Łukasz Malaka i Egon Muller.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Witam ponownie moi kochani Kibice w Polsce. Dziś nie będzie cyklu „Z warsztatu Egona Müllera”. Muszę się pochwalić. Właśnie skończyłem pisać swoje wspomnienia. Specjalnie dla Was poniżej, jako totalna premiera, jeden rozdział. To książka o żużlu, ale nie tylko. Jest w niej całe moje bujne i kolorowe życie, którego malutki wycinek publikuje dzisiaj na PoBandzie. Miłego czytania. Egon M.

W 1984 roku musiałem jechać na kwalifikacje Mistrzostw Świata do Rosji. Tym razem byłem zmuszony jechać własnym samochodem. Wiedziałem dokładnie, jakie czeka mnie wyzwanie. Była przecież zimna wojna. Przy granicach były, wedle propagandy, bazy rakietowe i tym podobne rzeczy. 

Do Rosji wybrałem się z ówczesną żoną – Christel. W bagażniku miałem spakowane  dwa motocykle i dodatkowy silnik. Droga wiodła przez Niemcy Wschodnie i Polskę. Już w Polsce nikt praktycznie nie mówił po niemiecku czy po angielsku. Dojechaliśmy do granicy rosyjskiej i tu pierwsza niespodzianka. Nie chcieli nas wpuścić do Rosji. Rękami i nogami zacząłem tłumaczyć, że muszę wjechać, bo Mistrzostwa Świata i tym podobne rzeczy. Nic to nie dało. Wściekłem się. Po chwili namysłu postanowiłem zawrócić i poszukać najbliższego hotelu po polskiej stronie. Z niego zadzwoniłem do szefa niemieckiego żużla – Günthera Sorbera i poinformowałem go o zaistniałej sytuacji. Sorber powiedział do mnie, abym za piętnaście minut do niego zadzwonił, a on w tym czasie skontaktuje się z Ministerstwem Sportu w Moskwie. Po piętnastu minutach zadzwoniłem ponownie. Dowiedziałem się, że mamy się przespać i rano jechać z powrotem na granicę. Tam wszystko już będzie załatwione.

Rano, przed wyjazdem, rozmawiałem jeszcze raz z Sorberem. Powiedział mi, że na granicy będzie czekał na mnie oficer KGB. Od granicy natomiast pojedziemy za nim. On będzie nas holował do samego miejsca zawodów. Ma sportową Ładę, a jego kierowca to były rosyjski rajdowiec. Pojechaliśmy zatem na granicę. Ja jeździłem wtedy Citronem CX. Ten model był, jeśli ktoś nie pamięta, szpanerski – miał podwozie podnoszone hydraulicznie. Faktycznie pogranicznicy wiedzieli o moim przybyciu, ale kazali nam wysiąść i rozpakować cały samochód. Tak zrobiliśmy. Potem kazali mi wjechać na kanał. Aby jednak na niego wjechać musiałem podnieść zawieszenie auta. Jak zacząłem to robić i podwozie zaczęło się podnosić, pogranicznicy zgłupieli. Zaczęli do mnie mierzyć z kałasznikowów i krzyczeć. Rozumiałem tylko: „Amerykański! amerykański!”. Ja odpowiedziałem im: „Nie! francuski! francuski!”. Myślałem, że chodzi o to skąd jest samochód. Wściekli się. Kazali mi wysiąść, weszli pod auto i zaczęli je stukać od dołu młotkiem, a raczej młotem. Lakier ładnie pryskał. Po trzech godzinach obstukiwania samochodu kazali mi jechać dalej.

Tuż za granicą faktycznie czekała na nas Łada z człowiekiem KGB. Grzecznie się przedstawił. Miał na imię Stanisław i dobrze mówił po niemiecku. Jak się okazało, był parę lat na służbie w Niemczech Wschodnich. Poinstruował mnie, że mam za nim jechać i absolutnie nie zbaczać z drogi. Ruszyliśmy. Co miasto to kontrola dokumentów. Stanisław tłumaczył to tym, że jest to teren przygraniczny, ale okazało się, że nie do końca tak było. Takie kontrole mieliśmy praktycznie przez cały czas. Sama droga to była katastrofa. Niby była to rosyjska autostrada, a tak naprawdę zwykła krajówka z dziurami. Łada, którą przed nami jechali była strasznie głośna, a z rury wydechowej szedł mocny dym.

Po jakimś czasie nasi „opiekunowie” zjechali na parking. My również. Stanisław wysiadł, podszedł do mojego Citroena i pyta się mnie czy może dalej jechać ze mną, bo mocno boli go głowa. Wcale mnie to nie zdziwiło, skoro Łada wydawała dźwięki traktora. Stanisław się przesiadł. Po paru kilometrach zaczął zachwycać się moim Citronem. Rozmowa zaczęła się rozluźniać. Po jakieś kolejnej godzinie spytał czy czegoś nie zjemy. Mówię, że chętnie. To on na to, że poprowadzi. Zjechał po kilku kilometrach w jakąś leśną drogę. Po kolejnych paru kilometrach zobaczyłem, że na całkowitym pustkowiu stoi obok siebie z dwadzieścia samochodów. Łady, Moskwicze i Wołgi. Wysiedliśmy, a Stanisław idzie przed siebie. Myślę: „Ja na grzyby tu nie przyjechałem, a na żużel.” Idziemy dalej. W pewnym momencie pojawiło się praktycznie spod ziemi wejście z drzwiami. Otworzył je i po schodach zeszliśmy na dół. Po raz pierwszy zobaczyłem restaurację pod ziemią, w dodatku na totalnym bezludziu. Przy stolikach sami żołnierze i funkcjonariusze KGB. Zjadłem pyszny barszcz i dorodną sztukę mięsa. Stanisław z dumą zakomunikował, że płaci za wszystko matka Rosja, bo jestem jej gościem. 

Wróciliśmy na rosyjską autostradę. Po jakimś czasie wjechaliśmy do miasta. Stanisław kazał mi skręcić w jakąś ulicę i nagle zaczął podekscytowany mówić: „Patrz, ten blok, ósme piętro, drugie i trzecie okno od lewej to moje mieszkanie.” Mówił to z wielką dumą. 

Po kolejnych paru godzinach dojechaliśmy na miejsce zawodów. Nad bandą postawiony był płot. Chyba po to, aby kibice nie mieli kontaktu z zawodnikami z Zachodu. Ponoć bali się, że dostaną zagraniczne czasopisma. To samo było przy parkingu maszyn. Wkoło wysoki płot. Na nim ludzie wisieli jak gołębie. Strasznie przygnębiający widok. Szykujemy się do zawodów. Nagle jak zatrzeszczało! To  ten płot runął do parkingu! Widok lecącego płotu z kibicami zapamiętam do końca swojego życia.

Same zawody były ciężkie. Sportowo było dobrze i dodatkowo „skasowałem” 1400 franków szwajcarskich. Przed północą wyjechaliśmy z Christel w drogę powrotną. Granica. Znowu ta sama historia. Tysiące pytań. W końcu o to, ile mam pieniędzy. Mówię, że wygrałem turniej i mam 1400 franków, które dostałem jako nagrodę.  Pogranicznik na to, że nie deklarowałem tych pieniędzy przy wjeździe. Ja mu na to, że jak mogłem deklarować, skoro u nich je zarobiłem. On mi na to, że jak w Rosji zarobione, to w Rosji zostaje. Poddałem się, a tu nagle moja Christel zaczyna do niego krzyczeć, że w takim razie okradacie mistrza świata i jutro jest tu telewizja. Żołnierz zgłupiał. Oddał pieniądze i kazał sp…

Pojechaliśmy dalej. Przez Wschodnie Niemcy ostrożnie. Wtedy, przy wjeździe do DDR, spisywali nas godzinę, tak samo przy wyjeździe z terytorium bloku wschodniego. Robili to po to, bo na podstawie tego mogli wyliczyć czy ktoś nie za szybko jechał przez ich terytorium. Wjechaliśmy w końcu do siebie. Byliśmy w RFN. Christel zmieniła mnie za kierownicą. Ja zasnąłem. Nagle obudził mnie huk. Uderzyliśmy w coś. Okazało się, że Christel przysnęła i dosyć mocno uderzyła w barierki. Bok auta do wymiany. Wiecie więc na pewno gdzie poszło te 1400 franków zarobione w dziwnej dla mnie wtedy Rosji. 

PRZECZYTAJ TAKŻE

5 komentarzy on Żużel. Egon Müller: Pasażer z KGB, czyli rosyjskie eliminacje
    Żużel. Żużlowcy lubią automobile. Były mistrz świata kupił unikat | PoBandzie
    16 Nov 2020
     4:17pm

    […] Żużel. Egon Müller: Pasażer z KGB, czyli rosyjskie eliminacje Łukasz Malaka […]

Skomentuj

5 komentarzy on Żużel. Egon Müller: Pasażer z KGB, czyli rosyjskie eliminacje
    Żużel. Żużlowcy lubią automobile. Były mistrz świata kupił unikat | PoBandzie
    16 Nov 2020
     4:17pm

    […] Żużel. Egon Müller: Pasażer z KGB, czyli rosyjskie eliminacje Łukasz Malaka […]

Skomentuj