Chris Holder. fot. Anna Kłopocka/materiały klubu TŻ Ostrovia
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Do jubileuszowego, dwudziestego w historii turnieju spod znaku Speedway Grand Prix w Cardiff został nieco ponad miesiąc. Swoimi wspomnieniami z tego miejsca podzielił się z czytelnikami „Speedway Star” Chris Holder.

 

ŻUŻEL MOŻESZ OBSTAWIAĆ DO 500 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA W FUKSIARZ.PL. ZAREJESTRUJ SIĘ TERAZ

 

Fani żużla pamiętają zapewne te czasy, kiedy Chris Holder wraz z Darcym Wardem rządzili i dzielili na brytyjskich torach, zyskując sobie miano „Turbo Twins”. To właśnie wtedy, konkretnie w 2010 roku, Millennium Stadium okazał się miejscem triumfu późniejszego mistrza świata. To, co działo się przedtem, nie było dla Australijczyka pozytywne – poprzednia runda na jego polskim „domowym” torze w Toruniu skończyła się dla niego nieciekawie po tym, co wydarzyło się między nim i Gregiem Hancockiem w wyścigu 14.

– Nie złamałem ręki, ale miałem konkretnego siniaka – przyznał Australijczyk na łamach brytyjskiego tygodnika. – Myślałem, że nie pojadę do Cardiff. Miałem tydzień czy dwa, żeby dojść z moją ręką do ładu.

Na szczęście „Chrispy” mógł liczyć na pomoc. Ta przyszła od Bridget Middleditch. – Mama „Middlo” użyła starych, dobrych szamańskich zabiegów i moje sińce zniknęły. Zawijała moją rękę w bandaż nasączony octem na bazie cydru. Nosiłem taki opatrunek przez kilka dni, a potem go zmieniała. Nie wiem, jak to się stało, ale od nie tak strasznie wyglądającej moja ręka zrobiła się sino-czarna aż do przedramienia. Bridget sprawiła, że dałem radę wygrać. To było coś pięknego.

Podobnie jak w Toruniu, także w Cardiff znaczenie miał dla Holdera wyścig 14. Ścigał się wtedy z Jasonem Crumpem. – Wiedziałem, że to Grand Prix, mistrzostwa świata, ale czułem, że za każdym razem, kiedy się z nim ścigałem, było to dla mnie bardzo trudne. Dobrze wystartowałem, poszedłem na szeroką. Miałem trochę przestrzeni, Crump wepchnął mnie w płot. Najbardziej wkurzył mnie moment, w którym straciłem dwie pozycje, z drugiej spadłem na ostatnią. Chciałem, żeby wiedział, że to mi się nie podoba. Byłem tylko młodziakiem.

– To była po prostu twarda walka. Nie pamiętam, co powiedziałem, ale coś tam ode mnie usłyszał w drodze powrotnej do parku maszyn. Odepchnął mnie, wycelował we mnie palec. Wszystko było jednak w porządku. Po prostu poniosła nas chwila. Nic z tego nie wyniknęło i po prostu naciskałem na niego przez resztę turnieju.

Zawodnicy spotkali się ponownie w finale. – Byłem podekscytowany jazdą w finale. Nawet w jego trakcie myślałem o tym, by dostać się na podium i nie skończyć na ostatnim miejscu. Dobrze wystartowałem z drugiego pola. Hampel jechał z pierwszego, nie dałem rady go wyprzedzić. Patrzyłem na wielki ekran, by wiedzieć, gdzie jest reszta. Wiedziałem, że Crump krąży koło mojego tylnego koła, zdołałem jednak dowieźć wygraną. To było szaleństwo! Mam wrażenie, że po wyścigu odjechałem jeszcze trzydzieści kółek. Nie mogłem w to uwierzyć, to było szaleństwo.

Choć Holder i Darcy Ward mieli wówczas opinię imprezowiczów, młodzi Australijczycy wcale nie poszli wówczas „w miasto”-następnego dnia czekała ich ligowa batalia w barwach Unibaksu Toruń. – Następnego dnia miałem mecz ligowy w Polsce, a ze sobą w Cardiff całą rodzinę, więc nic z tego. Klub z Poole miał samochód marki Mini, pojechaliśmy nim na lotnisko Luton. Nie byłem na to wszystko przygotowany. Chciałem zarezerwować miejsce w hotelu, ale wszystko było zajęte, bo trwało GP w Formule 1. Wraz z Jackiem, rodzicami i ważącym około 10 kilo pucharem. W Mini nie zostało już wiele miejsca, bo puchar jest duży. Spaliśmy na parkingu lotniska.

– A potem przyjechałem do Zielonej Góry na mecz z Toruniem. Przywiozłem 0,1 i to był mój słaby występ. Poprzedniego wieczora wygrałem w Cardiff, a tam nie dałem sobie rady. To było zderzenie z ziemią.

Na osiem występów w walijskich turniejach Australijczyk wygrywał dwa razy, zdobył też drugie oraz trzecie miejsce. Żużlowiec ostrowskiego klubu wierzy jednak, że stać go było na „hat-trick” na Principality Stadium, jak obecnie nazywa się obiekt. – Powinienem wygrać w 2011 roku. Dobrze wystartowałem w finale. Pierwszy tor był fatalny. Ja jechałem z drugiego, nie tak złego, ale Emil Sajfutdinow przyciął do małej w pierwszym wirażu. Byłem z przodu, a kiedy jest się z przodu, inni nie mogą wiele zrobić. Wyścig jednak pojechał raz jeszcze i musiałem ponownie spróbować lepszego manewru.

Ponowna wygrana w 2012 była krokiem zbliżającym Holdera do celu, czyli tytułu indywidualnego mistrza świata. Przyjechał na turniej z czwartą pozycją w klasyfikacji generalnej, tracąc 17 punktów do Grega Hancocka. W walijskiej stolicy wykręcił jednak 23 punkty i dzięki temu tracił do rywala już tylko jeden. Niedługo później został piątym pochodzącym z Australii indywidualnym mistrzem świata.

– Przed turniejem w Cardiff nawet nie sprawdzałem klasyfikacji. Ale potem odjechałem idealny turniej i traciłem tylko oczko. Pamiętam, że w pierwszym biegu jechałem z czwartego pola i Nicki Pedersen ze mną wygrał. A potem ja wygrałem, sześć razy z rzędu. Maszyny jechały świetnie.

Discovery, nowy promotor cyklu, robi wszystko, by turnieje spod znaku SGP wróciły na Antypody. Jeśli nie uda się to w tym sezonie, z pewnością będzie to sezon 2023. Wówczas sport żużlowy obchodziłby swoje setne „urodziny” w miejscu, w którym się narodził. – To byłoby coś nierzeczywistego. To coś, za czym gonimy i w co chciałby zaangażować się każdy Australijczyk. Nie startuję w GP Challenge i mogę jedynie liczyć na dziką kartę.

W karierze Holdera nie wszystko układało się po jego myśli. W 2018 roku opuścił cykl SGP, a trzy lata wcześniej przeżył straszne chwile, kiedy Darcy Ward uległ wypadkowi. – Patrzenie na to, co stało się Darcy’emu i na to, co działo się potem, było trudne. Potem miałem kłopoty osobiste i musiałem sobie z nimi radzić.

Teraz jednak wydaje się, że pokonał swoje wszystkie problemy. – Mogę walczyć ze wszystkimi w cyklu SGP i mogę pokonać wszystkich-przekonuje mistrz świata z 2012 roku.