Chris Holder. fot. Anna Kłopocka/materiały klubu TŻ Ostrovia
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym roku minie już 10 lat od największego sukcesu w karierze Chrisa Holdera. Od tamtej pory wiele pozmieniało się w życiu prywatnym i sportowym Australijczyka. Dekadę po triumfie w cyklu Grand Prix stoi przed nim wyzwanie odnalezienia się w nowym klubie.

 

Przez pierwsze kolejki trzeba będzie przyzwyczaić się do widoku starszego z braci Holderów w barwach innych niż drużyny z Torunia. W końcu spędził tam aż 14 sezonów.

Kapitalny sezon

Przenieśmy się, jednak o 10 lat wstecz. 24-letni (rocznikowo 25-letni) Holder w 4 pierwszych kolejkach Ekstraligi notuje dwa komplety, w tym 18 punktów w Rzeszowie. Nie osiadł na laurach i był liderem ekipy z Torunia, która na koniec sezonu zajęła trzecie miejsce. Wykręcił średnią 2,311, co dało mu 3. lokatę wśród najlepszych zawodników w polskiej najwyższej klasie rozgrywkowej. Na tym nie zakończyły się udane występy Australijczyka. W swoim trzecim sezonie jako stały uczestnik cyklu Grand Prix namieszał. Co prawda zaczął słabo, bo od 4 punktów w Aukland, jednak już drugi turniej padł jego łupem. Zwyciężył w Lesznie i rozpoczął swój marsz po tytuł. Po drodze wygrał jeszcze w Cardiff i na ostatnie zawody w Toruniu przyjeżdżał jako lider. Miał tylko dwa punkty przewagi nad Nickim Pedersenem. Przed półfinałami różnica między nimi wzrosła do 6 „oczek”. Panowie spotkali się w półfinale i wtedy emocje sięgnęły zenitu. Pomiędzy Australijczykiem i Duńczykiem był kontakt, po którym upadł drugi z nich. Doszły do tego jeszcze przepychanki w parku maszyn. Ostatecznie sędzia powtórzył bieg w pełnym składzie. Holder wygrał, a Pedersen zajął trzecie miejsce i jasne stało się kto został nowym mistrzem świata.

Miłe złego początki

Zawodnik drużyny z Torunia kontynuował dobrą jazdę także w 2013 roku – ponownie był liderem „Aniołów”. W Grand Prix także znajdował się w czołówce. Niestety wszystko przekreśliła kontuzja. Po upadku w lidze angielskiej złamał biodro i przedwcześnie zakończył jazdę w tamtym roku, mimo to zaliczył bardzo wysoką średnią w Polsce – 2,232 punktu na bieg.

Chris Holder. fot. Jarosław Pabijan

Wzloty i upadki

Po poważnym urazie bywało z nim różnie. Obniżył loty w lidze, w Grand Prix udawało mu się utrzymać, ale nie zbliżał się do medali. Kolejnym ciosem był upadek Darcy’ego Warda w 2015 roku. Kiedy wydawało się, że może to przekreślić jego powrót do wysokiej dyspozycji Holder zaliczył udany sezon 2016. Razem z drużyną z Torunia zdobył srebrny medal, a walkę o mistrzostwo świata zakończył tuż za podium – na 4. miejscu. Miał tylko dwa punkty straty do trzeciego Bartosza Zmarzlika. Niestety to był ostatni tak udany rok w jego wykonaniu. Wypadł z cyklu w 2018 roku. Pojawiły się problemy pozatorowe, walczył o prawa do opieki nad synem i sam przyznawał, że nie zawsze żużel był na pierwszym miejscu. Odbiło się to wyraźnie na jego jeździe. Średnia 1,773 w 2017 roku, 1,733 w 2018 roku i 1,676 w 2019 roku dobitnie to pokazały. Chociaż jego zespół spadł do I ligi, nie zdecydował się na odejście. To nastąpiło dopiero w tym sezonie.

Nowe rozdanie

Po 13 latach Holder znalazł się w nowej sytuacji. Co prawda udało mu się zostać na poziomie PGE Ekstraligi, jednak w Toruniu skończyła się cierpliwość do Australijczyka. Zyskał angaż w Ostrowie, gdzie na miejscowym torze ostatni raz startował w 2020 roku. We wrześniu w 5 startach zdobył 10 punktów, w tym raz był wykluczony. Pomimo słabszych ostatnich sezonów postawa Australijczyka będzie budziła ciekawość. Na przykładzie jego występów na zasadzie „gościa” w Sparcie Wrocław można zauważyć, że starszego z braci Holderów stać jeszcze na solidne występy w elicie. Nie jest to to samo co w 2012 roku, jednak nowe otoczenie, nowe bodźce i świadomość rywalizacji w drużynie mogą pozytywnie na niego wpłynąć. Jak zwykle wszystko zweryfikuje tor. Jedno jest pewne dekadę po zdobyciu tytułu mistrza świata Australijczyk walczy o swoje być albo nie być w PGE Ekstralidze.