Z warsztatu Müllera: Moja angielska przygoda, czyli jak wylądowałem w Newcastle, a chciałem w Glasgow

Łukasz Malaka i Egon Muller.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Witam, Kochani, ponownie. W tym tygodniu nadrabiam dla Was zaległości. Łukasz ostatnio rozmawiał z Lenem Silverem. To ten słynny angielski promotor. Gadamy o tym Silverze, a Łukasz pyta „Egon, a jak Ty tę Anglię wspominasz?” Jak? Śmiesznie. Poczytajcie sami. To się wydarzyło naprawdę…

Mamy rok 1973. Siedzę w domu. Dzwoni telefon. Odbieram. Bardzo miła pani pyta się po niemiecku, czy ma do czynienia z mistrzem Niemiec i okolic Müllerem. Potwierdzam tożsamość, a ta dama mówi do mnie, że zapraszają mnie do Szkocji na mecze Glasgow Tigers. Zgłupiałem. W Anglii jeszcze nie byłem, więc pomyślałem, a w sumie dlaczego by nie. Problem był taki, że wtedy z angielskim miałem problemy. Problemy to mało powiedziane. Nie rozumiałem prawie nic po angielsku. W szkole angielski był, ale na zasadzie – kto chce, to się uczy na ostatniej lekcji, kto nie, idzie do domu. Ja oczywiście szedłem do domu, wolałem sobie na motorze pojeździć. Pomyślałem sobie, że angielskiego to ja się w tym Glasgow pouczę i potwierdziłem pani swoje przybycie. Dostałem odpowiednie instrukcje. Mam w okienku Lufthansy na lotnisku w Hamburgu odebrać bilet do Londynu, tam się przesiąść w samolot do Glasgow, a później oni już mnie odbiorą. No i gitara. Dogadaliśmy się.

Do Londynu doleciałem, przesiadłem się i poleciałem dalej. Poczytałem gazetę i w końcu samolot wylądował. Wyszedłem z samolotu jako jeden z pierwszych i poszedłem czekać w holu na tych, co mają mnie odebrać. Czekam, czekam i nikogo nie ma. Po paru godzinach podchodzi do mnie kobieta i się pyta – can I help?. Help to ja nawet kojarzyłem – z piosenki Beatles. Tłumaczę jej jakoś rękami, że kurczę przyleciałem do Glasgow, jutro zawody, mieli mnie odebrać i tak dalej. Kobieta mi w kółko powtarza – Here Newcastle. Zdębiałem. Wychodzę przed terminal, a to Newcastle faktycznie. Kurde… Okazało się, cholera, że ten samolot miał jakieś międzylądowanie w Newcastle, a ja nie rozumiałem pilota i wysiadłem. Niezłe jaja. Miła pani pomogła mi kupić bilet na ostatni lot do Glasgow i poleciałem do „Tygrysów”. Tam z kolei wysiadam i nikt nie czeka. Nie wiadomo, gdzie się podziać i co zrobić. W końcu ktoś zobaczył, że mam ze sobą kask, inne rzeczy i ten człowiek pomógł mi skontaktować się z klubem i mnie odebrali. 

Następnego dnia zawody. Dali mi motor, zero treningu i mam jechać. Ok. Pierwszy bieg, puściłem sprzęgło, ruszyłem, rywale już przede mną i to tak ciasno jadą, że szok. Bieg się skończył, a menedżer do mnie rusza i się pyta, co ja odstawiam? Mówię – no co, jadę. Nie. Ty jak chcesz jechać, to masz odkręcić gaz i jechać na całego. Mówię ok. Spróbuję. Drugi bieg. Ruszyłem. W wirażu tak się ciasno zrobiło, że z niego wyjechałem, ale już bez motocykla. Nie uwierzycie, motocykl gdzieś poleciał, a jechałem pomiędzy dwoma zawodnikami d… Po torze jakieś 40-50 metrów. W końcu się zatrzymali. Idę do parkingu, a kombinezon na tyłku zdarty do skóry. Zakleili go jakąś taśmą i pamiętam, że jeszcze w tym meczu wyjechałem jakieś dwa punkty. Po meczu tyłek mnie piekł niesamowicie. Następnego dnia był mecz w Swindon. Do przejechania jakieś 400 mil. Jechaliśmy czteroosobową toyotą chyba o pojemności 1000 ccm z pięcioma motocyklami na przyczepie i pięcioma osobami w środku. Całą drogę koledzy gadali, a ja nic nie rozumiałem. Pewnie śmiali się z mojej historii, jak jechałem tyłkiem po torze… W Swindon jakoś pojechałem i wróciłem do Niemiec. Pamiętam, że na tamtej wycieczce zarobiłem jakieś 50-70 marek niemieckich. Pierwsze podejście do Anglii się nie udało. Dosłownie po d… dostałem. 

Ivan Mauger oraz Egon Muller

Po paru latach Ivan Mauger mówi do mnie – słuchaj Egon, jeśli ty chcesz się rozwijać, to ty musisz w Anglii jeździć. Pogadałem z Ivanem i w sumie pomyślałem, że trzeba spróbować. Może będę taki jak Mauger. Tak zacząłem starty w Hull. Hull wówczas to dwaj promotorzy – Ian Thomas i Brian Lanne. To byli prawdziwi agenci w pozytywnym słowa znaczeniu. Nigdy ich nie zapomnę, bo… do dziś nie dostałem paru tysięcy zarobionych  funtów i już nie dostanę. Obaj ponoć już nie żyją. Zawsze mieli argumenty w stylu – mało widowni było, nie zrobiliśmy bilansu i tak dalej. Było wesoło. Raz pojechałem na mecz i, kurczę, coś mi silnik nie chodzi tak jak zawsze. Okazało się, że silnik, który w Anglii zostawiałem, ktoś sobie wziął i w nim grzebał. Pomyślałem sobie – tego już za dużo. Od tamtej pory latałem z silnikiem. Lataj z silnikiem. Łatwo powiedzieć. Bagaże z osprzętem, do tego prywatny bagaż i jeszcze silnik. 

W Londynie musiałem się zawsze przesiadać na lot do Manchesteru i biegać z terminala na terminal. Pół biedy, jak był wolny wózek bagażowy. Nie było, to miałem ręce jak goryl do podłogi od tych ciężarów. Raz nie było wózka bagażowego, to się Wam przyznam, że miałem tak dosyć, że zabrałem wózek jednej pani, która miała wózek z jedną małą torebką. To nie było dżentelmeńskie zachowanie. Powiedziałem jej – sorry, lady i wózek zabrałem. Rzuciłem na niego swoje bagaże i pobiegłem na swój terminal. Pamiętam, że na początku startów w Anglii jechałem w jednym tygodniu cztery mecze i cztery razy leżałem. Po trzecim upadku Ian Thomas krzyknął do mnie, abym się nie przejmował, bo jutro załatwią mi masaże. Faktycznie kolejnego dnia masaże mi załatwili. Przyjechali po mnie i pojechaliśmy do salonu masażu. Ja wszedłem i wyszedłem, bo jaki to salon masażu był, to każdy kto ma skończone osiemnaście lat, się domyśli. Tam masowali wszystkie części ciała. Pamiętam, że po tych czterech dzwonach w Anglii poleciałem jeszcze do Bremy na jakieś zawody i tam też miałem upadek, a później po tygodniu w Vojens ustanowiłem rekord toru. Wracając do Hull, to cały koloryt tworzyli świętej pamięci promotorzy Thomas i Lanne. Po jakimś meczu postanowili kupić używanego rolss royca, aby się godnie prezentować jako poważni promotorzy. Na konferencje prasowe potrafili ściągać stacje radiowe i telewizyjne. Robili taki szum medialny, że żużel w Hull był wtedy bardzo popularny. 

Także epizod angielski miałem. Do dziś wspominam Anglię z uśmiechem na ustach. Fajne miałem przygody jak ta ze znalezieniem się w Newcastle. Portfel nie spuchł, bo aż takich pieniędzy nie było. Jedno jest pewne. W Anglii warto zbierać doświadczenie zarówno językowe jak i to na torze. 

Pozdrawiam.

WASZ EGON

6 komentarzy on Z warsztatu Müllera: Moja angielska przygoda, czyli jak wylądowałem w Newcastle, a chciałem w Glasgow
    Boley
    27 May 2020
     4:23pm

    Ten artykuł przenosi mnie we wspaniałe czasy lat siedziemdziesiątych , kiedy kolorowy żużel był za żelazną kurtyną i widziałem tylko IMŚ w TV . Opowieści Egona pozwalają zajżeć za kurtynę i powrócić do starych czasów . Dzięki za to. Proszę o więcej .

    adamb
    28 May 2020
     9:43pm

    Pamiętam jak w moim Rybniku chyba w 83r ścigał się z Zenonem Plechem w finale kontynentalnym , wtedy to pan Zenon był górą przed Egonem Mullerem i Jirzi Stanclem… niestety w finale światowym w Norden już tak dobrze – dla pana Plecha – nie było i wygrał autor artykułu.
    Fajnie się te opowieści czytało… tylko krótko 🙁

    Żużel. Egon Müller: Pasażer z KGB, czyli rosyjskie eliminacje | PoBandzie
    15 Nov 2020
     8:17am

    […] Z warsztatu Müllera: Moja angielska przygoda, czyli jak wylądowałem w Newcastle, a chciałem w Gl… Egon Müller […]

Skomentuj

6 komentarzy on Z warsztatu Müllera: Moja angielska przygoda, czyli jak wylądowałem w Newcastle, a chciałem w Glasgow
    Boley
    27 May 2020
     4:23pm

    Ten artykuł przenosi mnie we wspaniałe czasy lat siedziemdziesiątych , kiedy kolorowy żużel był za żelazną kurtyną i widziałem tylko IMŚ w TV . Opowieści Egona pozwalają zajżeć za kurtynę i powrócić do starych czasów . Dzięki za to. Proszę o więcej .

    adamb
    28 May 2020
     9:43pm

    Pamiętam jak w moim Rybniku chyba w 83r ścigał się z Zenonem Plechem w finale kontynentalnym , wtedy to pan Zenon był górą przed Egonem Mullerem i Jirzi Stanclem… niestety w finale światowym w Norden już tak dobrze – dla pana Plecha – nie było i wygrał autor artykułu.
    Fajnie się te opowieści czytało… tylko krótko 🙁

    Żużel. Egon Müller: Pasażer z KGB, czyli rosyjskie eliminacje | PoBandzie
    15 Nov 2020
     8:17am

    […] Z warsztatu Müllera: Moja angielska przygoda, czyli jak wylądowałem w Newcastle, a chciałem w Gl… Egon Müller […]

Skomentuj