Fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jan Ząbik to żywa legenda toruńskiej Stali. Z żużlem związany przez całe dorosłe życie. Rocznik 1946, bardzo długą karierę rozpoczął w sezonie 1965, a po jej zakończeniu namiętnie szkolił. Nie tylko młodzież, ale również zespoły ligowe. Podopieczni Ząbika wielokrotnie zdobywali laury indywidualnie i drużynowo. Chodząca encyklopedia, szczególnie anielskiego speedwaya znad Wisły. Wyśmienity praktyk. Przy tym twardziel. Na jego rękach konał na torze po wypadku Kajtek Araszewicz. Nie załamał się. Lata później ratował życie własnemu synowi, gdy ten dusił się zapadniętym językiem. Wytrzymał. Pozostał skromnym, życzliwym światu człowiekiem. W tym roku obchodzi trzecie ćwierćwiecze. Wciąż przy ukochanym żużlu. Blisko, choć może nieco poza obiektywami kamer.

 

Janek, trudno się z Tobą umówić. Wciąż między obowiązkami radnego, żużlowymi treningami na toruńskim Lotnisku, a własnym biznesem.

Nie siedzę na kanapie przed telewizorem. Nie mój charakter. Póki sił starczy.

Chciałbym zagadnąć o Twoje początki i nieco współczesny speedway…

Byle nie wiało, bo jestem na treningu mini żużlowców, a dmucha solidnie.

Do żużla, wedle obecnych realiów, trafiłeś późno. Jako dziewiętnastolatek zaczynałeś w szkółce, pod okiem patrona Motoareny Mariana Rose?

No tak. Wtedy mieliśmy taki regulamin. Nie mogłeś zaczynać treningów jako nastolatek. Musiałeś osiągnąć dorosłość, by spróbować. Dziś nie miałbym pewnie najmniejszych szans. Wówczas to było powszechne, naturalne. Obecnie nawet piętnastolatkowie, po uzyskaniu licencji, startują w zawodach, w tamtych latach nie do pomyślenia. Jest łatwiej, bo młody chłopak ma znacznie więcej czasu, by zaistnieć. Jako kilkulatek nabiera ogłady na mniejszych motocyklach, oswaja się, potem licencja i jako szesnastoletni gołowąs jest już przygotowany do startu w lidze. Nam było trudniej, zaś presja upływającego czasu nie pomagała.

Zdjęcie: Facebook Karola Ząbika

Tobie zostały ledwie dwa młodzieżowe lata, a mimo to zdobyłeś srebrny medal MIMP. Prawdziwy fenomen?

No, a mogłem mieć mistrza. Tylko i wyłącznie mój błąd. Gdyby nie to, byłoby jeszcze zacniej, a tak śp. Zdzisław Dobrucki złapał mnie na kresce o błysk szprychy.

Startowałeś do czterdziestki. 21 sezonów na torze. Mnóstwo ludzi i zdarzeń. Na przestrzeni lat zupełnie inny żużel?

W Toruniu czułem się znakomicie. Zdrowie dopisywało. To się ścigałem. A inny żużel? Mając 34 lata spróbowałem angielskiej szkoły. To była dopiero inna żużlowa jakość. Trafiłem do Sheffield Tigers. Pierwotnie miał jechać na Wyspy Wojciech Żabiałowicz. Problemem okazała się jego służba wojskowa, odpracowywana w zakładowej straży pożarnej zakładów Elana. Nie puścili go. Nie było wtedy takiej swobody poruszania się jak dziś. Najpierw składało się wniosek o paszport. Nie było przesądzone, że go otrzymasz, a do tego wydawano dokument na krótki czas. Nikt nie trzymał paszportu w domu, w szufladzie. Potem wiza, pozwolenie na pracę – mnóstwo tej buchalterii. Kilka polskich klubów wysyłało w tamtym czasie zawodników do Anglii. To była prawdziwa mekka speedway`a. Najlepsza, a właściwie, najlepsze ligi świata, bo mieli wówczas Wyspiarze kilka szczebli rozgrywek i mnóstwo znakomitych klubów, w których ścigała się międzynarodowa czołówka. Znaleźć się w tym towarzystwie, to było jak chwycić Boga za kostki. Ktoś z Torunia też miał jechać. Wojtka nie puścili z uwagi na wojsko, więc padło na mnie. Po piętnastu latach w Stali myślałem, że wszystko już potrafię. Ależ się myliłem. W pierwszym meczu zdobyłem co prawda komplet. Dziewięć plus bonusy. Kombinowałem sobie, że nie taki diabeł straszny. Później przyszła prawdziwa szkoła. Krótkie, techniczne tory, z którymi początkowo zupełnie nie potrafiłem sobie poradzić. Uczyłem się żużla na nowo. To co dziś oczywiste i powszechne – zapłon, dysza, ustawienia – miało już wtedy w Anglii ogromne znaczenie. Człowiek nie wiedział w którą stronę iść. A byłeś sam. Skazany na siebie. Trzeba było dobrze i szybko podpatrywać. Co robić z motocyklem, jak jechać. Tam oczy mi się otworzyły. Za to po powrocie do kraju, po tych terminach, dopiero mi się zachciało jeździć. Miałem frajdę i radość ze ścigania. Naturalnie nie opanowałem wszystkiego idealnie. Nawet Hans Nielsen, czy Tony Rickardsson gdy kończyli kariery, mówili, że sami wszystkiego jeszcze nie wiedzą. Ale rozumiałem znacznie więcej, szczególnie w zachowaniu motocykla i to pomagało zdobywać dużo punktów w Polsce.

Mówiło się, że bez stażu na Wyspach nie można zostać mistrzem świata?

No tak. Tylko teraz to się zmieniło. Otwarte granice, twarde, łatwiejsze, wygodniejsze tory. Decydują niuanse, przede wszystkim w sprzęcie. Człowiek znaczy coraz mniej. Naszych chłopaków w Grand Prix nic już nie zaskoczy. Nawet bez startów w Anglii. Mają objeżdżone tory całego świata. Szwecja, Dania, Niemcy, Rosja, Czechy. Byli wszędzie. To pomaga. Anglia wiele lat temu była elitarnym miejscem. W najwyższej lidze ścigali się wyłącznie najlepsi z całego świata. Dziś to historia. Tylko nieliczne tory takie same. Poziom jednak przedstawia wiele do życzenia. Można nawet zaryzykować, że po trosze startują tam ludzie z łapanki. W tamtym czasie, to wyglądało zupełnie inaczej. Kiedy wróciłem z Wysp, pomagałem budować tor przy Broniewskiego, który tyle lat znakomicie nam służył. Teraz tam jest market. Znak czasów.

Cały czas jesteś w boju, z tymi młodymi, których najbardziej kochałeś?

Młody chłopak uczy się na mini torach. Tych jest coraz więcej w Polsce. Objeżdża sporo zawodów. Przychodzi potem do dużego klubu i to już od prowadzenia tam zależy, co osiągnie.

Bohaterowie dnia – Jan Ząbik również postanowił wsiąść na motocykl! fot. Marta Gajewska

Tobie udało się w 1986 roku zdobyć pierwsze złoto DMP dla Torunia, jako jeżdżący trener?

Piękne czasy. Prawdziwa przyjemność jazdy. Była też ciężka praca. Bez niej nikt niczego nie wygra. Po doświadczeniach z Anglii było mi łatwiej się odnaleźć i podpowiedzieć chłopakom. Żużlem jednak zawsze trzeba żyć, spać i… sam sobie dopowiedz to trzecie. Umiejętności, myślenie – to przychodzi z latami o ile żyjesz tym sportem i potrafisz wyciągać wnioski. Nie można przejść obok kariery.

Jest coś, co obecnie szczególnie Ci przeszkadza?

Drażnią mnie te „falstarty”. Po co uczyć refleksu, skoro trafisz w zwolnienie taśmy, a sędzia przerywa i rozdaje ostrzeżenia. Tego nie rozumiem. Według mnie to jest chore. Co innego, gdybyś wjechał w taśmę. Ale jeśli idealnie się wstrzelisz, to za co karać? Arbiter mógł wyczekać moment, a nie puszczać w ciemno, bo w razie czego przerwę. Kibice przychodzą obejrzeć show. Chcą walki, atrakcji, a nie niezrozumiałych dla nich powtórek. Te dłużyzny zabijają emocje. Za naszych czasów, regulamin to była niebieska książeczka jak notesik. Dzisiaj to jak Biblia, objętościowo naturalnie, a nie uwzględnia… sportu. Jego potrzeb i specyfiki. Sędziowie chcąc kogoś ukarać wertują jak w opasłym starodruku. Po co mam uczyć refleksu, skoro za to zawodnik zostanie wykluczony? Niby proste i oczywiste. Dopóki sił będę walczył o odwrócenie tej szkodliwej tendencji. Wszystkiego nie da się przewidzieć i zapisać w paragrafach. Im mniej zakazów, tym bardziej zrozumiałe reguły gry.

Brakuje charyzmatycznych sędziów pokroju Romana Cheładze?

On czuł ten sport. Potrafił postawić się układom i działać po swojemu. Potrafił też podejmować bardzo kontrowersyjne decyzje, ale zawsze w duchu sportu. Teraz wymyślają tomiska przepisów, tak że nikt tego nie potrafi ogarnąć. Po co? Co takiego zmieniło się w żużlu? Wciąż jeździmy w lewo, tylko może trochę szybciej. A regulaminów narobiono tyle, że zakrawa to już na absurd. Jeden paragraf wyklucza kolejny. To jest chore i niepotrzebne. Kibice powinni oglądać zawody, a nie czytać regulaminy i zastanawiać się z którego paragrafu ukarano zawodnika i czy słusznie.

Po tytule w 1986 odwiesiłeś skórę na kołku. Wspaniałe pożegnanie z torem z udziałem m.in. Hansa Nielsena. A potem mała rewolucja. Pożegnałeś większość starszych zawodników i postawiłeś jako trener na młodzież?

Zawsze powtarzam, że w młodości siła. I jeszcze jedno. Młodzi nie kalkulują jak ci starsi. Doświadczony zawodnik myśli już jak jechać, kiedy jechać i za ile jechać. Młodszy jest głodny ścigania i to jego siła. Oni chcą się pokazać, osiągnąć dobry wynik żeby zaistnieć w tym sporcie. To ich napędza. Nie myślą jeszcze o pieniądzach, czy jak za moich czasów, uścisku dłoni towarzysza sekretarza. Chcą wygrywać. Ścigać  się, walczyć. A pieniądze przyjdą. Jeśli będziesz dobry oczywiście. Nie musisz mieć w drużynie samych mistrzów. 6 x 8 to 48 – wystarczy do zwycięstwa. Ludzie kochają walczaków, którzy gotowi są umierać za klub. Nie muszą być od razu mistrzami świata. A teraz żużel jest… jaki jest (westchnienie).

Mimo ponad siedemdziesiątki na karku wciąż nie masz dosyć?

Nie mam. Kocham dzieci i dla nich zrobiłbym wszystko. Mamy w Toruniu klasę żużlową w szkole przy Targowej. Jest stowarzyszenie mini żużla. Są tory. Trzeba by to żyło. Będąc radnym staram się też by przybywało sportu w mieście. Nie tylko żużla. Jak najwięcej orlików, klubów, dyscyplin. Niech każdy ma miejsce, by realizować swoją pasję. Z tego nie muszą rodzić się mistrzowie, ale zostaje dobra kondycja, odpowiednie nawyki, lepsze zdrowie. To bezcenne. Zamiast telewizora, czy siedzenia „w telefonie”. Sport kształtuje charakter. Mam ponad siedemdziesiątkę, a do dziś siadam na rower i objeżdżam raz 20, a to 50 kilometrów. Trzeba nawyku. Nie mam czasu na… nudę.

Starszy syn Robert nie przekonał się do żużla, ale Karol był mistrzem świata juniorów. Przelewałeś na niego całą wiedzę i miłość – nie poszło jak na to liczył i pewnie też trochę Ty przy okazji?

Karola mocno zatrzymały dwie poważne kontuzje. Nie wrócił do dawnej formy. Tego już nie zmienimy.

W latach siedemdziesiątych zapisano Cię do księgi zasłużonych ówczesnego województwa toruńskiego. Pamiętasz za co?

Doskonale. To było wesele. Zapłonęła stodoła, w której się odbywało. Wyniosłem z pożaru troje dzieci. Do dziś mam na ciele ślady poparzeń. Ale co miałem robić? Przyglądać się? Nie robiłem tego dla wpisu, tylko dla ratowania tych bezbronnych dzieciaczków. Ważne, że się udało. To było jedyne ważne w tamtym momencie.

Jak widzisz dzisiejszy żużel?

Sądzę, że trzeba wrócić do tego co było dobre. Szkolić, tworzyć drużyny z wychowanków, zjednywać w ten sposób publiczność, by mogła czuć, że to sąsiad się ściga. A chętni są. Najlepiej szukać na wsiach i w małych miejscowościach. Ci z dużych miast są zmanierowani. Nie wszyscy, ale ogólnie to się potwierdza. Chłopak ze wsi od najmłodszych lat ujeżdża wszystko co ma koła, a potem silnik i tym się zasadniczo różni od przeciętnego mieszczucha. To jest fundament, by na nim budować przyszłą karierę. Trzeba tylko ich wyszukać i pozwolić zarazić się żużlem. U mnie w Toruniu ci wszyscy zdający obecnie licencje na 125 i 250 ccm, to chłopaki ze wsi. Reguła się sprawdza. Karol też próbuje sił jako trener młodzieży. Tylko tu nic nie dzieje się z dnia na dzień. Prowadzimy obóz dochodzeniowy. Chłopcy przychodzą rano. Są treningi ogólnorozwojowe i na torze. Potem mają obiad i kolejna sesja treningowa. Jest zapał, a efekty przyjdą.

Karolowi również ratowałeś życie na torze. Nie miałeś chwili zwątpienia. Po co ja go w to pchałem?

Syn dusił się zapadniętym językiem. Wiedziałem jak reagować. Przeżyłem identyczną sytuację parę lat wcześniej. A wątpliwości? To nie tak. Jeśli ktoś jest zakochany w żużlu, to co masz zrobić – zabronić? Nie umiałbym. W Grudziądzu któregoś razu Marek Kończykowski podstawił mu jakąś piekielną machinę. Byłem na torze, prowadząc trening. Patrzę kto tu tak wycina, a to był Karol. Miałem zakazać? Chciał, spróbował, łyknął bakcyla i startował. Zakończył po ciężkiej kontuzji na Motoarenie.

Udzielasz się jeszcze w klubie?

Żal by mi było tych lat, stadionu, wspomnień. Póki sił będę zawsze pod ręką. I wierzę, że z tego naszego mini toru w końcu też trafią talenty do Apatora. Potrzeba odrobiny cierpliwości.

Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję i pozdrawiam wszystkich kibiców.

Wywiad na podstawie audycji „Wieczorne Magnata Rozmowy”. Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI