Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tytułowe epitafium obiecywał mi sarkastycznie (po kimś to mam) zmarły dawno temu ojciec, o ile zdoła mnie przeżyć. Całe życie dobrze się zapowiadał – utkwiło jak klątwa na lata. Czemuż o tym? Bo mam wrażenie, że podobnie jest z wiecznym kandydatem do medalu SGP – Maciejem „Magicem” Janowskim. W speedway`u pogłębienie Jaskółczego fatum, czempionat w Danii i odwołana inauguracja SEC. No i półfinały IMP, takoż 1/2 IMŚJ. Poczynajmy więc…

 

Maciek Janowski od kilku sezonów aspiruje do medalu indywidualnych mistrzostw świata. Ten były mistrz i dwukrotny vice czempion pośród juniorów, do tego medalista drużynowej batalii o tytuły, także tej dorosłej, dotąd nie potrafi stanąć na pudle po zakończeniu cyklu o SGP. Aż po trzykroć do tej pory był tuż, tuż, zajmując czwarte lokaty. To jednak wciąż „tylko” obok najlepszych. Wielu było w historii znakomitych ścigantów, którzy nigdy nie zdobyli złotego krążka IMŚ. Maciej nie ma w kolekcji żadnego koloru. Sam powiada, że nie miał i nie ma szczególnego ciśnienia na medal. Owszem, zawsze przygotowuje się perfekcyjnie do zawodów, jednak krążek nie spędza mu snu z powiek. Być może. Nie znam jednak żadnego sportowca, który w marzeniach, w głębi duszy nie wyobraża sobie triumfu, wiwatujących kibiców i Mazurka Dąbrowskiego na pudle. Janowski wydaje się być przeraźliwie akuratny. Zawsze na luzie, z chłodną głową, perfekcyjnie przygotowany sprzętowo, czyli… gotowy do zwycięstw. Czemuż więc te tak złośliwie dotąd go omijają? Myślę, że głównym czynnikiem jest owa „akuratność”. Możesz być dobry w którejkolwiek dziedzinie, ba, nawet wybitny, ale do spełnienia potrzeba „tego czegoś”. Jedni nazwą to łutem szczęścia, inni odrobiną szaleństwa, jeszcze ktoś wspomni o brawurze i stawianiu wszystkiego na jedną kartę. Maciej zdaje się być zbyt „dobrze ułożony” żużlowo, by takiego zrywu dokonać. By raz odstawić w kąt kalkulacje, zimne wyrachowanie, rodzaj asekuracji i zaryzykować pełną gębą. Mentalnie jest gotowy od dawna. Jak mawiał ojciec Kamila Stocha – musisz wiele razy przegrać, by nauczyć się wygrywać. Janowski to wszystko wie, potrafi i… nadal nic. Być może dlatego, że dotąd nie poszedł na całość. Zna smak sukcesu. Zdobywał laury jako junior, dorzucał się do zdobyczy drużynowych reprezentacji Polski. Brakuje w kolekcji jedynie medalu „dla siebie”. Nie wierzę Maćkowi, że nie wywiera na sobie presji. Inaczej. Skłonny jestem uwierzyć, że takowej sam stara się nie stwarzać, jednak nie mnie przekonywać, iż nie chce, nie pragnie, nie marzy o złotym krążku. Swoje wiem.

Przełomowymi dla Maćka były dwa sezony pod okiem Marka Cieślaka w Tarnowie. Lata 2012/2013 przyniosły nie tylko medale DMP, ale też podniesienie, a potem ustabilizowanie wysokiego poziomu sportowego. Sam Janowski potrafił i nadal umie czerpać garściami, z okazji jakie niesie żużlowe życie. Wielu mogło kiedyś startować dłużej lub krócej, w jednym zespole z mistrzami świata. Niewielu potrafiło optymalnie z tych dobrodziejstw korzystać. Cieślaka odsądzano przez pewien czas od czci i wiary za konsekwencję w powoływaniu Magica na najważniejsze finały. Twierdzono wręcz, że mamy do czynienia z rodzajem nepotyzmu, bowiem narodowy ciągnie za uszy swego podopiecznego, zarazem faworyta, przedkładając interes klubowy nad reprezentacyjny. Janowski nie zawodził jednak i tym samym robił co mógł na torze, by uciąć podobne spekulacje. Był i jest „przy okazji” człowiekiem inteligentnym, otwartym i życzliwym światu, zatem z każdego startu wywoził kolejne, bezcenne doświadczenia, które pożytkował w następnych występach. Tym sposobem dopracował się statusu zawodnika ścisłej światowej czołówki o ugruntowanej pozycji, tylko… bez indywidualnego krążka. Trzymam kciuki i wierzę w Maćka. Ten sezon przynosi mu w lidze mnóstwo satysfakcji i znakomitych występów. Pora więc sprawić sobie prezent na trzydziestkę. Najcenniejszy. Może więc przyszedł czas na tę niezbędną odrobinę szaleństwa w SGP?

Miał ruszyć SEC będący przepustką do SGP. Mieliśmy sprawdzić, czy porażka Duzersa w połówce IMP, takoż ostatni występ Pitera w lidze, były li tylko wypadkami przy pracy, czy też stanowiły przesłanki drobnego kryzysu. Nie ruszył, zatem nadal nie wiemy. Przy okazji refleksja. Moim zdaniem medale i punkty ligowe rozdają współcześnie bardziej tunerzy, czy raczej jeden tuner, niźli zawodnicy i ich umiejętności. Trochę to jak w F1. Wsadźcie Hamiltona do bolidu po Kubicy i… sztycha nie zrobi, bo nie ma na czym. Sądzicie, że taki Duzers, Piter, a nawet Emil, Griszka i paru innych nagle od umieli się jeździć? Na pewno nie. Wciąż chcą i mogą się ścigać. Tylko znaczenie fury obecnie decydujące, więc bez odpowiedniej jednostki pod tyłkiem nie są w stanie łapać się na szprycę. A te różne Ashleye, Kargery i pozostałe, wyraźnie odstają w konfrontacji z dobrym, bo polskim, „panem Rysiem” Kowalskim. Wszystkie Ryśki, to przecież fajne chłopaki są, dopóki ich ktoś nie wkurzy. Tylko dokąd to zmierza? Będzie można kupić sobie wyniki, bo jeden znajdzie się w stajni, a inny nie, zaś fury nieporównywalne? Jakoś mnie to coraz mniej rajcuje. Podobnie jak znaczenie opon, domieszek paliwowych i wszelkie inne kombinacje, mające dawać i coraz wyraźniej dające, realną przewagę nad pozostałymi aspirantami do tytułów. Gdzie tu sprawiedliwość? Chyba, że zgodzimy się zaakceptować reguły rządzące w F1.

W kraju Hamleta hegemonia PUK-a przerwana na dobre. Teraz przyszła era Thomsena. O ile się nie mylę. Zważywszy jednak wiek, możliwości i determinację gorzowskiego piosenkarza, rapera, tancerza, a przede wszystkim żużlowca – raczej nie ma mowy o pudle z mojej strony w ocenie. Oni tam przynajmniej są w stanie zebrać szesnastkę znakomitych w większości rajderów i zorganizować finał pełną gębą. Niewielu tak ma obecnie. Niestety. W Danii być może trudno zaryzykować stwierdzenie, że speedway kwitnie, ale przynajmniej trzymają fason i nie starzeją się tak bardzo jak u wielu. Mamy pewnego rodzaju płynność wiekową w czołówce krajowej. Stawkę co 2/3 sezony uzupełnia obiecujący młokos, z czasem wyrastający na przynajmniej solidnego grajka. Nie jest źle. I to mimo „sędziwego” pudła w IM Danii. Ze srebrem ujarzmiony Nicki Pedersen. Dziadek Dzik mocno pracuje na kolejny kontrakt nad Wisłą w zespole ekstraligowym ma się rozumieć. Pamiętacie te żale sprzed sezonu? O tym choćby, że musi dokładać ze swoich. Jasne. Nie ma na co wydawać. Koń by się uśmiał. Wygłosił jednakowoż przy tej sposobności doświadczony Duńczyk deklarację. Obiecywał i zarzekał się mianowicie, że pokaże starego, dobrego Pedersena, zapewniając sobie tym samym dobrą pozycję w negocjacjach z potencjalnymi oferentami na kolejny rok. W domyśle po to, by już dłużej nie dokładać do deficytowego interesu „ze swoich”. No i słowa wyraźnie dotrzymuje. Być może momentami bez takiego zęba i błysku z jakich słynie, ale wciąż bardzo skutecznie. Młodzież może się uczyć, choć lepiej by po przegranym przez Nickiego wyścigu, nie biegła zrazu do boksu z pytaniem dlaczego tak się stało. Można oberwać fruwającym kaskiem, skrzynką, albo fotelikiem. Może to jest właśnie ten charakter, którego po trosze brakuje Magic`owi, by zwyciężać w SGP? Z brązem częstochowski Lew Madsen, a tuż za, choć też w finale – Kenio Bjerre. Zatem czwórka nader doświadczona choć, jako się rzekło, kilku mnie utytułowanych, acz dużo młodszych i utalentowanych, na dalszych pozycjach. 

Skoro zaś o PUK-u Iversenie się rzekło, to mamy w tym roku jakieś Jaskółcze fatum. A to zrezygnowali z Łełka jeszcze przed startem rozgrywek. A to chwilę później rozbił się na powitanie ów Niels Kristian. Wydobrzał, to zadzwonili Koza z Boberem, ledwie co przywróconym dla żużla za sprawą gigantycznych problemów kadrowych w Tarnowie. Oni jeszcze nie wrócili, a już poprawił PUK. Biednemu zawsze wiatr w oczy? Pewnie coś w tym jest. Oby tylko jaskółcze gniazdo przetrzymało okres głodu i potrafiło wzbić się jeszcze do lotu. Chciałoby się – wysokiego. II liga to nie koniec świata. Dwa, trzy sezony na porządki i można wracać ze zdwojoną energią. Byle tylko nie spasowali tamtejsi… No właśnie. Kto miałby pozbierać do „kupy” to skłócone i pogrążone w marazmie środowisko? Wierzmy, że taki, bądź tacy się znajdą. Szkoda tradycji, dorobku, nawet fan clubu w Jackowie. To barwne i zasłużone miejsce dla rodzimego speedway`a. 

By zaś nie smucić na koniec, dobra wiadomość z Dyneburga. Lampart wygrał z kompletem oczek eliminację do IMŚJ, pokonując przy tym całą plejadę zawodników „poradzieckich”. Pojechał więc jeden Orzełek, ale za to jaki i z jakim skutkiem. Optymistyczne jest zaś w tych zawodach to głównie, że tylu tam przyzwoitych tych „poradzieckich”. Niech się chłopaki rozwijają, a Szwedzi, którym wyraźnie brakuje pośród narybku zarówno ilościowo, jak też jakościowo, niech się przyjrzą i zastanowią. A może nie warto ciągnąć ligi z nieograniczonymi startami obcokrajowej czołówki, bądź chociaż pomyśleć o ochronce dla swych nader nielicznych? Inaczej efekty będą jak u Kokina w domu ze Skandynawami. Tam przepadli z kretesem we wstępnej fazie fazy wstępnej pre eliminacji i to musi niepokoić. Drugi turniej już nie tak znakomity. Pojechało dwóch naszych i bilans wyniósł 50%. Misiek wygrał gubiąc tylko oczko, ale przepadł Świdnicki. Czyżby casus nieznanych torów? Niewykluczone, tylko pamiętać trzeba, że dla zdecydowanej większości, także tych z awansem, to również nieznane obiekty. Niepokoi, choć mniej niż Szwedów, bo naszych dwóch wygrało zawody, a jeden tylko poległ.