyć i samemu zebrać jak najwięcej informacji.

Opowie Pan o swoich wrażeniach?

Przekonałem się, że ten motocykl pod wieloma względami stał się bardzo wymagający. Dotyczy to zarówno trafiania z jednostkami napędowymi, dopasowywania ich pod siebie i dobierania właściwych ustawień, jak również samego ścigania. Parcie tych maszyn na prędkość jest przepotężne. One cały czas po prostu rwą do przodu. Pokonywanie każdego metra toru wymaga stuprocentowego zaangażowania. Kiedyś bywały takie momenty, że można było „odpocząć” sobie trochę podczas jazdy, a teraz należy o tym zapomnieć. Przez cztery okrążenia zawodnik musi być w pełni skoncentrowany, bo ta maszyna ciągle chce uciec mu spod tyłka i porządnie go sponiewierać. Myślę, że teraz sam proces prowadzenia motocykla i zachowywania nad nim pełnej kontroli jest znacznie trudniejszy niż w moich czasach. Doszedłem do wniosku, że to, co odczuwałem jako zawodnik wyłącznie na torach przyczepnych, teraz można odczuwać także na torach twardych i równych. Potrzeba naprawdę dużej siły i wytrzymałości, a do tego dobrego balansu, aby zapanować nad tą współczesną maszyną oraz przejechać całe zawody z dobrym skutkiem.

Jak przyjął Pana zespół? Pojawienie się nowego trenera, tym bardziej krótko przed startem nowego sezonu, to dla wszystkich zapewne niemała rewolucja.

Ja mogę tylko podziękować za sposób, w jaki to się odbyło. Nie ukrywam, że miałem mnóstwo obaw odnośnie tego, jak będą wyglądały nasze kontakty. Kiedy jednak wszedłem do tego środowiska, okazało się, że to wszystko było na wyrost. W rzeczywistości nasze relacje znalazły się na bardzo dobrym poziomie Mam na myśli zwłaszcza ogólne zachowanie zawodników oraz ich kulturę osobistą. Od samego początku byłem i nadal jestem niesamowicie zbudowany tym, co tu zastałem.

Pamiętam, jak w zeszłym roku wspomniał Pan, że zależy Panu na tym, aby pokazać zawodnikom, że był Pan kiedyś w żużlu i wie Pan o co chodzi w tym sporcie. W ten sposób zamierzał Pan zapracować na ich zaufanie. Myśli Pan, że to się udało?

Wiadomo, że musiało upłynąć trochę czasu zanim się dotarliśmy, a zawodnicy rozeznali się, jakim jestem trenerem. Oni musieli przekonać się, czy przypadkiem nie blefuję, czy w żaden sposób nie udaję, czy faktycznie jestem taki, a nie inny. Mam jednak wrażenie, że cały ten proces trwał dość krótko. To wszystko staje się stosunkowo proste, jeżeli jesteś autentyczny, jeżeli w każdej minucie wzajemnych kontaktów jesteś po prostu sobą. Wydaje się, że z biegiem czasu zawodnicy zrozumieli, że staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię i kieruję się przede wszystkim ich dobrem. Gdy jesteś szczery i uczciwy, to przeważnie tego samego zaczynasz doświadczać także od drugiej strony. Ja właśnie na takich wartościach buduję swoje relacje z zespołem. Myślę, że stopniowo się poznawaliśmy i zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, czego możemy się po sobie spodziewać. To był klucz do tego, aby się porozumieć i pracować z dobrymi efektami.

Często można usłyszeć, że trener musi mieć właściwe podejście do zawodników.

Myślę, że na razie udaje nam się unikać sytuacji, w których ktoś czułby się pokrzywdzony. Zawodnicy muszą widzieć, że traktuję ich sprawiedliwie. Zależy mi na tym, aby wszyscy mogli poczuć zróżnicowane numery startowe i zasmakowali jazdy z różnych pól. Wiemy na przykład, że w początkowej fazie zawodów najbardziej wymagające jest startowanie z zewnętrznych torów, więc z mojej perspektywy nie może być tak, że jeden ciągle ma trudniej, a drugi dla odmiany ciągle łatwiej. Trzeba to zmieniać i równoważyć. Nikt nie może poczuć, że jest pomijany, poniewierany czy niedoceniany. Zawsze próbuję znaleźć się w skórze zawodników i przyjąć ich perspektywę, żeby uzmysłowić sobie przed czym konkretnie będą oni stawać.

Podejrzewam, że dzięki powrotowi do żużla ma Pan okazję spotykać się ostatnio z wieloma osobami, z którymi dawno się Pan nie widział.

Ma Pan absolutną rację. To jest właśnie jedna z największych zalet tego, że znowu znalazłem się w tym środowisku. Na pewno udało się odświeżyć wiele kontaktów z czasów zawodniczych. Za każdym razem są to bardzo miłe spotkania, które skłaniają do wielu wspomnień. Mam wrażenie, że teraz, z perspektywy czasu, patrzymy na siebie zupełnie inaczej i potrafimy bardziej dostrzegać swoje zalety. To, co kiedyś było między nami, a więc ciągła rywalizacja czy jakieś niepotrzebne emocje, obecnie nie ma już większego znaczenia i należy do przeszłości. Wracamy do tego jedynie w formie anegdot, żeby się z tego pośmiać. To już na pewno nie determinuje naszych relacji. Mamy radochę, że po prostu się widzimy, że zdołaliśmy jakoś przetrwać czasy jazdy na żużlu, a teraz na różne sposoby radzimy sobie w życiu. Te spotkania to jest wielki pozytyw, który towarzyszy naszym wyjazdom lub wizytom innych ekip na naszym stadionie. Wiadomo, że skupiamy się przede wszystkim na pracy, ale w międzyczasie zawsze znajdzie się chwila, żeby zamienić parę słów.

Powrót do żużla pozwala Panu również znowu poczuć klimat parku maszyn.

Oj tak! Park maszyn to jest specyficzne miejsce, które żyje własnym życiem. Obecnie przebywa tam ogromna liczba ludzi pracujących przy zawodach. To nie tylko zawodnicy, ale też ich rozbudowane teamy, sztaby szkoleniowe, osoby funkcyjne czy ekipy telewizyjne. Wszystko po to, żeby każdy obszar tej żużlowej działalności był właściwie zabezpieczony i miał odpowiednie wsparcie. Za moich czasów zawodniczych to wyglądało zupełnie inaczej. Nie było takiego zgiełku, pośpiechu i ciągłego rozmyślania, co tu zrobić, aby było lepiej. Znacznie więcej rozgrywało się w głowach zawodników. To oni przede wszystkim wyznaczali kierunki dopasowywania sprzętu, a obecnie mamy do czynienia z burzami mózgów w obrębie całych teamów. Emocje z tym związane są bardzo odczuwalne. Do tego dochodzi wszystko, co dzieje się na torze. Ja jednak muszę zachować w tym wszystkim zimną krew i skoncentrować się na tym, co związane z moją funkcją. Nie mogę dawać ponosić się całej tej otoczce, bo to mogłoby odbijać się na jakości mojej pracy.

Jak odebrał Pan ubiegłoroczny wynik Apatora, czyli to czwarte miejsce w PGE Ekstralidze? Wiadomo, że mieliście utrudnione zadanie, bo przez wojnę w Ukrainie i zawieszenie rosyjskich żużlowców nie mogliście korzystać z usług Emila Sajfutdinowa i przez cały sezon jeździliście w niepełnym składzie. Mogliście co prawda stosować zastępstwo zawodnika, ale to nigdy w stu procentach nie wypełnia luki po żużlowcu, który miał być jednym z liderów. Z drugiej jednak strony, w zespole nie brakowało zawodników zdolnych do zagwarantowania korzystnych wyników, tyle że po prostu nie wszystko u nich zagrało.

Wiadomo, że ten poprzedni sezon nie był do końca tak udany i szczęśliwy jak byśmy chcieli, ale ja przyjąłem jego rozstrzygnięcie z pokorą. Sport to jest bardzo niewdzięczna profesja, która nie zawsze daje pełną satysfakcję. Na pewno wyciskaliśmy z siebie maksimum, ale olbrzymie zaangażowanie, poświęcony czas oraz niemałe inwestycje sprzętowe nie zawsze przekładają się na takie efekty, jakich byśmy oczekiwali. Miewaliśmy naprawdę dobre momenty, ale wielokrotnie dochodziliśmy też do ściany, której nie byliśmy w stanie przebić. Liczyłem, że w tych najważniejszych meczach spróbujemy pokusić się o jakąś niespodziankę, ale niestety się nie udało. Najbardziej mi szkoda niewykorzystanej szansy w półfinale. Po pierwszym meczu na własnym torze znaleźliśmy się w korzystnym położeniu, żeby wjechać do finału, ale rewanż na torze rywala nie ułożył się po naszej myśli. Patrząc na okoliczności, po prostu wyciągnęliśmy z tamtych rozgrywek tyle, ile mogliśmy. Pewnych rzeczy nie zdołaliśmy przeskoczyć. Na pewno możemy żałować, że tak to się potoczyło, bo wszyscy mieliśmy znacznie większe apetyty, ale trzeba zostawić to już za sobą i patrzeć przed siebie. Przed nami nowe rozdanie. Mamy czystą kartę i zaczynamy pisać nową historię. Z każdym kolejnym meczem będziemy starali się budować naszą formę, aby w pierwszej kolejności dojść do tego decydującego etapu rozgrywek, gdzie byliśmy już przed rokiem, a potem postarać się lepiej wykorzystać okazję do zajęcia pozycji medalowej.

Pod koniec ubiegłego sezonu raczej unikał Pan jednoznacznych stwierdzeń odnośnie Pana przyszłości w Toruniu. Wspominał Pan, że trzeba poczekać na końcowy wynik drużyny i dokonać oceny Pana pracy. Miał Pan też pewne wątpliwości, czy wnosi Pan wystarczająco dużo do zespołu. Co zatem sprawiło, że zdecydował się Pan pozostać trenerem Apatora?

Po prostu poczułem, że mam tutaj jeszcze coś do zrobienia. Uznałem, że warto dać sobie kolejny rok, aby sprawdzić czy po tej mojej ubiegłorocznej adaptacji na pozycji trenera możemy w jakiś sposób poprawić to, co było zrobione nie do końca tak, jak byśmy chcieli. Ja widziałem przestrzeń do udoskonalenia pewnych kwestii i jeszcze lepszego uporządkowania niektórych spraw, więc doszedłem do wniosku, że spróbujemy wcielić to w życie. Zależało mi też na tym, aby razem z zespołem przejść przez cały okres przygotowawczy do sezonu, bo rok temu dołączyłem do drużyny w takim momencie, że ten etap częściowo mnie ominął. Nie bez znaczenia pozostawał również fakt, że w klubie nadal widziano mnie w roli trenera. Dla mnie to był sygnał, że moja praca spotyka się z pozytywnym odbiorem, więc mogę próbować podążać dalej w tym kierunku. Muszę też zaznaczyć, że zespół zbudowany przez włodarzy gwarantuje nam, że możemy kontynuować pracę, którą zaczęliśmy przed rokiem. Jak dla mnie, to wydaje się bardzo istotne. Wszyscy chcemy udowodnić coś sobie, ale też innym. Zamierzamy podążać obraną przez nas drogą i starać się przebijać coraz wyżej, bo na pewno mamy ku temu możliwości. Działamy w ramach określonej strategii i długofalowego planu. To wszystko, o czym tu wspomniałem, zmotywowało mnie zatem, aby pozostać w tym miejscu i jeszcze raz pochylić się nad tym tematem. Teraz musimy przejechać sezon i zobaczyć co z tego wyjdzie. Jeżeli okaże się, że nie ma pożądanych efektów, to być może wtedy trzeba będzie pomyśleć nad innymi rozwiązaniami.

Czy można powiedzieć, że teraz czuje się Pan już pewniej na pozycji trenera?

Myślę, że takie ogólne rozeznanie, jak to wszystko działa, z jakim odbiorem spotyka się moja praca, jak należałoby ugryźć poszczególne kwestie, mam już za sobą. Teraz mogę poruszać się w tym trochę sprawniej. Żużel jest jednak takim sportem, że tutaj nigdy nie można być niczego za bardzo pewnym. Wpływ czynników zewnętrznych na osiągane wyniki jest tak duży, że w każdej chwili coś może nas zaskoczyć i sprawić, że będziemy musieli zmierzyć się z niemałą zagwozdką. O wynikach często decydują detale, więc trzeba zachowywać czujność. Ja też wychodzę z założenia, że praca nad moim trenerskim rzemiosłem nigdy się nie skończy. Podejrzewam, że cały czas będę znajdował coś do dopracowania i zamierzam zwracać na to uwagę.

Jak określiłby Pan swoją rolę w zespole? Wiadomo, że nie wsiądzie Pan na motocykl za swoich podopiecznych i ostatecznie to oni będą decydować na torze o wynikach.

Moje zadanie polega na tym, aby we wszelkich możliwych wymiarach starać się stworzyć zawodnikom takie warunki, w których będą mogli pokazywać wszystko, co najlepsze. W głównej mierze dotyczy to oczywiście toru. Razem z toromistrzem musimy dążyć do perfekcji i regularnego przygotowywania takiej nawierzchni, która najbardziej odpowiada naszym zawodnikom. Kolejna rzecz, to bycie na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w obrębie drużyny. Wiadomo, że niekiedy trzeba dać chłopakom trochę przestrzeni na złapanie oddechu, ale jednocześnie należy ich obserwować oraz jak najwięcej z nimi rozmawiać. Dzięki temu będziemy wiedzieć, z czym w danej chwili się zmagają, jak patrzą na określone sprawy, jakie są ich preferencje, jakie mają plany związane ze swoją działalnością sportową, a także czy nie potrzebują jakiegoś dodatkowego wsparcia. To wszystko poszerza perspektywę, sprawia, że możemy lepiej oceniać sytuację i wiedzieć, jak należałoby reagować. Ja wychodzę z założenia, że trener nie może tylko wymagać, ale musi też dawać jak najwięcej od siebie. Bez tego raczej trudno mówić o prawidłowym funkcjonowaniu zespołu.

Wiadomo, że ustawienia motocykla zawodnicy muszą dobierać samodzielnie, bo każdy ma inne odczucia i potrzeby. Zastanawiam się jednak w jakim stopniu Pan jako trener doradza swoim podopiecznym w kwestiach związanych ze sposobem jazdy po danym torze.

Aspekty techniczne omawiamy przede wszystkim z juniorami. To są zawodnicy, którzy dopiero się kształtują, więc trzeba zwracać im uwagę na pewne elementy oraz przypominać o niektórych rzeczach. Chodzi o to, żeby oni zbierali sobie te informacje i powoli je kodowali. W przypadku seniorów praktycznie nie ma takiej potrzeby. To są doświadczeni i dobrze wyszkoleni żużlowcy, którzy potrafią prowadzić motocykl i odnajdywać się na torze. Oczywiście jeśli pojawiają się jakieś błędy czy niedociągnięcia, które najczęściej wynikają z sytuacji torowych, to staramy się je wyłapywać i przedyskutowywać, aby to zaprocentowało w przyszłości. Wszyscy razem na pewno rozmawiamy też o najlepszych w danej chwili ścieżkach, żeby zespołowo lepiej rozeznawać się w zastanych warunkach. Wiadomo jednak, że sytuacja na torze jest bardzo dynamiczna i nie zawsze udaje się wykorzystywać zasłyszane wskazówki czy realizować wcześniej nakreślony plan. Zachowanie zawodnika często jest uzależnione od tego, co robią rywale, więc czasami trzeba po prostu zdać się na swój instynkt i reagować na bieżąco, w zależności od tego, co aktualnie się dzieje.

Warto podkreślić, że praca trenera to nie tylko przeprowadzanie zespołu przez kolejne zawody.

Zgadza się. Ja na przykład bardzo dużo czasu poświęcam na wszystko, co dzieje się wokół naszego toru. Uważam, że trzeba być obecnym w pełnym wymiarze godzin przy pracach toromistrza i wspierać jego działania związane z przygotowywaniem nawierzchni, częstokroć pomagając mu też fizycznie w całym tym procesie. To jest potężna praca, którą mamy do wykonania, bo od tego może wiele zależeć. Nie mogę stracić nad tym kontroli. Mamy też treningi, których należy doglądać i nad wszystkim czuwać. Na bieżąco trzeba także odpowiednio układać wszelkie istotne tematy oraz dbać o właściwą organizację. Do tego dochodzą liczne wyjazdy na zawody juniorskie czy mecze ekstraligowe, przy okazji których również jest sporo pracy. Wystarczy prześledzić kalendarz, żeby zobaczyć, ile tego potrafi się nazbierać. To wszystko, o czym tu wspomniałem, dodatkowo wypełnia czas. Wielokrotnie bywam tym zajęty przez calutki tydzień. Wiem jednak, po co to robię. Ta profesja po prostu tego wymaga. Jeżeli razem z zespołem chcę zapracować na jakieś osiągnięcia, to muszę się zaangażować i podejść do tego profesjonalnie.

Można zatem powiedzieć, że po wielu latach przerwy wrócił Pan do tej żużlowej rutyny, której doświadczał Pan już wcześniej – najpierw jako zawodnik, a potem jako trener. Zdążył się Pan już z powrotem do tego przyzwyczaić czy czasami stanowi to pewnego rodzaju obciążenie?

Doszło do mnie, że nadal uwielbiam tę żużlową rywalizację i dążenie do jak najlepszych wyników, a wszystkie te aktywności, które podejmuję jako trener, w pełni się z tym wiążą. Jak już się w to wejdzie, to nie czuje się za bardzo zmęczenia sezonem, kolejnymi wyjazdami czy przygotowaniami do meczów. Liczy się tylko praca nad budowaniem jak najwyższej skuteczności. Ja cieszę się na myśl o każdych zawodach, które mamy przed sobą. Nawet jak nie byłem w tym sporcie od środka, to śledziłem praktycznie wszystko. Na każde spotkanie i na każdy wyścig czekam z utęsknieniem. Nawet jeśli coś nam nie wychodzi, to chcę już kolejnej konfrontacji, aby próbować odwrócić kartę lub zbierać nowe doświadczenia, z których będzie można zrobić użytek w przyszłości.

Żużlowe obowiązki zaczęły zatem dobrze współgrać z Pana dotychczasową codziennością?

Czasami bywa trudno. Wiadomo, że ja w dalszym ciągu prowadzę także swoje gospodarstwo rolne, więc muszę wygospodarować czas również na tę działalność. Nie mogę porzucić czegoś, co daje utrzymanie mojej rodzinie, bo zdaję sobie sprawę, że trenerem nie będę przez cały czas. Do emerytury jeszcze daleko, więc trzeba jakoś to godzić. Najtrudniejsze są okresy, kiedy w polu jest sporo do zrobienia. Momentami należy trochę improwizować, ale nie narzekam. W domu często bywam nieobecny, ale to też nie jest tak, że ciągle mnie nie ma. Na pewno daję radę uczestniczyć w naszym rodzinnym życiu. W ciągu dnia staram się też jak najczęściej tam zaglądać, żeby chociaż trochę porozmawiać czy zjeść wspólnie posiłek. Wiadomo jednak, że myśli często uciekają do spraw żużlowych, bo mimo wszystko to leży gdzieś na sercu. W wolnej chwili trudno się całkowicie od tego odciąć, choć oczywiście trzeba dawać sobie czas na wytchnienie.

Jak bardzo po tej wieloletniej przerwie zmienił się Pan jako trener? Czy wcześniejsza praca na tej pozycji pozwoliła wyciągnąć jakieś wnioski, które sprawiają, że teraz podchodzi Pan do tego trochę inaczej?

Na pewno zdystansowałem się do tej funkcji. Kiedyś miałem w sobie znacznie mniej pokory, a teraz jej nabrałem. Moje ambicje przestały przysłaniać mi mnóstwo istotnych kwestii. Na wiele spraw patrzę w zupełnie inny sposób. W tej chwili skupiam się na tym, aby przekazywać wszystko w znacznie bardziej przystępnej formie. Kiedyś przyjmowałem wiele rzeczy za pewnik i nie do końca tłumaczyłem to, co dla mnie wydawało się oczywiste. Nie przykładałem należytej wagi, aby zostało to przyjęte ze zrozumieniem oraz akceptacją. Teraz takie zachowania już raczej mi nie towarzyszą. Zacząłem znacznie bardziej dostrzegać drugiego człowieka i potrafię określać, dlaczego robimy coś tak, a nie inaczej. Pewne rzeczy być może przychodzą z wiekiem, albo po prostu to wszystko doszło do mnie pod wpływem różnych przemyśleń czy doświadczeń. Sam nie wiem skąd to się wzięło, ale czuję, że pod wieloma względami dojrzałem i rozwinąłem się jako człowiek. Teraz to może okazywać się bardzo pomocne i działać na moją korzyść.

Przed laty był Pan trenerem w Gdańsku i Bydgoszczy, a teraz prowadzi Pan swoją macierzystą drużynę. Z Pana perspektywy to duża różnica czy nie ma to wielkiego znaczenia?

Dla mnie to ma ogromne znaczenie! Jestem stąd i mam przeświadczenie, że to jest moja drużyna. Czuję się tu jak swój, a nie jak ktoś obcy. Nikt nie postrzega mnie jak jakiegoś spadochroniarza, który nie wiadomo, dlaczego wylądował akurat w tym miejscu. Jestem świadomy historii naszego klubu i potrafię bardziej poczuć ten zespół. Widzę, że praca w takich okolicznościach bardzo mi sprzyja. Wiadomo, że na moich barkach spoczywa spora odpowiedzialność, ale cały ten kontekst wyzwala we mnie dodatkową motywację i skłania do jeszcze większego zaangażowania. Mam wrażenie, że właśnie ta sytuacja pozwala mi pokazywać wszystko, co najlepsze i prowadzi mnie do tego, żeby wyciskać z siebie jak najwięcej.

Miniona zima zapewne wyglądała dla Pana zupełnie inaczej niż w ostatnich latach. Po raz pierwszy od długiego czasu przeżywał ją Pan ze świadomością, że za rogiem czai się nowy sezon żużlowy, który całkowicie Pana pochłonie.

Wbrew pozorom to był bardzo intensywny okres. Tak naprawdę trochę odpoczynku było jedynie podczas świąt Bożego Narodzenia czy ferii zimowych, a poza tym uwaga cały czas kierowała się w stronę najróżniejszych żużlowych tematów. Wiele spraw trzeba było dopiąć, żeby być jak najlepiej przygotowanym do rozgrywek. Nawet nie wiem, kiedy przeleciała cała ta zima. Z mojej perspektywy było to bardzo szybko. Sporo czasu poświęcaliśmy na dalsze prace kosmetyczne związane z naszym torem. W miarę możliwości staraliśmy się naprawiać i dopieszczać nawierzchnię na Motoarenie. W tym aspekcie wiele musieliśmy poprawić. Utrzymywałem również stały kontakt z zawodnikami i towarzyszyłem im w niektórych treningach. Mieliśmy też różnego rodzaju spotkania o charakterze integracyjno-organizacyjnym, przy okazji których mogliśmy wzmacniać ducha naszego zespołu oraz omawiać wszelkie istotne kwestie. Zwieńczeniem przerwy międzysezonowej był dla nas obóz w Hiszpanii, gdzie przez kilka dni mogliśmy pobyć wyłącznie w swoim towarzystwie i raczyć się różnymi aktywnościami, wśród których dominowała jazda na rowerze. Ten wspólny czas tylko utwierdził nas w przekonaniu, że jesteśmy prawdziwym zespołem, który w pełni koncentruje się na zadaniu i radośnie oczekuje wyjazdu na tor. Mam wrażenie, że na etapie przygotowań do sezonu zrobiliśmy wszystko, co tylko powinniśmy zrobić. Nie powiedziałbym, że coś można było wykonać lepiej, bo zrealizowaliśmy nasz plan w stu procentach. Teraz pozostaje wierzyć, że to przyniesie efekty i przyczyni się do osiągnięcia korzystniejszego wyniku niż przed rokiem.

Jak podoba się Panu tegoroczna drużyna? Myśli Pan, że to będzie ten zespół, z którym uda się zdziałać coś więcej niż w minionym sezonie? Na pewno nie jesteście stawiani w roli zdecydowanego faworyta rozgrywek, ale jednocześnie wymienia się Was w gronie drużyn, które mogą walczyć o medale.

Ja wierzę w ten zespół. Gdyby tak nie było, to raczej nie powinienem być jego trenerem. Personalnie niewiele się zmieniło, co postrzegam jako sporą wartość. Jestem bardzo zadowolony, że Robert Lambert, Patryk Dudek i Paweł Przedpełski zostali z nami. W tym sezonie do jazdy może wrócić Emil Sajfutdinow, który na pewno będzie stanowił dla nas potężne wzmocnienie. Ja jednak nie postrzegam go jako nowego zawodnika w naszych szeregach. On przecież już przed rokiem uczestniczył w życiu naszej drużyny i chociaż na torze nie mógł się pojawić, to stał się jej częścią. Tak naprawdę jedynym nowym ogniwem w składzie jest Wiktor Lampart, który z dobrym skutkiem powinien zabezpieczyć nam pozycję U24. Jego wejście do zespołu przebiegło bardzo sprawnie, więc śmiało mogę powiedzieć, że on już jest jednym z nas. Wszyscy cieszymy się z jego obecności i zamierzamy wspierać go tak bardzo, jak tylko będziemy mogli. Wiadomo, że on staje przed niemałym wyzwaniem, bo pierwszy raz od wielu lat zmienia klub, a na dodatek wchodzi w wiek seniora, ale wierzymy, że sobie z tym poradzi. Na pewno mamy seniorów z najwyższej półki, a do tego dochodzą juniorzy, którzy co prawda mają przed sobą jeszcze wiele pracy, ale dają nadzieje na korzystne wyniki. Jak dla mnie, to wszystko wygląda bardzo obiecująco. Uważam, że wszyscy są zdolni do tego, żeby się rozwijać, stopniowo dochodzić do coraz wyższej formy, a następnie utrzymywać dobrą dyspozycję. Myślę, że mamy warunki do tego, żeby osiągnąć cele, które po cichu sobie wyznaczyliśmy. Znamy swoją wartość i spróbujemy ją potwierdzić. To jest drużyna z potencjałem, która przez cały sezon na pewno będzie dzielnie walczyła o swoje.

Atmosfera w zespole będzie sprzyjała osiąganiu korzystnych wyników?

Nie docierają do mnie żadne sygnały, żeby pod tym względem coś było nie tak. Gdyby cokolwiek było na rzeczy, to z pewnością bym o tym wiedział. To nie jest tak, że my czekamy na jakiś wybuch, tylko na bieżąco rozmawiamy i wszystko sobie tłumaczymy. Na ten moment dogadujemy się bardzo dobrze, jesteśmy na siebie otwarci i nie mamy problemów, żeby przebywać w swoim towarzystwie. Nie brakuje między nami wymiany informacji oraz wzajemnego zrozumienia. Jesteśmy wobec siebie szczerzy, bo zdajemy sobie sprawę, że kłamstwo ma krótkie nogi. Mnie osobiście każdy z tych chłopaków bardzo odpowiada charakterem oraz tym, co prezentuje na torze i poza torem. Myślę, że teraz nasze relacje będą wyglądały jeszcze lepiej niż przed rokiem, bo wystarczająco się poznaliśmy i zbudowaliśmy solidne fundamenty, na których możemy się opierać. Śmiało mogę powiedzieć, że w naszej drużynie mamy do czynienia z najwyższym poziomem komunikacji, wzajemnego szacunku oraz uczciwości. Z mojej perspektywy wygląda to naprawdę dobrze.

Jesteście zespołem, który bardzo szybko wyjechał na tor po zimowej przerwie. Myśli Pan, że to może zaprocentować?

Mamy takie warunki, dzięki którym możemy wcześnie rozpocząć treningi na torze, więc z tego korzystamy. Niektórzy zapewne zrobią z tego większy użytek, a inni trochę mniejszy. Chcielibyśmy mieć dzięki temu jak największą przewagę, ale nie ma na to żadnej reguły. Najważniejsze, żeby dawać zawodnikom możliwość jak najszybszego wchodzenia na jak najwyższe obroty. Wiadomo, że najpierw chodzi o to, żeby odpowiednio poczuć się na motocyklu, a dopiero potem przechodzi się do poszukiwania jak najlepszych rozwiązań sprzętowych. Warto jednak pamiętać, że jeden potrzebuje na to dwóch czy trzech treningów, drugi dziesięciu, a trzeci może przez pół sezonu dochodzić do optymalnej formy.

Przed sezonem odjechaliście sparingi z mocnymi rywalami, bo były to drużyny z Lublina i Częstochowy, które są wskazywane jako kandydaci do czołowych lokat. Jak bardzo skorzystaliście na tym rozwiązaniu?

Myślę, że te mecze mocno pootwierały nam oczy na niektóre kwestie. Dzięki nim szybciej zdaliśmy sobie sprawę, jakie problemy trapią nas u progu rozgrywek i nad czym w szczególności powinniśmy popracować. Efekt był taki, że do pierwszego meczu ligowego przystępowaliśmy w jakimś stopniu lepiej przygotowani niż bylibyśmy bez tych spotkań kontrolnych. Ja jestem zwolennikiem sparingów z wymagającymi przeciwnikami, bo na ich tle wszystko znacznie lepiej się uwidacznia. W przypadku słabszego rywala mógłby być z tym problem. Zależy nam przecież, żeby dowiedzieć się, w jakim miejscu mniej więcej się znajdujemy i co musimy dopracować.

Toruńscy zawodnicy nie zawsze pokazywali się z dobrej strony w przedsezonowych zawodach. Zaczęły nawet pojawiać się głosy, że ich dyspozycja może być sporym problemem dla Apatora. Czy w Panu też rodziły się jakieś obawy?

Ja uważam, że w takich sytuacjach należy zachować przede wszystkim spokój. Nie można ulegać emocjom związanym z jakimiś publikacjami czy głosami z zewnątrz. My jesteśmy w tym od środka i wiemy, jaki jest żużel. Niekiedy ten sprzęt bywa problematyczny i potrafi zaskakiwać. Czasami trudno doregulować go w taki sposób, aby wydobyć z niego wszystko, czego aktualnie potrzeba. Nie zawsze od razu udaje się ze wszystkim trafić. Wszelkiego rodzaju turnieje przed sezonem są między innymi po to, żeby szukać i weryfikować, jak wiele nam jeszcze brakuje do optymalnej dyspozycji. Na ich podstawie przeważnie nie warto wyciągać daleko idących wniosków. Zdajemy sobie sprawę, jakich zawodników posiadamy w drużynie, więc byliśmy przekonani, że oni wiedzą co mają robić i stopniowo będą dochodzić do swojego poziomu.

Zauważyłem, że od początku Waszych przedsezonowych jazd bardzo blisko drużyny znajduje się Jan Ząbik. Dla Pana to pewnie wielka sprawa.

Oj tak, na pewno ma to duże znaczenie. To jest człowiek, który od zawsze stanowi dla mnie wzór do naśladowania. To właśnie pod jego skrzydłami oraz Ryszarda Neunerta, którego nie potrafiłbym pominąć, rozpoczynałem swoją przygodę z żużlem. Myślę, że Pan Jan wiele wnosi swoją obecnością. Świadomość, że ktoś taki znajduje się tuż obok nas należy postrzegać jako olbrzymią wartość. Zawsze można z nim porozmawiać i posłuchać jego zdania na określony temat. Na każdym kroku czujemy jego wsparcie w różnego rodzaju projektach czy przedsięwzięciach. Pan Jan potrafi załatwiać takie sprawy, które dla wielu z nas byłyby nie do załatwienia. Bardzo się cieszę, że nadal jest w świetnej formie i może być z nami, bo bez niego byłoby znacznie trudniej.

Pierwszy mecz ligowy w tym sezonie macie już za sobą. Na inaugurację pokonaliście przed własną publicznością ebut.pl Stal Gorzów 47:43. Zwycięstwo na pewno mogło być trochę wyższe, bo w pewnym momencie prowadziliście już ośmioma punktami, ale w końcówce rywale odrobili parę oczek i do ostatniego biegu walczyli nawet o remis. Jakie ma Pan odczucia po tym spotkaniu, biorąc pod uwagę, że gorzowianie raczej nie są postrzegani jako jedna z najmocniejszych drużyn w tegorocznej PGE Ekstralidze?

Na pewno nie był to wymarzony start rozgrywek, ale najważniejsze są punkty do tabeli. Myślę, że sytuacja jest rozwojowa. Każdy z zawodników dysponuje jeszcze sporym zapasem, który stopniowo powinien się uwalniać. Widzieliśmy, że praktycznie u wszystkich były takie biegi, z których można było być naprawdę zadowolonym, ale też takie, które nadawały się do poprawki. Musimy nabrać trochę więcej regularności, ale pamiętajmy, że to jest początek sezonu i wszyscy dopiero się rozjeżdżają. Warto uzbroić się w cierpliwość i dać sobie trochę czasu, żeby to wszystko zaczęło działać tak jak powinno. Mamy już całkiem niezłą bazę, ale jeszcze trochę musimy popracować.

W drugiej kolejce mieliście udać się do Krosna, ale ten mecz został przełożony na późniejszy termin. To oznacza, że kolejne spotkanie znowu odjedziecie na własnym torze. Tym razem Waszym rywalem będzie Betard Sparta Wrocław, a więc jeden z faworytów ligi. Dla Was to pewnie będzie poważny sprawdzian, który porządnie zweryfikuje Waszą formę.

Jedziemy u siebie, więc musimy zrobić wszystko, żeby wygrać. Najważniejsze, żebyśmy popełnili mniej błędów niż rywale. Wiemy jakim składem dysponują Spartanie, więc zapewne trzeba będzie mocno gryźć ten tor, żeby dwa punkty zostały w Toruniu. Na pewno zrobimy co w naszej mocy, aby tak się stało. Wiadomo, że na tym etapie sezonu nie znamy jeszcze pełnego potencjału poszczególnych drużyn, więc nie możemy jakoś szczególnie się napinać czy szykować. Musimy iść swoim rytmem i skupić się na pracy, którą mamy do wykonania.

Rozmawiał KAROL ŚLIWIŃSKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Dariusz Śledź: Toruń jest mocniejszy niż przed rokiem. Jesteśmy świadomi mocy, którą dysponujemy – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Wielkie ściganie w PGE Ekstralidze! Starcie w Grudziądzu oraz hit w Toruniu na zakończenie kolejki (ZAPOWIEDŹ) – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)