Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W styczniu bieżącego roku Gordon Stobbs skończył 81 lat. Z pewnością nie wszyscy Czytelnicy kojarzą to nazwisko, ale to właśnie Stobbs był przez wiele lat mechanikiem legendarnego Ivana Maugera. Jest z pewnością tym mechanikiem, który najdłużej był „wierny” swojemu pracodawcy. Z Anglikiem rozmawiamy między innymi o tym jak współpracowało się z legendarnym żużlowcem i czy można porównać Bartosza Zmarzlika do Ivana Maugera.

 

Na początku rozmowy proszę powiedzieć kiedy zaczęła się Pańska pasja do sportu żużlowego?

Na stadion żużlowy trafiłem w 1961 roku w Newcastle i to tam zaczęła się moja przygoda z żużlem. 

Kiedy i w jakich okolicznościach doszło do początku Pańskiej współpracy z Maugerem, która trwała póżniej przez wiele, wiele lat?

Ivan pojawił się w Newcastle bodajże w 1963 roku, kiedy ja już działałem przy tamtejszym klubie. Poznaliśmy się na tyle dobrze, że szybko zacząłem mu pomagać. Na pierwszy mecz pojechałem z Ivanem chyba do Edynburga. Nasza współpraca była na tyle owocna, że jak się później okazało, przetrwała wiele lat. Doskonale się we dwójkę rozumieliśmy, mieliśmy podobne podejście do wielu tematów. Z czasem znajomość przeszła w prawdziwa przyjaźń i Ivan powierzył mi całkowite czuwanie nad jego sprzętem. 

Macie na swoim koncie wiele tytułów mistrzowskich. Proszę powiedzieć, które Pana zdaniem były tymi wymagającymi najwięcej wysiłku?

To nie jest łatwe pytanie. Każde zawody wymagają określonych przygotowań i pracy. Jeśli mam jednak wybrać tylko jedne zawody to uważam, że najtrudniejszy był dla nas 1970 rok i finał na stadionie we Wrocławiu. Ivan wywalczył trzeci z rzędu tytuł indywidualnego mistrza świata, a na podium obok niego stanęło wtedy dwóch Polaków (Waloszek, Woryna – dop.red.).

Był Pan osobą, która jako mechanik chyba najdłużej pracowała z jednym zawodnikiem. Dziś zawodnicy zmieniają mechaników jak rękawiczki. Jaka była recepta na tak długą współpracę?

Dziś są zupełnie inne czasy i pewnie inne wartości. Byłem zawsze lojalny wobec Ivana jako pracodawcy, potrafiliśmy rozróżnić przyjaźń od pracy i w pełni respektowałem jego wybory. 

W pewnym momencie do Waszego zespołu dołączył Norrie Allan. 

Tak. Sporo było w pewnym momencie startów i doszliśmy do wniosku, iż aby do każdego z nich być jak zwykle przygotowanym profesjonalnie, potrzebujemy wsparcia. Był długi tor, liga, mistrzostwa świata w klasyku. Sporo. Aby to wszystko odpowiednio ogarnąć, sięgnęliśmy po Allana. 

Jaką osobą prywatnie był Ivan Mauger? Jest coś, czego kibice o nim nie wiedzą?

Nie wiadomo ile kibice wiedzą (śmiech -dop.red.). Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że na pewno był wielkim profesjonalistą jeśli chodzi o podejście do uprawiania sportu. Miał wielką motywację, aby osiągać sukcesy. Zawsze w siebie wierzył.  To chyba wszyscy wiedzą. Był osobą lojalną wobec innych. Dla mnie był nie tylko pracodawcą, ale i prawdziwym w tego słowa znaczeniu przyjacielem. Bardzo kochał swoją rodzinę i starał się zawsze znaleźć dla niej czas. Oprócz właściwego podejścia do żużla, po sezonie potrafił również zorganizować przyjęcie, na którym nie stronił od zabawy. Sztywniakiem zatem też nie był. Trzymał doskonałe proporcje. Wiedział kiedy i na co jest czas w życiu. 

W 1973 roku w Chorzowie odbył się finał Indywidualnych Mistrzostw Świata. Przed zawodami Mauger oraz Plech byli faworytami do złota. Ostatecznie trafiło ono do Jerzego Szczakiela, z którym Twój pracodawca przegrał bieg barażowy. Atak na Szczakiela zakończył się upadkiem. Zgodzi  się Pan z opinią, że Ivan źle dopasował moment ataku na Polaka?

Odpowiem krótko – tak. Finał był co roku jeden i wygrał go wtedy Jerzy  Szczakiel, choć uważam, że nawet dla samych Polaków było to zaskoczenie. Jeśli kogoś typowali do złota to Jancarza albo Plecha. 

Skoro jesteśmy przy tym przegranym finale. W czasie Waszej współpracy z pewnością nie brakowało zawodów, które uznawaliście za zakończone niepowodzeniem. Jakie zatem zawody przyniosły to największe?

Masz rację. Niepowdzenia są zawsze, nawet jak coś się robi na sto procent. To element sportu jak i normalnego życia. Ja zawsze byłem wobec Ivana lojalny, podobnie jak on w stosunku do mnie i tak zostanie do końca. Nasze niepowdzenia i momenty „błędów” zostaną do końca wyłącznie dla nas. Jak coś poszło nie tak, wyjaśnialiśmy to między sobą i braliśmy się do pracy, aby następne zawody były już takie jak sobie zakładaliśmy.

Edward Jancarz oraz Zenon Plech to dwie legendy polskiego żużla, które w latach 70. należały do światowej czołówki. Myśli Pan, że byliby mistrzami świata gdyby dysponowali dojściem do takiego sprzętu jakim dysponował Ivan?

Przyznam szczerze, że nie znałem dobrze prywatnie ani jednego, ani drugiego. Nasza znajomość sprowadzała się do powiedzenia sobie „cześć” przed zawodami. Na pewno byli doskonałymi zawodnikami o wysokich umiejętnościach. Jak wiadomo, zawodnicy ze wschodu Europy nie dysponowali takim sprzętem jak Ci z bloku zachodniego. Co by było, gdyby takowy posiadali, tego niestety już się nie dowiemy. Być może sięgaliby po tytuły.

Skoro poruszyliśmy wątek polski. W naszym kraju bywał Pan z Ivanem wiele razy. Jakie wspomnienia wiążą się z Polską?

To prawda. Jedno, co mogę powiedzieć, to że Polska była przyjaznym krajem z sympatycznymi ludźmi. Na zwiedzanie i bliższe jej poznanie nie było najzwyczajniej czasu. Nasz pobyt każdorazowo ograniczał się wyłącznie do stadionu i hotelu.

Jaka jest różnica pomiędzy żużlem tym z lat 70., 80. ubiegłego wieku, a tym obecnym? Który z nich jest lepszy?

Nie da się zrobić takiego porównania i odpowiedzieć w ogóle na tak postawione pytanie. Teraźniejszy żużel jest po prostu diametralnie inny. Większość torów jest twarda, mało jest torów przyczepnych, a obecne motocykle są znacznie szybsze i ich szybkość nadaje ton rywalizacji. Mamy kompletnie inne czasy w tym sporcie. 

Co może Pan doradzić młodym mechanikom aby byli „asami” w swoim fachu?

Najważniejsze to poważne podejście do swoich obowiązków i bycie zawsze, ale to zawsze w stu procentach lojalnym w stosunku do zawodnika. Mechanik musi wiedzieć, czego oczekuje od niego zawodnik i pomimo bycia kolegą czy przyjacielem poza torem, respektować to, że zawodnik jest szefem. Trzeba sobie powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Jeśli z kolei w danych momentach zawodnik nie ufa mechanikowi, to nic dobrego z tego nie będzie. Takie duety, czy tercety muszą być zgrane i bezgranicznie na sobie polegać. 

Aktualny czterokrotny mistrz świata Bartosz Zmarlik to postać na miarę Ivana Maugera? 

Zmarzlik to doskonały zawodnik, ale takiego porównania się nie podejmę. Obu dzielą po prostu dekady żużla. W czasach Ivana żużel był inny, inny jest teraz. 

Z tego co mi wiadomo, przyjaciółmi z Ivanem byliście do jego śmierci w 2018 roku.

Tak. Do odejścia Ivana byliśmy w stałym kontakcie. Wielokrotnie się odwiedzaliśmy. Po raz ostatni widzieliśmy się cztery tygodnie przed jego śmiercią. Byliśmy ze sobą przez wiele lat niezwykle blisko jako prawdziwi przyjaciele i zdecydowanie bliżej po jego powrocie do Nowej Zelandii, aniżeli osiem tysięcy mil, jakie nas fizycznie dzieliło

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA