Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Henryka Grzonki nikomu przedstawiać nie trzeba. Znakomity sprawozdawca radiowy, wielki sympatyk żużla. Dziennikarz Radia Katowice czasem pojawia się na telewizyjnej antenie, gdzie z pasją opowiada o czarnym sporcie. Co roku przemierza Europę, by oglądać najważniejsze imprezy żużlowe. 

 

Henryk Grzonka jest autorem kultowych publikacji o żużlu: Speedway Encyklopedii oraz Historii finałów IMP. Pod koniec ubiegłego roku przygotował monografię rybnickiego klubu. Książka „Czarny sport, czyste emocje. Historia sportu żużlowego w Rybniku 1932-2022” powstała przy współpracy z Józefem Cycułą, Barbarą Kubicą-Kasperzec, Maciejem Kołodziejczykiem oraz Stefanem Smołką. 

– Przygotowaliśmy monografię w zupełnie w nowej, pionierskiej formule. Nazywam ją modułową. Myślę, że żaden inny ośrodek żużlowy nie może się póki co taką pochwalić. Mam na myśli zarówno przyjętą formułę opracowania ale także historię, która jak nieraz powtarzam „w Rybniku kapie wielkimi kroplami”. Chcieliśmy uczciwie i rzetelnie, opisać i wydarzenia, i historie ludzi, którzy ja tworzyli, często zostawiając na torze i zdrowie, i sportowe marzenia. Wydaje mi się, że to się nam udało. Wypracowaliśmy schemat, który sprawia, że choć to praca zbiorowa ma jednolitą formułę. Tworzenie tej monografii w jakieś mierze zaczęło jednoczyć ludzi rybnickiego żużla. Bez względu na to, w jakiej kondycji sportowej jest rybnicki klub, musimy pamiętać że w Rybniku na owalnym torze zaczęto się ścigać już 1932 roku. Na stadionie przy ulicy Gliwickiej, ale także na wielu torach świata, gdzie startowali zawodnicy Górnika, ROW-u czy RKM-u tworzyła się historia rybnickiego żużla, której spora część stała się także historią tej dyscypliny w Polsce. Na tym torze rozgrywano najważniejsze krajowe, europejskie a nawet światowe  imprezy, dzięki którym Rybnik znalazł się w gronie najważniejszych żużlowych miast w Europie. Gdy stadion przy Gliwickiej okazał się za mały, z myślą o światowych finałach zbudowano żużlowy tor na Stadionie Śląskim. Trzeba pamiętać, że te najważniejsze imprezy, które tam się odbywały były organizowane przez działaczy z Rybnika. Pomagali im świętochłowiczanie. Inicjatorem budowy toru na Śląskim, na którym w 1973 roku indywidualnym mistrzem świata został Jerzy Szczakiel, był działacz Śląska Świętochłowice Robert Nawrocki, który w latach powojennych był czołowym zawodnikiem Budowlanych Rybnik. 10 czerwca 1973 roku ROW w ligowym meczu podejmował drużynę Śląska Świętochłowice właśnie na Stadionie Śląskim. Spotkanie obejrzało 80 tysięcy widzów. Nigdy ani w Polsce, ani na świecie tylu widzów nie oglądało ligowego spotkania! To wszystko próbowaliśmy udokumentować w monografii – mówi Henryk Grzonka.

Przygotowania do wydania trwały dwa lata. – Inicjatywa wyszła z klubu. Zainteresowano nią prezydenta Rybnika i kiedy Miasto zdecydowało o jej wydaniu, prace ruszyły z kopyta. Pierwsze spotkanie zespołu redakcyjnego odbyło się na przełomie stycznia i lutego 2021 roku. Muszę przyznać, że ta monografia jest spełnieniem moich marzeń. Przed laty po pierwszych żużlowych publikacjach pytano mnie, co będzie następne. Wtedy nie ukrywałem, że chciałbym kiedyś opracować historię rybnickiego żużla. Dlatego cieszę się, że wreszcie nadszedł ten czas – stwierdza dziennikarz.

Publikacja jest niezwykle obszerna. Liczy 576 stron. – Przygotowując monografię  początkowo mieliśmy nawet więcej stron. Wychodziło prawie 700, ale pojawił się problem natury technicznej i wydawniczej. To po prostu nie mieściło się w jednym tomie. Nie było innego wyjścia, trzeba było redukować. Dzięki przyjętej formie nie musieliśmy barbarzyńsko ciąć poszczególnych tekstów, ale usuwaliśmy moduły, korygowaliśmy liczbę zdjęć. Na początku szacowaliśmy monografię na 450 stron, kiedy ceny papieru i druku stały jeszcze w miejscu. Kiedy wzrosły, musieliśmy znaleźć kompromis. Stanęło na tym, że monografia w formacie A4, na dobrej jakości papierze będzie liczyć 576 stron. Waży 2,2 kg, jest ładnie wydana a na okładce jest nawet 12 złotych gwiazdek symbolizujących liczbę zdobytych przez rybniczan tytułów Drużynowego Mistrza Polski – wyjaśnia Henryk Grzonka.

Henryk Grzonka ma już pomysł na kolejną publikację. – Uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że zacząłem pisać z innym zespołem autorów podobną monografię, dotyczącą sportu żużlowego w Świętochłowicach, ale nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć czy i kiedy ona się ukaże – dodaje.

Publikacje to forma podsumowania pracy dziennikarskiej. Ale dziennikarz Radia Katowice nadal jest aktywny. Jeździ po Polsce, po Europie na najważniejsze imprezy krajowe i międzynarodowe. Swoimi uwagami, spostrzeżeniami często dzieli się rozmawiając na przykład z innymi dziennikarzami w biurze prasowym. Gdy w jednym miejscu biura gromadzi się tłumek można założyć ze sporym prawdopodobieństwem, że grupa właśnie słucha opowieści Henryka Grzonki. Czasem skreśli kilka słów na facebooku, na które żywo reagują czytelnicy. Katowicki dziennikarz z niepokojem spogląda na stan światowego żużla. 

– Martwi mnie kiepska kondycja żużla w innych krajach. To że słabe są rozgrywki ligowe w Anglii czy w Szwecji, nie wspominając już o innych krajach, gdzie nie ma ich już wcale – źle wróży całej dyscyplinie. Speedway potrzebuje silnych rozgrywek nie tylko w Polsce, która stała się dla całej światowej czołówki zawodników bankomatem, z którego chętnie wyciągają pieniądze. Czy za polskie pieniądze powinniśmy utrzymywać całą światową czołówkę i szkolić młodych zawodników z innych krajów?! Sam już nie wiem czy to da się jeszcze odwrócić, bo może się okazać, że jak przestaniemy, to nie będziemy mieli z kim rywalizować. Boję się jednak, że jak tego trendu nie zatrzymamy, podzielimy los innych krajów gdzie żużel chyli się ku upadkowi – stwierdza „radiowiec”.

Grzonka odwiedzając stadiony zauważa coraz mniejszą liczbę kibiców. Ma swoje przemyślenia na ten temat. – Na pewno dużo zmieniła pandemia. Kibice nie mogli przychodzić na stadiony. Pomogła telewizja, która transmitowała wszystko, nawet mecze II ligi. Kibic siadał w fotelu i mógł rozkoszować się rozgrywkami. To stało się wygodne i znacznie tańsze. Kibic zauważył, że w telewizji widzi więcej niż na stadionie. Gdy poluzowano nieco pandemiczne obostrzenia i można było już zajmować połowę widowni na stadionach oglądałem ważny wtedy dla układu ekstraligowej tabeli mecz Unii Leszno z Włókniarzem Częstochowa. Spodziewałem się „głodnych” żużla kibiców, a tymczasem mocno zdziwiłem się widząc spore pustki na stadionie. Teraz jest podobnie a może czasami jeszcze gorzej. Oczywiście finał ligi obejrzą tłumy, pewnie mecze rundy play-off także, ale na wielu innych imprezach trybuny będą świeciły pustkami. Na ubiegłorocznym finale MMPPK w Lublinie była garstka widzów. Dziś jest boom w Lublinie czy Krośnie, ale gdy nie będzie wyników, entuzjazm kibiców tam też opadnie. Znamy to już z historii. Poza tym za możliwość przeżycia tego entuzjazmu trzeba będzie coraz więcej zapłacić. Jeśli organizatorzy, działacze, nie zrobią czegoś, by zachęcić kibiców do przychodzenia na stadion, to sytuacja będzie się pogłębiać. Tylko co ma ich zachęcić? Kibiców niechętnie dopuszcza się do zawodników, do parkingu. Podobnie jest zresztą z dziennikarzami. O ile w czasie pandemii było to uzasadnione to później już absolutnie nie. Mogłem spotkać się z zawodnikiem w studiu a nawet w „Biedronce” ale nie na stadionie, po meczu – wskazuje na mało konsekwentne zapisy regulaminowe i utrudnianie pracy dziennikarzom. 

Sytuację odnosi do przeszłości. – Pamiętam czas gdy moja stacja „robiła” pierwsze radiowe transmisje z zawodów o mistrzostwo świata z torów w Bawarii. Robiąc plan „wejść” na antenę nie wiedzieliśmy o tym, że po dwunastym wyścigu jest długa przerwa. Ludzie przyszli na zawody a może i na piknik, spotkać się ze znajomymi przy okazji zawodów, zjeść kiełbaskę i wypić piwo. Po zawodach parking był otwarty dla kibiców. Jako dziennikarza mnie to trochę irytowało, bo nie dało się już zrobić materiału, rozmowy, ale fani byli usatysfakcjonowani. Proszę zwrócić uwagę jak długie kolejki ustawiają się w tzw. strefach kibica, przed turniejami Grand Prix, przed stolikami przy których kilku zawodników rozdaje autografy? Pomysł banalny ale też nie nasz. Myślę, że trzeba pomyśleć o kibicach, ale i o dziennikarzach. Nikt nie jest zainteresowany rozmową z jednym, wybranym zawodnikiem, który przyszedł na konferencję prasową po meczu. Ktoś powie, że dziennikarzy jest sporo i wcale nie trzeba się nimi przejmować. Proszę jednak spojrzeć, kogo reprezentują. Czy są obecni reporterzy najważniejszych tytułów w Polsce? Polski żużel ma swoje piękne pięć minut, usłane wieloma sukcesami. Niestety cztery minuty już minęły. Jeśli nie wykorzystamy tej ostatniej chwili, to boję się, że podzielimy los innych krajów, gdzie nasza ukochana dyscyplina chyli się ku upadkowi – z niepokojem opowiada „radiowiec”. 

Od jakiegoś czasu telewizja wybiera spotkania, które chce transmitować. W efekcie terminarz ustalany jest na bieżąco. Kluby, zawodnicy, a także kibice nie wiedzą, czy dane spotkanie odbędzie się w piątek, sobotę, niedzielę czy poniedziałek… – Mam świadomość, że telewizja płaci i trzeba się z nią liczyć. Ale z tym wyznaczaniem spotkań faktycznie jest wielki problem. Wystarczy, że mecz w niedzielę będzie o 20.30, to wielu kibiców zrezygnuje z jego obejrzenia na żywo, bo może mieć problem by dotrzeć rano do pracy. Trudno brać urlop na każdy meczowy dzień. Powiem więcej i wiem że nie wszystkim się to spodoba – wydaje mi się, że dla niektórych decydentów przestali się liczyć nie tylko kibice, ale to co powiedziałem wcześniej – media. Wszyscy są zadowoleni, gdy jest „zaprzyjaźniona” telewizja, ta czy inna i nikt nie zadaje niewygodnych pytań, chociażby tych dotyczących szanowania kibiców – mówi. 

Działacze narzekają na brak fanów na stadionach. Grzonka wskazuje na przyczynę takiego stanu rzeczy. – Wiem, że narzekają, ale kluby, Związek i telewizja – to są naczynia połączone. Żaden z klubów nie „wyłamie” się i nie powie, że on będzie wszystkie spotkania organizował w niedzielę o 16.00. To jest niemożliwe. Nie może tego zrobić. Wpływy z biletów, przynajmniej dla niektórych klubów są ważną częścią budżetu. Nie znam szczegółów ale zakładam, że tak jest. „Kasy” wszystkim brakuje … i w tej sytuacji martwi mnie co innego. Obserwuję gorszące działania zawodników i działaczy. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale przerażają mnie kwoty, jakie pojawiają się na rynku transferowym. Półtorej miliona za podpis? Dla mnie jest to abstrakcja. Co będzie, gdy tych pieniędzy zacznie naprawdę brakować? Kwota za podpis powinna być ale znacznie mniejsza, natomiast reszta pieniędzy powinna leżeć na torze. Wynagrodzenie powinno być zależne od zdobywanych punktów, za które przy radykalnym zmniejszeniu kwoty „za podpis” można by płacić nawet więcej. Chcesz przysłużyć się klubowi, to zdobywaj dla niego punkty a dla siebie sowite pieniądze. Boję się jednak, że ta spirala zbyt mocno już się nakręciła i nikt jej nie zatrzyma. Chyba, że klubom zajrzy w oczy widmo bankructwa. Nie widzę szans na sensowne ustalenie „reguł gry”. Pamiętam, jak przed laty prezes PZM, Andrzej Witkowski chciał zjednoczyć działaczy klubów zainteresowanych organizacją polskich turniejów Grand Prix i przygotować wspólną ofertę dla BSI, brytyjskiej firmy organizującej wtedy mistrzostwa świata. Wtedy się nie udało, mimo iż wszyscy mogli na tym skorzystać. Obawiam się, że teraz będzie podobnie… – ocenia dziennikarz.

Działacze próbują zapisać wszystko w regulaminie, ale i tak często sprawa wymyka się spod kontroli. Wiele klubów nie patrzyło na przepisy, oferując zawodnikom i tak dowolne stawki. Nikogo nie spotkała kara za to, choć zawodników potrafiono ukarać za bardziej błahe przewinienia. 

– Papier jest bardzo cierpliwy. Możemy zapisać wszystko. A rzeczywistość? Jak widać jest odległa od nich i dalece bezkarna. Łatwiej karać zawodników i trenerów. Grzegorz Walasek swego czasu dostał karę za jedno zdanie, które odebrane zostało jako obraźliwe. Dla mnie wcale takie nie było i wiem, że nie tylko ja tak uważam. Skutecznie zakneblowaliśmy usta zawodnikom, którzy nie mogą powiedzieć nic więcej niż to, że „dziękują swojemu teamowi”, „szukają najlepszych ustawień”, „starają  się wyciągnąć wnioski z tych pierwszych startów” itp. Odnoszę wrażenie, że zaprasza się ich do rozmowy przed „ścianką” po to, by widz dostrzegł na niej reklamy a oni by mieli okazję pokazania, że bardzo smakuje im ten czy inny napój energetyczny. To jest paranoja. Czy aby nie jest to naruszanie konstytucyjnej zasady wolności słowa, w majestacie ustanowionych przez organizatora rozgrywek regulaminów, które owe konstytucyjne zasady ignorują? Nie wiem. Ja nie jestem prawnikiem – konstytucjonalistą, ale zamierzam to pytanie zadać mądrzejszym od siebie – dodaje. 

Zawodnicy nie mogą prowadzić rozmów na temat zmiany barw klubowych, w połowie sezonu i tak było wiadomo, kto gdzie wystartuje. Przykład Bartosza Zmarzlika jest tego najlepszym dowodem. W tym roku wprowadzono prekontrakty, by „usankcjonować” rzeczywistość. 

– Mleko się rozlało. Najbardziej oburzyło mnie jednak to, że próbowano obciążyć dziennikarzy za taki stan rzeczy. Przecież ktoś im te informacje przekazywał! Istotą dziennikarstwa jest to by zdobywać informacje i przekazywać je opinii publicznej. Zdobycie informacji i nie przekazanie jej, jest niczym innym jak tylko kiepską manipulacją. Jeżeli ktoś tego nie rozumie nie powinien zajmować się dziennikarstwem, w żadnej formie. Takie jest moje zdanie. Oczywiście rozumiem zawodników. Jeżeli ktoś chce im zaoferować więcej, decydują się na zmianę barw. Tu nie ma sentymentów. Dziś nie ma już przywiązania do barw klubowych. W przypadku zawodników zagranicznych to skończyło się z zakończeniem kariery przez Leigh Adamsa. Niestety – opowiada Grzonka. 

Henryk Grzonka jest autorem książki o historii indywidualnych mistrzostw Polski. Nie kryje, że jest zwolennikiem turniejów jednodniowych. – Gdy usłyszałem o koncepcji kilku turniejów wyłaniających indywidualnego mistrza Polski, to przypomniały mi się rozwiązania z mrocznych lat stalinowskich. Wtedy na wzór radziecki, zmuszono władze PZM do utworzenia tzw. ligi zrzeszeniowej, która wyrządziła wiele zła, a w ślad za tym zmieniono, także na wzór radziecki, rozgrywki IMP, wprowadzając w miejsce jednodniowego finału cykl turniejów. Teraz oczywiście były inne powody, nie polityczne lecz komercyjne, ale w gruncie rzeczy znaleźliśmy się w tym samym miejscu, w tej samej formule. W latach pięćdziesiątych to się nie sprawdziło i  po wydarzeniach polskiego października i tzw. „odwilży”, w 1956 roku powrócono do jednodniowego finału, który stał się pewną „świętością”. W zeszłym roku dzięki zawodom w Krośnie, Dominik Kubera „dogonił” Bartosza Zmarzlika, ale wiedziałem, że w Rzeszowie nie pokona naszego mistrza i w ostatnim turnieju, jak mówią niektórzy było już „pozamiatane”. Nie wiem w imię czego, ale pozbywamy się wszelkich tradycji. Trochę szkoda, że wprowadzając turnieje nie nagrodzono – tak jak w latach wcześniejszych – mistrzów z poprzedniego sezonu. Finał mógłby być u mistrza ekstraligi, drugi turniej na torze mistrza pierwszej ligi, a trzeci – zwycięzcy drugiej ligi. Oczywiście, fajnie było zobaczyć tak ważne zawody w Krośnie czy Rzeszowie… Tu można dyskutować, jak to powinno być zorganizowane. Może Mistrz Polski nie być zainteresowany organizacją ostatniego turnieju, który nie musi już o niczym decydować?!  Mierzi mnie jednak manipulowanie z dodatkowymi punktami za największą liczbę wygranych biegów w danym turnieju. Punkty żużlowcy od zawsze, podkreślam od zawsze(!) zdobywali na torze a nie poza nim – przekonuje Grzonka.

Od 1963 roku Indywidualny mistrz Polski nagradzany jest czapką Kadyrowa, którą radziecki żużlowiec Gabdrachman Kadyrow podarował polskim żużlowcom po zawodach w Ufie. W ubiegłym roku odstąpiono do tej tradycji. Oburzenia nie krył Henryk Grzonka, który odniósł się do sprawy na swoim koncie a facebooku. 

– W zasadzie wszystko tam napisałem i nie ma co do tego wracać. Niezwykłe jest to, że tak wielu ludzi żużla wsparło mnie dobrym słowem czy nawet krótkim komentarzem. Wiem, że nie tylko ja mam takie zdanie na ten temat. Z jednej strony po napaści Rosji na Ukrainę przeszkadza nam nazwisko Kadyrowa, który co już wielokrotnie wyjaśniałem nie był Rosjaninem i likwidujemy niezwykłą tradycję a z drugiej pozwolimy jeździć Rosjanom w polskiej lidze. Brak mi w tym wszystkim konsekwencji. Historię przekazywania czapki zainicjował w 1963 roku Henryk Żyto z małżonką Teresą. To było trofeum, które mistrz Polski przekazywał swemu następcy. Nie była to oficjalna nagroda Związku. Nie rozumiem, dlaczego teraz władze postanowiły nagle oddać ją do muzeum. Powtarzam – to nie jest ich własność, ani ich nagroda. Właścicielami są kolejni mistrzowie, ale tylko przez rok. Jeżeli komuś przeszkadza nazwa to można było ją określić „czapką mistrzów”. Jeśli działacze chcieli zaprzestać jej dalszego przekazywania, to należało ją oddać Teresie Żyto, która razem z mężem ten wspaniały zwyczaj rozpoczęła. Ona na pewno znalazłaby godne miejsce dla tej nagrody. Zresztą to pani Teresa sama wyszła z taką inicjatywą. Mówiliśmy o tym, że kibice nie chcą przychodzić już na stadiony tak jak dawniej. Jestem pewien, że rozwalanie wieloletnich tradycji i ciągłe zmiany w regulaminach, też nie służą temu by ich na nowo przyciągnąć. Jak ktoś nie wierzy – to niech porozmawia z prawdziwymi kibicami, przed stadionem, na trybunach czy nawet w internecie. Mnie prostemu dziennikarzowi takie rozmowy zawsze dużo dawały. Często zastanawiam się dlaczego my w ogóle nie pytamy o zdanie kibiców? Ale to już inny temat – dodaje. 

TOMASZ ROSOCHACKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Michał Świącik: Bartek nie jest zawodnikiem, który wygrywa wszystko. Nie jest takie pewne, że Lublin u nas wygra – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Mistrz Polski przegrywa w Toruniu. Udany powrót Sajfutdinowa, niepokonani Zmarzlik i Kubera – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)