Francis Gusts. fot Taylor Lanning
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Francis Gusts nie tak sobie wyobrażał tegoroczny sezon. W poprzednim roku nie było na niego mocnych w barwach drugoligowego PSŻ-u Poznań. Tym razem został wypożyczony do Arged Malesy Ostrów. Łotysz skomentował swój sobotni występ, a także dyspozycję w tym sezonie.

 

W minioną sobotę Arged Malesa Ostrów zmierzyła się w półfinałowym starciu z Enea Falubazem Zielona Góra. Gospodarze prowadzili niemal przez całe spotkanie, lecz ostatecznie przegrali 42:47. Wynik zaprzepaścili w wyścigach nominowanych. Siedem punktów z bonusem na swoim koncie zgromadził Francis Gusts.

– Początek spotkania był dla nas obiecujący. Drużyna pewnie prowadziła, jednak w drugiej części zawodów rywale odpowiednio się przełożyli i zaczęli nas doganiać. Mój wynik nie był najlepszy, ale w sumie jeden z lepszych w tym sezonie. Trzeba jednak pamiętać, że mierzyliśmy się z najsilniejszym zespołem rozgrywek – powiedział nam młody Łotysz.

Podczas próby toru wydawało się, że czeka nas rywalizacja na betonowym torze. W miarę upływu zawodów tor jednak coraz bardziej się otwierał i robił się przyczepny. W samych wyścigach fani nie ujrzeli wielkiego widowiska, bowiem decydował głównie start.

– Tor był jak przez cały sezon w Ostrowie. Nawierzchnia była bardzo przyczepna, ale tor jest dla wszystkich taki sam, więc nie możemy się tym tłumaczyć. Decydował głównie start i jeśli dobrze wyszedłeś spod taśmy, to mogłeś liczyć na wysoką zdobycz punktową – zdradził.

Łotewska perełka z pewnością nie zaliczy obecnego sezonu do udanych. W poprzednim roku był jednym z najskuteczniejszych zawodników 2. Ligi Żużlowej. Teraz został wypożyczony szczebel wyżej, czyli do Ostrowa. Na ten moment jego średnia biegowa wynosi nieco powyżej 1,4.

– Spodziewałem się lepszej postawy w tym sezonie. W poprzednim roku prezentowałem się o wiele lepiej. Niestety złamałem rękę, która też utrudniała mi jazdę. Nie jest najgorzej, ale na pewno liczę na o wiele więcej – zakończył.

SZYMON MAKOWSKI, POBANDZIE