Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Cofnijmy się do lat 90. ubiegłego stulecia. Po sezonie 1996 barwy klubowe zmienił utalentowany Tomasz Bajerski. Młody zawodnik zamienił wówczas Toruń na Gorzów Wielkopolski, a w tle pozostawała rekordowa kwota 600 tysięcy złotych. Transfer finansował Les Gondor, prezes gorzowskiego klubu. I właśnie z byłym sternikiem Stali rozmawiamy na temat żużlowej prezesury, wielkich transferach Stali i biznesowej stronie sportu.

Jakie ma Pan pierwsze skojarzenie ze słowem „żużel”?

Oczywiście Pergo Gorzów. Poza tym kojarzy mi się z interesującym sportem. Takim, w którym wciąż coś się dzieje. Żużel jest sportem czystym, a mam tu na myśli sprawy korupcyjne. Inaczej wyglądało to w tamtym czasie w piłce nożnej, którą poznałem w Szczecinie.  

Jak to się stało, że trafił Pan do gorzowskiego żużla?

Ja mieszkałem dwadzieścia pięć lat w Szwecji. Wróciłem do Polski, do swoich Lipian. Wybudowałem w 1990 roku swoją pierwszą firmę. Zajmowałem się sprzedażą blach trapezowych, blachodachówki. Później była sprzedaż słynnych podłóg Pergo oraz wielu innych produktów szwedzkich. Nie ukrywam, że dzięki żużlowi poznała je cała Polska. Do samego żużla wciągnęła mnie firma HMB, czyli panowie Kowalczyk, Krasucki oraz Jerzy Synowiec i Zbigniew Woziński. To byli ludzie, którzy wówczas zarządzali klubem, byli właścicielami stadionu. Zaprosili mnie na jeden, drugi mecz i tak żużel w moim wypadku się zaczął. Zostałem w to żartobliwie mówiąc „wciągnięty”. 

Z Pana nazwiskiem łączy się trzy transfery – Tomasz Bajerski, Rafał Okoniewski, Tony Rickardsson. Ten pierwszy był wówczas rekordowym transferem w historii polskiego żużla…

Do tego przejdziemy. Proszę pamiętać o jednym. Moja działalność biznesowa była związana z produktami szwedzkimi. Zależało mi na tym, aby w naszej drużynie byli topowi zawodnicy. A to dlatego, że podłoga Pergo była podłogą numer 1 na świecie. Dziś nikt takiej podłogi już nie produkuje. Stąd, nie ukrywam – za wszelką cenę, sprowadziliśmy do klubu Szweda Rickardssona. To były czasy, kiedy już krążyły wysokie kwoty i nie powiem, że było nam łatwo. Tylko kwotą można było przekonać wówczas  zawodnika do danego klubu. Oprócz Szweda sięgnęliśmy po Rafała Okoniewskiego i Tomasza Bajerskiego. Wspomniane przez Pana 600 tysięcy za Bajerskiego to były duże pieniądze. To były faktycznie wtedy bardzo głośne transfery, ale były jeszcze takie jak Walczak czy Cieślewicz. 

Pojawiały się jednak wtedy też krytyczne głosy odnośnie zapłaconej kwoty za zawodnika Apatora.

Tak było. Niektórzy nie patrzyli na to przychylnie. Jednak proszę popatrzeć inaczej. Tomek Bajerski startował u nas trzy lata. Pomógł nam zdobyć wicemistrza Polski. Najważniejsze jest to, że zapłaciliśmy za niego 600 tysięcy złotych, ale po trzech latach z kolei nam zapłacono 350 tysięcy złotych. Tak więc myśląc tą kategorią nie był to drogi zawodnik. Podobnie było z Okoniewskim. Kupiliśmy go za 600 tysięcy i sprzedaliśmy za 300 tysięcy. To tylko strata 100 tysięcy, a nie dwóch milionów rocznie. Zawodnicy pracowali na swoje punkty i później, w trudniejszych czasach, sprzedaliśmy ich za połowę ceny. Mało kto zwracał na aspekt biznesowy tych transferów. 

Ciężko było pozyskać Tony’ego Rickardssona? Znajomość języka szwedzkiego była argumentem?

W jakimś stopniu na pewno. Najpierw rozmawialiśmy telefonicznie, a późnej doszło już do spotkania w mojej firmie. To było finałowe spotkanie. Kontrakt składał się z wielu punktów. Była kwota za podpis i oczywiście kwoty za punkty. Tony to był profesjonalista. Żadną tajemnica nie jest, że tani nie był, ale też patrzyłem biznesowo. Jego obecność u nas pomogła mi nagłośnić mój produkt. Był twarzą Pergo. Przyjeżdżali do nas dziennikarze szwedzcy czy też szefowie koncernów ze Szwecji. Z tych dobrodziejstw, które powstały dzięki mojej obecności w żużlu, korzystałem biznesowo. 

Po dwóch latach Rickardssona „podkupiło” wam Wybrzeże Gdańsk.

Zgadza się. Wtedy walka była jeszcze większa. Wchodziły w żużel coraz większe firmy. Ja wydawałem pieniądze swoje i kibiców czy sponsorów. Jak się wydaje swoje to są granice, których się nie przekracza. Tak było w tym wypadku i Tony odszedł do Gdańska.

Z Tomaszem Bajerskim też było ciężko podpisać umowę, tak jak z Rickardssonem?

Nie. Tu nam szybciej, o ile dobrze pamiętam, poszło. Parę spotkań było, ale nie było trudno się porozumieć. Tomek później nawet sprzedawał moje produkty. On, a raczej jego ojciec, miał sklep w Toruniu. Wspominam go jako bardzo dobrego żużlowca i w porządku człowieka. Ja go wspominam fajnie, kibice chyba różnie. Niekiedy bywało, że mieli do niego pretensje. 

Czy jest zawodnik, który po transferze do Gorzowa za czasów Pana prezesury rozczarował swoją postawą? Zasugeruję nazwisko Cieślewicz…

Dobra sugestia. Tomek był trochę nieroztropny życiowo. Pamiętam, że jak dostał chyba na początek 150 tysięcy złotych, to powydawał to na „pierdoły”. Przyszedł sezon, to nie miał na motocykle i jeździł na jakichś powiedzmy „drugiej” jakości. 

Były wzmocnienia ale i osłabienia. O ile się nie mylę, to za Pana czasów klub opuściła legenda, Piotr Świst.

Piotr Świst to dobry, waleczny żużlowiec. Był zawziętym, charakternym chłopakiem. Zawsze mówił co myśli. Parę razy się spieraliśmy. Faktycznie,  odszedł z klubu, ale bardzo go szanuję jako człowieka i zawodnika. Zresztą wie Pan, jak tak pomyślę to nie znajduję zawodnika, do którego żywiłbym jakieś pretensje. Wydaje mi się że każdy się starał na swój sposób, aby było jak najlepiej. Tomek Bajerski wtedy, jak miał ten wypadek samochodowy, to pokrzyżował nam nieco plany. Trochę za niego zapłaciliśmy i wie Pan, jak pojechaliśmy z Synowcem do szpitala, zobaczyłem go na tym łóżku, to trochę serce zabolało. Nie tylko ze współczucia (śmiech). Młodość – jak to się mówi – ma swoje prawa i najważniejsze, że z tego, co się stało, wyszedł cało.

Był Pan jednym z nielicznych wówczas w żużlu, który finansował gwiazdy z własnej kieszeni…

Dlatego, że wydawałem swoje pieniądze, patrzyłem na to, aby była to też jakaś inwestycja, która jakoś się może w części zwróci. Kluby wydają często środki sponsorów czy płynące z innego źródła. Nie do końca myślą nad transferami. Inaczej się działa, jak trzeba głęboko sięgać do swojej kieszeni. Ja patrzyłem biznesowo. Wolałem wydać więcej, ale mieć prawdopodobieństwo częściowego zwrotu. Wydawanie dzisiaj dużych pieniędzy na średnich zawodników to bzdura. Pomimo często wysokich oczekiwań kibiców, w żużlu kluby winny zachowywać rozsądek. Proszę pamiętać o jednym. Nie można porównywać dwóch „epok”. Dziś kluby w Polsce mają dużych sponsorów, są dofinansowywane z samorządów.  Kiedyś jak stadion nie należał do miasta, wszystkie prace z nim związane  spoczywały na klubie. Ja pamiętam ile prywatnych osób czy małych firm pomagało nam choćby przed organizacją finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Dla mnie to ówczesne zaangażowanie kibiców, sponsorów to wspaniałe wspomnienie do dziś. To nie było też tak, że wszystko ja robiłem. Ja może angażowałem się w najbardziej znaczącym stopniu finansowo, ale byli też inni, którzy w miarę możliwości pomagali.

Czyli kwoty ze sprzedaży wyżej wspomnianych zawodników trafiały zwrotnie do Pana?

Absolutnie nie. Umowa tak była zawarta, owszem. Jednak jak sprzedawaliśmy zawodników, to potrzebowaliśmy zawsze pieniędzy i trafiały one nie do mnie, a do klubu. 

W Gorzowie za Pana kadencji starty w Polsce zaczynał również Andreas Jonsson.

Tak. Sprowadziłem go jako „małolata”. Pamiętam doskonale, że umowę w jego imieniu podpisywał jeszcze ojciec, bo Andreas był nieletni. To był obiecujący zawodnik i bardzo zachwalał nam go Tony Rickardsson. Mówił, że ma zadatki na klasowego zawodnika. Jak się okazało Rickardsson miał nosa.

Liczył Pan kiedyś, ile wydał Pan na żużel w Gorzowie?

Nie. Nigdy tego nie robiłem. To są koszty nie do zliczenia. Często trzeba było coś niespodziewanie płacić. Pewne rzeczy płaciło się towarem firmy, który przecież też miał swoją wartość. Nie wiem, ile mnie gorzowski żużel kosztował. Jedno Panu powiem. Nie traktuję pieniędzy wydanych na żużel w Gorzowie jako środków straconych. Wręcz odwrotnie. Pomimo, że wydałem dużo, to one mi się zwróciły. Po pierwsze przez fakt, że poznałem ten sport i to były fajne lata. Poznałem również wielu ludzi, z którymi wspieramy się wzajemnie do dziś. To wartość w życiu nie do wycenienia. Druga kwestia to oczywiście rozpoznawalność marki Pergo, dzięki mojej finansowej aktywności w żużlu. 

W pewnym momencie pojawiły się „słynne” problemy z dotacją miejską…

Ta sytuacja była już opisywana wielokrotnie. Dla mnie to była przykra historia. Wtedy miasto wspomagało żużel dosłownie jednym motocyklem dla młodzieżowca. To był koszt około 25 tysięcy złotych. Taki był wówczas sponsoring miasta. Miasto po naszej namowie zdecydowało się w końcu przekazać 600 tysięcy złotych na sprzęt. To było jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Z kasy miasta przeszły kwoty finansowe bezpośrednio na konta poszczególnych zawodników. Okazało się później, że te pieniądze mogły trafić tylko do tych, którzy nie byli zawodowcami. Trafiły jednak między innymi do Śwista i paru innych chłopaków, którzy ich dostać nie powinni, bo mieli kontrakty zawodowe. Zostało to zgłoszone do prokuratury. Zostaliśmy ostatecznie w sądzie uniewinnieni. Klub jednak środki wydał i był później zmuszony je spłacać w ratach. 

Nie jestem pewien, ale Stal prawdopodobnie spłaca to jeszcze do dzisiaj.

Może tak być. Niewykluczone. Ja Panu tłumaczę, skąd się to wzięło i jak naprawdę to wyglądało. Przyznam, że ja wtedy pewnie dokładnie przepisów nie znałem, ale błąd zrobiło też miasto, które te środki przelało. Trudno bowiem przypuszczać, aby w Gorzowie nie wiedzieli, że Piotrek Świst to już dorosły chłop. Była to głośna sprawa i nie ukrywam, przykra dla mnie osobiście. Pierwsza wówczas realna pomoc od miasta, którą trzeba było oddać.

W jednym z wywiadów Jerzy Synowiec stwierdził ostatnio, że to Pan przy tej dotacji poszedł na „skróty”… 

Wie Pan, Jerzego Synowca sobie cenię. Każdy doskonale wie, że współpracowaliśmy bardzo blisko. To on między innymi mnie namawiał na żużel, na transfery. Ja chodziłem do miasta i być może ja wedle jego zdania powinienem, a nie wiedziałem. Nie będę się do tego odnosił. Jurek podchodził do zawodników zawsze socjalnie, ja bardziej biznesowo. To Jurek namówił klub na kupno mieszkania Cieślewiczowi, a jego żonie kupił komputer i kota, aby miała się czym zajmować, jak go nie było w domu. Nie mówię, aby mu schlebiać, ale to był i pewnie jest chodzący „socjal”. Zawsze dbał o zawodników i wspierał ich finansowo. Ponadto to też chodząca encyklopedia żużla i sportu.

Dlaczego Pan odszedł z gorzowskiego żużla? 

Moje odejście było związane z brakiem sił i bardziej rozważną gospodarką  środkami. W pewnym momencie wszystko było na mojej głowie. Miałem wiele spółek. Czasy były różne. Wtedy było potrzebne, w 2002 roku, cztery i pół miliona złotych, aby klub utrzymać. Sponsorów za bardzo nie było widać. Został wprowadzony jeszcze przepis o zakazie reklamy alkoholu. Wtedy, o ile pamiętam, też bodajże Zbigniew Boniek wyszedł z żużla. Rosły oczekiwania wszystkich na wynik. Przeszkadzał też stadion, który był prywatny. Opowiem Panu ciekawostkę, jak to kiedyś było. Przed IMŚJ miasto zainwestowało w żużel. Zasponsorowało jedną z pierwszych na polskich stadionach tablic świetlnych. Pamiętam, że kosztowała 213 tysięcy złotych. Z powodu tego, że stadion był prywatny, a miasto na prywatny obiekt nie mogło dać pieniędzy, musiałem zablokować na swoim koncie na dwa lata 213 tysięcy jako gwarancję. Takie były historie. Taka była wtedy realna pomoc. Dziś czasy są inne i wygląda to wszystko już inaczej. Tak jak mówiłem na wstępie, nie można porównywać czasów. To dwie różne epoki w żużlu. My staraliśmy się robić wszystko co możliwe, aby żużel w Gorzowie wyglądał jak najlepiej. 

Pamiętam że za Pana kadencji mówiło się o wywalczeniu złotego medalu. Za Pana czasów skończyło się na srebrnym i brązowym. Tego najważniejszego zabrakło…

Naszym nieszczęściem było to, że drugi mecz finałowy jechaliśmy w Bydgoszczy. Do dziś twierdzę, że gdyby mecz był u nas to wywalczylibyśmy tytuł. W Bydgoszczy nasi zawodnicy nie unieśli ciężaru. Tam była taka atmosfera, że stadion „podskakiwał”. Dodawał gospodarzom skrzydeł. Polegliśmy, ale taki jest sport. 

Obiecywał Pan przed finałem jakieś specjalne premie zawodnikom?

Nie pamiętam szczerze mówiąc, ale pewnie coś było. Z drugiej strony zawodnicy nie mieli na co narzekać. U nas wydatki szły w pierwszej kolejności na wypłaty zawodników, później dopiero na inne sprawy. 

Po Gorzowie była historia z żużlem w Szczecinie… 

Wie Pan, to bardziej było związane z piłką nożną. Jakiś pomysł był. Miałem – jak to zwykle bywa w biznesie – pod górę z władzami miasta. Oprócz żużla w Szczecinie, pamiętam była też wizja taka, aby piłkę ze Szczecina przenieść do Gorzowa. Okazało się to niemożliwe, bo stadion gorzowski  nie spełniał wymogów. 

W tamtych czasach zarzucano Panu, że do sportu podchodzi Pan stricte biznesowo…

To był główny zarzut, jaki bardzo mocno stawiano mi w Szczecinie. Przyszedłem i powiedziałem: „najpierw biznes, później sport”. Proszę powiedzieć, gdzie Pan znajdzie dziś ludzi w sporcie, którzy go sponsorują i nie myślą o biznesie? Ja robiłem tak samo. Gdybym nie reklamował Pergo przy żużlu, myśli Pan, że bym włożył takie pieniądze jakie włożyłem? Pewnie wyjąłbym jakąś kwotę z „kieszeni” i na tym by się skończyło. Generalnie uważam, że biznesmen, który idzie i mówi, że on bezinteresownie inwestuje w sport i pomaga, to okłamuje sam siebie. Ja przynajmniej mówiłem od początku jak jest. W Szczecinie nie interesowała mnie w pierwszej kolejności Pogoń, jako klub piłkarski, ale 18 hektarów ziemi pod inwestycję. Jednak gdyby ta inwestycja powstała i wziąłby Pan załóżmy pięć złotych od metra kwadratowego, to byłoby półtora miliona złotych na Pogoń co miesiąc. Jednak tam nikt tego wtedy nie rozumiał. Ja myślałem już inaczej, bo jednak wiele lat spędziłem w Szwecji, a w krajach, które były uznawane kiedyś za kapitalistyczne, kwestie robienia biznesu i wspierania sportu były zdecydowanie szybciej znane. Być może wtedy jeszcze u nas tego nie rozumiano.

Co się stało z firmą Pergo?

To był koncern chemiczno-podłogowy. Został sprzedany dziesięć lat temu. Kupili go Belgowie, jednak nie po to, aby go utrzymać, ale aby markę Pergo z rynku ściągnąć i nie mieć konkurenta.

Co dzisiaj porabia były prezes gorzowskiego klubu?

Dzisiaj moja główna działalność to Hotel Mieszko w Gorzowie i trochę działań biznesowych na linii Polska – Szwecja. Jak wiadomo, mamy na całym świecie problemy z Covidem i czekamy, aż to wszystko się skończy. 

To prawda, że nie ciągnie Pana na stadion w Gorzowie?

Powiem Panu, że jakoś za bardzo nie ciągnie. Przyjeżdża do mnie Boguś Nowak czy wpadał świętej pamięci Zenon Plech. Proszę pamiętać, że to już prawie dwadzieścia lat minęło, a życie toczy się dalej. Na żużlu byłem chyba trzy lata temu. Od prezesa Zmory otrzymałem karnet i okolicznościowe podziękowania. Było to bardzo miłe i skorzystałem z zaproszenia. Pamięć jest zawsze miła. 

Jak ocenia Pan obecną sytuację gorzowskiego klubu?

Wie Pan są – i tu powtórzę się po raz kolejny – inne czasy. Jest nowy prezes, nowi sponsorzy. Myślę, że wszystko co dobre przed nim. Podejrzewam, że ja bym musiał się dziś uczyć prowadzenia klubu (śmiech). Na pewno życzę klubowi jak najlepiej. To nie ulega jakiejkolwiek wątpliwości.

Uważa Pan, że dziś jest łatwiej prowadzić klub żużlowy niż kiedyś?

W moim odczuciu zdecydowanie tak. To jest kwestia innych czasów i znów się powtórzyłem. Żużel ma większe zaplecze finansowe. Kiedyś przysłowiowy „gwóźdź” musieliśmy iść i kupić sami. Dziś kluby to prawdziwie firmy o coraz większych podwalinach finansowych.

Jak ocenia Pan ostatnie „zawirowanie” w Gorzowie odnośnie dotacji miejskiej na sport?

Powiem tak: żużel to Gorzów, Gorzów to żużel. Jak najbardziej się zgadzam, że nie należy zapominać, że inne dyscypliny też funkcjonują. Nie jest to absolutnie żaden zarzut, proszę tak tego nie rozumieć. Ja po prostu uważam, że takie kwestie finansowe powinny być ustalone jakoś odgórnie, zapisane, który sport, ile i dlaczego dostaje, a nie być przyczynkiem do ogólnopolskiej dyskusji, która ani nie służy miastu, ani żadnej dyscyplinie. Myślę, że miasto czy społeczeństwo powinno to raz na zawsze ustalić i tu nie chodzi tylko o Gorzów, bo takich sytuacji jest sporo w całym kraju. Ten klub dostaje tyle, tamten tyle. Powinien istnieć odgórny „klucz” podziału środków z uwzględnieniem wszystkich potrzebujących. To nie moja sprawa, a raczej samorządów. 

Czego życzy Pan kibicom i drużynie z Gorzowa?

Gorzów jest znany z żużla, tego nie trzeba podkreślać. Klubowi o tak ogromnych tradycjach życzę, aby zawsze był na topie. Stali życzę jak najlepiej. Nie wymuszam zawsze mistrzostwa, bo to się kibicom znudzi. Najważniejsze, aby zawsze walczył, dostarczał emocji i jednoczył wszystkich. Żużel w Gorzowie jest nam potrzebny i jest niezwykle tutaj ważny. Pomimo tego, że od lat przy żużlu nie jestem, tak to czuję i tego życzę. Kibicom żużla oczywiście życzę jak najwięcej emocji. 

Ostatnie, może najtrudniejsze pytanie. Trzeba jakiś tytuł dać do naszej rozmowy. Część stworzymy razem. Ja zacznę tak: „Les Gondor: Żużel był dla mnie…”

(śmiech) Ładnie mnie Pan załatwił na koniec. Proszę napisać tak – pierwszym sportem, który naprawdę polubiłem. Tak będzie dobrze. 

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje również za miłą pogawędkę.

8 komentarzy on Żużel. Les Gondor: Żużel to pierwszy sport, który naprawdę polubiłem
    R2R
    15 Mar 2021
     11:45am

    Kolejny fajny wywiad z wieloma odniesieniami do minionych czasów.
    Rzeczywiście wtedy jakoś tak biedniej ale bardziej kolorowo było. Jak Pergo ściągało Bajerskiego i Rickardssona, to pół Polski miało wypieki z zazdrości, a drugie pół z ciekawości – jak oni pojadą.

    Dzisiaj jesteśmy już tak rozpuszczeni jako kibice, że jakby jakiś klub naraz podpisał z Pedersenem, Lindgrenem, Łagutami i np. Kołodziejem oraz Janowskim – to na nikim nie robi to już takiego wrażenia. Kolejny dream team i tyle…
    3/4 sezonu wszędzie 60-30, złoty medal, bankiet dzialaczy z wódką do upadłego i za 3 miesiące afera bo zawodnicy nie rozliczeni….żużel A.D 2021

    Ja
    15 Mar 2021
     12:25pm

    Panie Synowiec, gdyby drugi mecz był w Gorzowie to byście mieli majstra. A proszę mi przypomnieć jaki to rewelacyjny wynik osiągnęliście u siebie w pierwszym meczu finałowym? To może trzeba było być wyżej w tabeli od Polonii po sezonie zasadniczym. Jak słyszę takie gadki to się śmiać chce.

    Emilia Nowakowska
    15 Mar 2021
     1:53pm

    Mega fajny wywiad. Paweł Prochowski gratki za takie rzeczy. Do Was się wchodzi czytać. Tak trzymać. Panie Łukaszu pozwolę sobie na poproszenie o Jacka Golloba. Da radę?

    z zagramanicy
    15 Mar 2021
     4:12pm

    Ale fajny wywiad i jaki na czasie Emilio moja przedmowczyni. No i trzeba podziekowac panu Prochowskiemu, ktory wprawdzie tego nie napisal, ale tak na wszelki wypadek.
    Czy redakcja pobandzie zaczyna sama sobie dawac lapki na plus?

    dago
    15 Mar 2021
     4:17pm

    Pan Gondor i Synowiec razem współpracowali, a obecnie to dwa totalne przeciwieństwa w stosunku do obecnej Stali, kierownictwa klubu oraz kibiców. Pierwszy życzy im jak najlepiej, a drugi rzuca kłody pod nogi i zachowuje się jakby jego życiowym celem była likwidacja żużla w Gorzowie! Sam wywiad na szóstkę. Kolejny poproszę z byłym Prezydentem (!) Wybrzeża Majewskim, który zachowuje się jak Synowiec, ale w stosunku do żużla w Gdańsku. To przez niego stadion im. Podleckiego od lat nie może się doczekać remontu z prawdziwego zdarzenia.

    R2R
    15 Mar 2021
     5:32pm

    Też fajny gagatek. Mentalność wiecznego niewiniątka ciemiężonego przez innych. Większość roku 1999 tak bardzo się pysznił, co do szans Wybrzeża w lidze, że nie dało się słuchać. Lansował się pod pachę do zdjęć z działaczami na Drużynowym Pucharze Świata w 2001 i ci sami działacze według jego słow, wyślizgali go na kasę za oraganizjację tegoż właśnie pucharu w Gdańsku. Dołożył też rękę do wyburzenia hali sportowej obok stadionu GKSu, potem sądził się o herb Wybrzeża, a ostatnimi łaty zafarbował włosy na czarno i szlochał (dosłownie) na przemówieniu w Europarlamencie. Do tego same afery, sądy, wyroki i smród na kilometry.
    Facet ewidentnie nie na miejscu do prezesowania w klubie żużlowym.

Skomentuj

8 komentarzy on Żużel. Les Gondor: Żużel to pierwszy sport, który naprawdę polubiłem
    R2R
    15 Mar 2021
     11:45am

    Kolejny fajny wywiad z wieloma odniesieniami do minionych czasów.
    Rzeczywiście wtedy jakoś tak biedniej ale bardziej kolorowo było. Jak Pergo ściągało Bajerskiego i Rickardssona, to pół Polski miało wypieki z zazdrości, a drugie pół z ciekawości – jak oni pojadą.

    Dzisiaj jesteśmy już tak rozpuszczeni jako kibice, że jakby jakiś klub naraz podpisał z Pedersenem, Lindgrenem, Łagutami i np. Kołodziejem oraz Janowskim – to na nikim nie robi to już takiego wrażenia. Kolejny dream team i tyle…
    3/4 sezonu wszędzie 60-30, złoty medal, bankiet dzialaczy z wódką do upadłego i za 3 miesiące afera bo zawodnicy nie rozliczeni….żużel A.D 2021

    Ja
    15 Mar 2021
     12:25pm

    Panie Synowiec, gdyby drugi mecz był w Gorzowie to byście mieli majstra. A proszę mi przypomnieć jaki to rewelacyjny wynik osiągnęliście u siebie w pierwszym meczu finałowym? To może trzeba było być wyżej w tabeli od Polonii po sezonie zasadniczym. Jak słyszę takie gadki to się śmiać chce.

    Emilia Nowakowska
    15 Mar 2021
     1:53pm

    Mega fajny wywiad. Paweł Prochowski gratki za takie rzeczy. Do Was się wchodzi czytać. Tak trzymać. Panie Łukaszu pozwolę sobie na poproszenie o Jacka Golloba. Da radę?

    z zagramanicy
    15 Mar 2021
     4:12pm

    Ale fajny wywiad i jaki na czasie Emilio moja przedmowczyni. No i trzeba podziekowac panu Prochowskiemu, ktory wprawdzie tego nie napisal, ale tak na wszelki wypadek.
    Czy redakcja pobandzie zaczyna sama sobie dawac lapki na plus?

    dago
    15 Mar 2021
     4:17pm

    Pan Gondor i Synowiec razem współpracowali, a obecnie to dwa totalne przeciwieństwa w stosunku do obecnej Stali, kierownictwa klubu oraz kibiców. Pierwszy życzy im jak najlepiej, a drugi rzuca kłody pod nogi i zachowuje się jakby jego życiowym celem była likwidacja żużla w Gorzowie! Sam wywiad na szóstkę. Kolejny poproszę z byłym Prezydentem (!) Wybrzeża Majewskim, który zachowuje się jak Synowiec, ale w stosunku do żużla w Gdańsku. To przez niego stadion im. Podleckiego od lat nie może się doczekać remontu z prawdziwego zdarzenia.

    R2R
    15 Mar 2021
     5:32pm

    Też fajny gagatek. Mentalność wiecznego niewiniątka ciemiężonego przez innych. Większość roku 1999 tak bardzo się pysznił, co do szans Wybrzeża w lidze, że nie dało się słuchać. Lansował się pod pachę do zdjęć z działaczami na Drużynowym Pucharze Świata w 2001 i ci sami działacze według jego słow, wyślizgali go na kasę za oraganizjację tegoż właśnie pucharu w Gdańsku. Dołożył też rękę do wyburzenia hali sportowej obok stadionu GKSu, potem sądził się o herb Wybrzeża, a ostatnimi łaty zafarbował włosy na czarno i szlochał (dosłownie) na przemówieniu w Europarlamencie. Do tego same afery, sądy, wyroki i smród na kilometry.
    Facet ewidentnie nie na miejscu do prezesowania w klubie żużlowym.

Skomentuj