Krzysztof Mrozek. Foto: KŻ Orzeł Łódź
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wpadka dopingowa Grigorija Łaguty z 2017 roku to jedna z najgłośniejszych żużlowych afer w ostatnich latach. Zażycie przez Rosjanina meldonium mocno osłabiło rybnicką ekipę w tamtym sezonie i częściowo doprowadziło do spadku ROW-u z PGE Ekstraligi. W wywiadzie dla mediów klubowych do kwestii związanych z zawodnikiem ponownie odniósł się Krzysztof Mrozek.

 

Sprawa złamania przepisów przez Łagutę rozpoczęła się 11 czerwca 2017 roku. To właśnie wtedy, po meczu ROW-u z Eltrox Włókniarzem Częstochowa, skontrolowano zawodnika, a próbka wykazała wynik pozytywny. W opinii wielu kibiców od tamtej sytuacji w rybnickim klubie zaczęło się psuć.

– Kibice mają w tym temacie dużo racji. W 2017 drużyna była zbilansowana, zawodnicy zostali dobrani charakterologicznie, jechaliśmy dobrze. Moim zdaniem pewne miejsce w środku tabeli, aż tu Wojtek Stępniewski zadzwonił i zapytał, czy stoję, czy siedzę, bo ma dla mnie porażającą informację: jeden z twoich zawodników był na dopingu. Wojtek zrobił mi fajny prezent, bo akurat zadzwonił w dniu moich urodzin. Od tego dnia wszystko się rozwaliło w drobny mak. W tym czasie, na tyle ile mogłem, zaangażowałem się w pomoc przede wszystkim zawodnikowi, a pośrednio przecież też klubowi. Nie wiem, czy teraz, w podobnej sytuacji zachowałbym się tak samo. Każda sytuacja jest inna. To zależy od zawodnika oraz potencjalnej korzyści dla klubu – mówi Krzysztof Mrozek.

Kolejnym rozdział w historii Łaguty dotyczył tego, że po zawieszeniu, mimo wcześniejszych zapewnień, nie wrócił do rybnickiego klubu. Zawodnika ściągnął do siebie beniaminek PGE Ekstraligi 2019 – Motor Lublin. Tamta historia rozwścieczyła prezesa ROW-u, który długo podkreślał, że nie odpuści Rosjaninowi.

– W tym miejscu muszę definitywnie zdementować zarzuty kibiców w moją stronę, że nie zabezpieczyłem się odpowiednio w stosunku do dalszej jazdy Grigorija w Rybniku. W dokumentacji sprawy dyscyplinarnej Grigorija, która jest w POLADA, a przecież kopie tych dokumentów otrzymywał również pełnomocnik PZM/EŻ Sp. z o.o. jest podpisane przez niego w towarzystwie jego Pełnomocnika Pana Klimczyka zobowiązanie do startów w rybnickim klubie po zakończeniu karencji do końca sezonu 2020 r. Dla mnie to już historia. Nie ma do czego wracać. Griszy życzę samych trójek na torze. Wybaczyłem, ale nie zapomniałem – komentuje sternik ekipy z Gliwickiej.

Fani rybnickiej drużyny, którzy są niezadowoleni z rządów Mrozka dość często wypominają mu sytuację z Łagutą. Pojawia się m.in. temat odszkodowania, o które prezes 12-krotnych mistrzów Polski miał walczyć z zawodnikiem.

– Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Nie mam też zwyczaju komentować haseł kibiców. Każdy kibic może skomentować wszystko, do momentu, aż nie przekracza pewnej umownej linii. Nasze społeczeństwo ma taką naturę, że najlepiej im wychodzą rozmowy o pieniądzach … tyle że cudzych. Temat odszkodowania od każdego potencjalnego zawodnika, który odbywa czy też odbył karencję, jest tematem trudnym do wyegzekwowania. Powinno się to robić z powództwa cywilnego w sądzie powszechnym, ale sądy odsyłają do trybunałów związkowych. Sprawy się toczą latami. Klub musi wpłacić w pieniądzu kaucję osiem procent kwoty, o którą pozywa. Te pieniądze są zamrożone na lata. Po latach batalii sądowych ma wyrok, który może powiesić na ścianie w budynku klubowym, bo zawodnik prawdopodobnie zakończył karierę i wrócił do domu na drugi koniec świata. Pyrrusowe zwycięstwo – tłumaczy szef ROW-u.

Oprócz przypominania o sprawie Łaguty, wśród przeciwników obecnego prezesa popularne stało się również hasło „Mrozek Out”, które ma nakłonić Mrozka do odejścia z klubu. Tymi słowami prezes nie za bardzo się jednak przejmuje.

– Konkludując: hasło „Mrozek out” propaguje przede wszystkim na swoich social mediach pewna mała grupka niezadowolonych kibiców, najczęściej anonimowo. No i nie ma się do czego odnieść, bo jak się gość podpisuje „Johny Walker”, to przecież nie będę tłumaczył butelce, że pisze bzdury. Są też bardziej śmiali, którzy podpisują się z imienia (nawet dwóch) i nazwiska pisząc zza Oceanu. Szkoda tylko, że jak wpuszczałem ich „za free” na balkon na imprezy, które organizowałem, to byłem „cacy” – mogli wtedy oglądać speedway do samej nocy – nie będąc jego sponsorem. Jak się to skończyło, to jestem „be” – podsumowuje Mrozek.