Żużel. „A to ci heca!”. Jerzy Brendler – wielki mistrz, który łączył wyścigi z innymi dyscyplinami

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jerzy Brendler urodził się pod sam koniec I Wojny Światowej, 14 marca 1918 roku w Łodzi. Swoją przygodę ze sportem rozpoczął w wieku 10 lat, od pływania. Niedługo potem został już mistrzem Polski juniorów na dystansie 100 i 200 metrów. W 1935 roku natomiast był mistrzem okręgu łódzkiego w boksie.

 

Nasz bohater w książce „Jerzy Brendler pół wieku ze sportem” tak wspomina tę sytuację: „Mój serdeczny kolega, późniejszy słynny polski bokser, Henryk Chmielewski namówił mnie na trening bokserski. Zwinny, silny i mały – nadaje się do boksu – zawyrokował ktoś fachowo. W kilka tygodni później, a był to rok 1935, dekorowano mnie efektowną szarfą za zdobycie tytułu mistrza okręgu w wadze muszej”.

W tym samym czasie z sukcesami gra w hokeja w I-ligowym ŁKS-ie Łódź. Sam tak opisał swoją historię: „Uprawiając łyżwiarstwo zainteresowałem się także hokejem. To było coś nowego, nigdy bowiem nie próbowałem sił w grach zespołowych. Wkrótce awansowałem do pierwszej drużyny łódzkiego ŁKS-u. Przez cztery sezony występowałem w hokejowej ekstraklasie”. Oprócz wymienionych dyscyplin w tamtych latach Brendler trenował również skok wzwyż oraz skoki do wody.

Przygodę z motocyklami rozpoczął w wieku 14 lat. Jego pierwszym motocyklem był ten niemieckiej produkcji – DKW 200. Niedługo później tata kupił mu Ariela 300, jako nagrodę za osiągnięcia sportowe. Następnie Jerzy wystartował w zawodach i w swoim debiucie je wygrał. Tak rozpoczęła się jego długa kariera.

„W 1934 roku ojciec kupił mi motocykl. Była to piękna maszyna – Ariel 300. Postanowiłem spróbować swoich sił w sporcie motocyklowym. Wystartowałem w lokalnym rajdzie zorganizowanym przez jeden z łódzkich klubów i o dziwo… zająłem pierwsze miejsce w swojej klasie. To mnie zachęciło. Zacząłem poważnie myśleć o sporcie motorowym”.

Przed wojną został już znanym zawodnikiem motocyklowym. Był między innymi mistrzem Polski na szosę w klasie 500 w 1938 roku. Świętował także pierwsze sukcesy za granicą, jak drugie miejsce w Zlocie Gwiaździstym w Berlinie.

Robił to wszystko, widząc praktycznie na jedno oko! Jak wspomina jego wnuk, Wojciech Wilgusiak: „Dziadek był praktycznie ślepy na jedno oko”.

Po wojnie pan Jerzy wrócił do wyścigów szosowych i w latach 1948-55 dzierżył tytuł mistrza Okręgu Śląskiego w rajdach w klasie 250ccm.
W roku 1950 spróbował nowego sportu i w wieku 32 lat został zawodnikiem klubu żużlowego Ogniwo Bytom, mając u boku takie gwiazdy jak Włodzimierz Szwendrowski czy Jan Paluch.

Szybko uczy się żużlowego rzemiosła i zostaje pewnym punktem drużyny. Po rozwiązaniu drużyny z Bytomia trafia do zespołu z Częstochowy. Startuje w tej ekipie do 1955 roku, będąc często najlepszym zawodnikiem w drużynie. Najlepszy sezon notuje w 1953 roku, gdzie tylko w jednym meczu schodzi poniżej 5 punktów, a startowało się tylko 3 razy w meczu.

Z tego okresu pochodzą także pierwsze wspomnienia Marka Cieślaka, który opisał je w książce „Pół wieku na czarno”. „W Częstochowie, przy Olsztyńskiej, formował się żużel, a dziadek dbał, bym poznał nazwiska Mariana Kaznowskiego czy Jerzego Brendlera, legendarnego zawodnika i trenera, który ścigał się bez jednego oka i dosyć dobrze mu to wychodziło”.

Na kolejny sezon zawodnik ten przenosi się do II-ligowego LPŻ-tu Lublin, gdzie ma być trenerem. Długo nie wytrzymał i w drugiej części sezonu zaczął pojawiać się w składzie jako zawodnik, nie raz będąc liderem w prowadzonej przez siebie drużynie.

Po tym sezonie znika z żużlowych torów, lecz dalej jest aktywnym sportowcem. Przeprowadza się do Świdnika, gdzie rozpoczął pracę w WSK. Ponownie rozpoczął starty na szosie, gdzie w latach 1960-1969 jako zawodnik fabryczny WSK został 7krotnym Mistrzem Polski w klasie 125ccm.

Karierę zawodnika zakończył ciężki wypadek podczas V rundy MP w Gliwicach, wcześniej cztery pierwsze rundy padły jego łupem. Sam wspomniał po latach ten upadek następująco:

„To było siódme okrążenie trasy. Wchodziłem w szybki, łagodny łuk na swoim Promocie. Za mną, o kilkadziesiąt metrów w tyle rywale. Czułem się już zwycięzcą. Silnik pracował idealnie. Jednostajnym rykiem niósł po kolejny tytuł wzdłuż szpaleru widzów zlewających się przy szybkości ponad 150km/h w szarą ścianę. Zredukowałem przed zakrętem gaz, a wychodząc z krzywizny puściłem go znów na pełny. Wtedy zatarł się silnik. Trwało to ułamek sekundy. Jak armatni pocisk wyleciałem w powietrze. Jedynym celem było ominięcie przeszkody w postaci drzewa. Wyniesiony ze skoków do wody nawyk orientacji w powietrzu pozwolił mi wylądować tuż obok drzewa. Kilkanaście koziołków, ląduję plecami na drewnianym parkanie. Lekarze, szpital, kuracja. Prawie rok leczenia. I tak upadek zakończył się szczęśliwie, chociaż musiałem zerwać z maszyną. Chyba na zawsze”.


W chwili wypadku Jerzy Brendler miał 51 lat i był już dziadkiem czwórki wnucząt! Łącznie przez 32 lata był członkiem kadry narodowej pływackiej, jak i motocyklowej.

Swój sukces długowieczności wspomina tak. – Doprawdy trudno mi znaleźć prostą, jednoznaczną odpowiedź na pytanie o źródło moich sukcesów. Nie jestem przecież abstynentem, chociaż nigdy nie nadużywałem alkoholu i zawsze, kiedy trzeba potrafię odmówić nawet lampki wina. Nie unikam palenia tytoniu. Nie czuję się żadnym fenomenem. Dlaczego mimo to potrafiłem dotrzymać kroku młodym ludziom, często młodszym od moich dzieci… Może dlatego, że bardzo wcześnie nauczono mnie kochać sport, pasjonować się walką z przeciwnościami, dostrzegać w ostrej, nierzadko bezpardonowej rywalizacji walory kształtujące najwartościowsze zalety charakteru. Bo upór, silna wola, ambicja, umiejętność wyzwolenia całej energii w dążeniu do celu, do doskonałości, są potrzebne nie tylko w sporcie – tłumaczył na łamach swojej biografii „Jerzy Brendler pół wieku ze sportem”.

Jerzy Brendler zmarł w listopadzie 1985 roku po ciężkiej chorobie. W ostatniej drodze wielkiemu mistrzowi towarzyszyli tylko najbliżsi oraz przyjaciele. Do dziś rodzina pielęgnuje pamięć o nim.

MARCIN KOZDRAŚ

Podziękowania dla wnuka Wojciecha Wilgusiaka. Cytaty z książek: „Jerzy Brendler pół wieku ze sportem”, oraz „Pół wieku na czarno”.