Janusz Kołodziej, Krzysztof Cegielski i Rafał Dobrucki. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp
W poniedziałkowe popołudnie poznaliśmy oficjalny terminarz cyklu Speedway Grand Prix na sezon 2023. Większość z nas była zawiedziona, gdy zauważyła, że jedyną zmianą w kalendarzu była lokalizacja łotewskiej Rygi, która zastąpiła tor we Wrocławiu. O opinię na ten temat poprosiliśmy Krzysztofa Cegielskiego.
W sezonie 2022 oficjalnie władzę nad cyklem Grand Prix przejęła amerykańska firma Discovery Events. Zastąpili oni tym samym Brytyjczyków z BSI, którym zarzucano brak innowacji i szereg innych złych decyzji. Nowy promotor cyklu w październiku 2021 roku zorganizował bardzo efektowną konferencję, która była transmitowana na kanale FIM SGP na platformie YouTube. Zaprezentowano wtedy wstępny terminarz na rok 2022 oraz zapowiedziano nową erę speedwaya, której ambasadorem został 6-krotny Indywidualny Mistrz Świata w postaci Tony’ego Rickardssona.
– Nie chciałem tego projektu oceniać przed rozpoczęciem i w dalszym ciągu mam nadzieję, że coś się zmieni. Ja też mogę zrobić kolorową konferencję jutro na rynku w Krakowie i obiecać Grand Prix na stadionie Wisły. Z realizacją może być trudniej, bo prawdopodobnie skończylibyśmy na stadionie Wandy Kraków (śmiech) – mówi nam Krzysztof Cegielski.
Wszyscy byliśmy zawiedzeni tegorocznym ściganiem w cyklu Grand Prix. Oprócz rund w Gorican, Wrocławiu i Toruniu, ścigania było jak na lekarstwo, a dodatkowo zawodnicy musieli mierzyć się z nawierzchnią toru, która przykładowo w Pradze, Teterow i Cardiff była w opłakanym stanie i bardziej niż na ściganiu, żużlowcy skupiali się na bezpiecznym dojechaniu do mety.
Gdy w poniedziałek opublikowano terminarz na przyszły sezon, większość kibiców była zawiedziona, że ponownie ujrzymy te same lokalizacje. Jedyną zmianą jest zastąpienie Wrocławia, który zorganizuje powracający po 6 latach Drużynowy Puchar Świata. W zamian obejrzymy zawody w łotewskiej Rydze. – Niewiele się zmieni dopóki szef światowego żużla – Armando Castagna, po turnieju w Pradze będzie mówił, że to było takie samo cudowne Grand Prix jak te Formuły 1 w Monte Carlo. Jeśli władze żużlowe nie zauważają, że zawody w Pradze i Teterow dla praktycznie 100% kibiców były najnudniejsze jakie w swoim życiu widzieli, to nie oczekujmy, że coś się zmieni. Kiedy nowy promotor przejął stery nad Grand Prix, to były takie osoby, które mi mówiły, że teraz to będziemy mieli zawody w Australii, Nowej Zelandii i  Stanach Zjednoczonych, a ja nie robiłem sobie zbytnio wielkich nadziei, bo za długo jestem w tym środowisku i znam podejście biznesowe niektórych osób – powiedział.
Nasz rozmówca wspomina również czasy, kiedy to on startował w cyklu Grand Prix i miał okazję ścigać się na torach jednodniowych w wielkich europejskich miastach. – Dokładnie dwadzieścia lat temu rozpocząłem swoje starty w Grand Prix i brałem w nim udział do momentu wypadku. Wtedy wydawało się, że może być tylko lepiej i taka tendencja też była, bo startowaliśmy na Stadionie Olimpijskim w Sydney, na Stadionie Olimpijskim w Sztokholmie, na Ullevi w Goeteborgu, w Cardiff oraz na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Nie wszystkim się to oczywiście podobało, bo tory były źle przygotowane, ale ja byłem wielkim zwolennikiem jazdy na tych arenach i tłumaczyłem swoim kolegom z toru, że jeśli chcemy, aby ta nasza dyscyplina się rozwijała i przyciągała większą ilość fanów i sponsorów, to te rozwiązania były kluczowe – kontynuował szef stowarzyszenia Metanol.
– Miałem po prostu sygnały od swoich przyjaciół w Anglii, którzy byli sponsorami i oni mówili, że ich nie interesuje turniej w Malilli, Aveście, Eastbourne czy w Coventry, tylko wielkie obiekty w dużych miastach typu Kopenhaga, Sztokholm czy Sydney. Oni wtedy po prostu z przyjemnością wydają na to pieniądze, mają wówczas większe zasięgi i przede wszystkim chętniej w tym uczestniczą prywatnie. W tych wielkich miastach mają co robić, a żużel jest tylko dodatkiem w tej zabawie i tak jest w wielu innych poważnych dyscyplinach. My dalej bazujemy tylko na takich fanatykach żużlowych, do których ja też oczywiście się zaliczam i nie będę obiecywał jak co po niektórzy, że nie wykupię dostępu do transmisji, bo pewnie wykupię i dalej będę to śledzić nawet jak zawodnicy wciąż będą się ścigać w Malilli, Teterow czy w Rydze. Przez te 20 lat minęło wiele czasu, a my zamiast się rozwijać, to się zwijamy. Kiedyś w tej ulubionej Pradze nie dało się biletu kupić, a dziś w łatwy sposób można je pozyskać. Szkoda, że na razie wniosków nie wyciągnięto i nie widać z ich strony chęci, ale wierzę, że to się w końcu zmieni – zakończył Krzysztof Cegielski.
Rozmawiał SZYMON MAKOWSKI
CZYTAJ TAKŻE:
Żużel. Peter Ljung krytykuje władze ligi. „Nie możemy jeździć za drobniaki tylko dlatego, ze jesteśmy Szwedami”
Żużel. W Pile cisza przed burzą? „W przyszłym sezonie postaramy się włączyć do walki o pierwszą ligę”