Marta Półtorak. Foto: Wilki Krosno
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dni Cellfast Wilków Krosno w PGE Ekstralidze są policzone i czeka ich już tylko ostatni, domowy mecz z Fogo Unią Leszno. O przebiegu sezonu w wykonaniu „Watahy”, problemach beniaminka oraz przyszłości krośnieńskiej drużyny porozmawialiśmy z Martą Półtorak, której firma jest jednym z partnerów klubu.

 

Los Wilków Krosno jest już przesądzony i wiemy, że po zakończeniu rozgrywek pożegnają się oni z PGE Ekstraligą. Jak oceni Pani cały sezon w ich wykonaniu?

Przed startem rozgrywek mówiłam, że beniaminkowi nie będzie łatwo i w ostatnich sezonach mieliśmy wiele tego przykładów. Jedno jednak można powiedzieć – jeżeli chodzi o walkę na torze, wstydu nie było, a wynik nie zawsze w pełni oddawał to, co działo się na torze i nie były to jednostronne spotkania. Jednakże, pomiędzy pierwszą ligą, a ekstraligą jest różnica, chociażby w kontekście sprzętu czy objeżdżenia na tych ekstraligowych torach. W dzisiejszym sporcie motorowym decydują naprawdę szczegóły i ułamki sekund.

Z całego serca życzyłam Wilkom utrzymania, natomiast było to zadanie bardzo trudne do wykonania i niestety, nie udało się. Myślę jednak, że kibice mieli okazję do oglądania zawodników ze światowej czołówki i mimo wszystko przeżywali fantastyczne chwile.

Bardzo dużo w przeciągu tego sezonu mówiło się o torze w Krośnie. Nie myśli Pani, że to bardzo odbiło się na całym klubie?

Do Wilków przylgnęła taka łatka, a przecież z torem miały problemy również inne drużyny. Nie zawsze jest to łatwe zadanie do wykonania i z pewnością nie było zamiarem klubu, by przygotowywać zły tor. Nawet, jeżeli nie nadawał się do końca do ścigania, to nikt nie robił tego celowo. Skądinąd działacze próbowali wszystkich metod, ściągnęli nawet specjalistów do tego toru, przyjeżdżali przecież komisarze i niestety, ale nie poradzono sobie z tym. Tu grało rolę wiele czynników – nowa nawierzchnia, przebudowa stadionu, pogoda – to nie sprzyjało temu, by nauczyć się przygotowania tego toru w prawidłowy sposób.

Aczkolwiek, myślę że w tej chwili w ekstralidze poszliśmy absolutnie w przeciwnym kierunku. Jeżeli będziemy dalej iść tą drogą, to najlepiej chyba będzie jeździć na asfalcie. Wtedy nikt nie będzie miał żadnych problemów.

Wydaje się, że Wilki zrobiły absolutnie wszystko co mogły, by się utrzymać. Na niewiele to się jednak zdało, bo szybko stało się jasne, że po roku spędzonym w PGE Ekstralidze będą musiały się z nią pożegnać. Co więcej może w takim razie zrobić beniaminek, by realnie powalczyć o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej?

Wiemy doskonale, że tak na dobrą sprawę, po rozpoczęciu rozgrywek wszystko jest już poukładane na następny sezon. Drużyna, która awansuje, w dobrym układzie może pozyskać zawodników z klubu spadkowicza. Tylko, że tych mocnych zawodników zbyt wielu nie ma, a i tak ci lepsi są już dogadani w połowie sezonu. Zespół, który awansuje poznajemy dość późno i tych wolnych żużlowców na rynku, gwarantujących dobry poziom po prostu nie ma. Wilki zdołały pozyskać Jasona Doyle’a, który niewątpliwie jeździć potrafi, choć miał trochę gorszy sezon niż zwykle, aczkolwiek drużyna składa się nie tylko z jednego zawodnika i potrzeba wsparcia reszty. Pozostali żużlowcy nie są jednak na tyle objeżdżeni na tym najwyższym poziomie, a tu liczą się najdrobniejsze detale i nie ma miejsca na błędy.

Po spadku, skład Wilków czeka solidne przemeblowanie. Wiemy, że na tę chwilę w zespole zostaje Vaclav Milik oraz juniorzy, natomiast reszta zawodników raczej pożegna się z zespołem. Czy takie przewietrzenie szatni wyjdzie klubowi na dobre?

Myślę, że przemeblowanie nie jest dobrym ruchem, ale czasami nie ma wyjścia. Trudno, żeby drużyna, która spada, mogła coś zaoferować np. Jasonowi Doyle’owi. Oczywiście, wypadałoby zostawić najlepszych zawodników, natomiast ci wolą jeździć w ekstralidze, w której drużyny również mają swoje aspiracje i będą chciały tychże żużlowców pozyskać. Na rynku jest bowiem za duży popyt i za mała podaż, a to nigdy nie jest korzystne, więc nie wszystko jest zależne od klubu. Niestety tak wygląda obecna rzeczywistość i musimy się z tym pogodzić.

W przyszłym sezonie Wilki z pewnością będą drużyną z najwyższym budżetem w 1. Lidze Żużlowej. Czy klub powinien pójść drogą Falubazu Zielona Góra i zbudować zespół z myślą o jak najszybszym powrocie do elity, czy jednak podejść do tego tematu nieco bardziej przyszłościowo?

To zależy od tego, kogo uda im się pozyskać. To, że w pierwszej lidze jest się dominatorem, to wcale nie jest aż taka fajna sprawa. Żeby awansować, trzeba mieć solidny zespół, ale również trzeba się zastanowić, co potem. Należy patrzeć szerzej niż tylko przez pryzmat jednego sezonu. Z tego co wiem, to działacze czy kibice bardzo chcieliby tego powrotu do ekstraligi i pewnie będzie to dużo łatwiejsza sprawa awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej, niż zagoszczenie tam na dłużej.

A czy myśli Pani, że owy Falubaz, oczywiście w przypadku awansu, byłby w stanie nieco bardziej powalczyć o utrzymanie?

Gdyby do tych zawodników, którzy już są w klubie, dołożyć dwóch solidnych ekstraligowców, to oczywiście, że są duże szanse. No ale właśnie – gdyby. Pytanie kogo pozyskają, bo jeden zawodnik to może być za mało. Jest jeszcze kwestia zwyczajnego szczęścia, bo wiemy, że jedna kontuzja może pokrzyżować plany nawet najlepszym zespołom.

W przypadku transferów Falubazu mówi się o takich zawodnikach jak Jarosław Hampel czy Piotr Pawlicki, przewija się również temat Wiktora Przyjemskiego. Może tak wartościowy junior byłby kluczem do sukcesu?

Gdyby się okazało, że ta trójka faktycznie dołączyłaby do Falubazu, to jak najbardziej zielonogórzanie mogą bić się o utrzymanie. Takiego juniora jak Wiktor Przyjemski każda drużyna życzyłaby sobie mieć w zespole. A dobry junior liczy się razy dwa, bo wiemy doskonale, że przy gorszej dyspozycji któregokolwiek z zawodników, taki młodzieżowiec może z powodzeniem rywalizować z seniorami drużyny przeciwnej. Juniorzy dokładając swoje punkty bardzo często potrafią zadecydować o końcowym wyniku. Co więcej, zespół złożony z samych dobrych seniorów i mający luki w formacji juniorskiej nie gwarantuje dobrych wyników. Wystarczy bowiem, że jeden z nich będzie miał słabszy dzień lub przydarzy się jakaś kontuzja czy taśma i nie ma go kto zastąpić, co bardzo często decyduje o przegranej.

Rozmawiał JAKUB MRÓZ