Żużel. Aneta Kuźniar, „polska mama” Andrieja Kudriaszowa: Uśmiech córki jest jego największą motywacją (WYWIAD)

Andriej Kudriaszow. fot. Mariusz Misiek Matkowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wczoraj informowaliśmy Państwa o zbiórce założonej w celu pomocy Andriejowi Kudriaszowowi, który zmaga się z rakiem płaskonabłonkowym i został zmuszony do zakończenia żużlowej kariery. Dziś rozmawiamy z Panią Anetą Kuźniar, założycielką zbiórki i osobą, która wspiera go od 10 lat, a teraz ze wszystkich sił stara się mu pomóc w zapewnieniu koniecznego leku i powrocie do zdrowia. Pani Aneta mówi o fatalnej diagnozie, postępującym nowotworze, ale także trudnej sytuacji finansowej zawodnika.

 

Od 10 lat pomaga Pani Andriejowi Kudriaszowowi. W ostatnim czasie ta pomoc ze smutnych przyczyn musiała przyjąć inną formę. Jakie to były ostatnie miesiące dla niego i jego najbliższych?

Należy powiedzieć, że życie Andrieja i jego bliskich zaczęło się zmieniać już w momencie gdy usłyszeliśmy pierwszą diagnozę. Gdy jednak kolejne etapy leczenia były zamykane sukcesami i wszystko wskazywało na to, że Andriej z tego wyjdzie, to byliśmy pełni nadziei. Liczyliśmy, że w grudniu ten koszmar się skończy. Potwierdza to zresztą to, że Andriej w normalnym trybie przygotowywał się do sezonu. Ostatnie tygodnie przyniosły jednak fatalna diagnozę.

W grudniu okazało się, że konieczna może być amputacja.

To przybiło nas wszystkich i wywróciło życie do góry nogami. Mówi się, że na raka nie choruje tylko chora osoba, ale cała jej rodzina i tak faktycznie jest. Odłożyliśmy wszystkie rzeczy na bok i szukamy rozwiązań i sposobów leczenia oraz wsparcia Andrieja.

Teraz Andriej ma problemy z poruszaniem się i jest zmuszony chodzić o kulach. Wcześniej rak nie atakował tak mocno i normalne funkcjonowanie było możliwe? 

Wszystkie przeprowadzane badania potwierdzały, że on jest zdrowy. Andriej był cały czas pod kontrolą lekarską. Jak się zaczęły problemy i zaczęła go boleć noga, to wszyscy lekarze mówili, że to prawdopodobnie zrosty. Mieliśmy umówiony zabieg, który miał tę sytuację ustabilizować. Kolejne badania nie wykazywały, że dzieje się coś złego. My do 27 grudnia byliśmy święcie przekonani, że on niedługo wraca na tor. Po to też były prowadzone rozmowy z klubami, bo szykowaliśmy się do startów. 2 grudnia dostaliśmy pierwszą czerwoną lampkę. Andriej zgłosił się na planowy zabieg wycięcia pozostałości zmiany i wówczas okazało się, że chirurg, który miał wycinać zmianę nie może jej zlokalizować. Wówczas padło stwierdzenie, że ponieważ nie wiadomo gdzie jest zmiana to może się skończyć amputacją nogi. Po tym zdarzeniu wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart. Andriej miał bardzo silną gorączkę i trafił do szpitala. Dodatkowy tomograf pokazał, że zmiany są tak duże, że nie można ich wyciąć. Jedyna forma leczenia jaka mu została zaproponowana to amputacja nogi. Chciałabym jednak zaznaczyć, że to nie jest tak, że szpital w Bydgoszczy czy lekarze czegoś nie dopilnowali czy nie chcieli stosować innych metod leczenia. Po prostu pewne terapie czy leki nie są dostępne wszędzie.

Z tego co Pani mówi, rak zaczął postępować bardzo szybko.

Teraz atakuje bardzo mocno. Andriej miał problem z nogą, ale trudno to w ogóle porównywać do tego, co jest dzisiaj. Mieliśmy wcześniej założony program rehabilitacji i wszystko szło zgodnie z planem tak, aby Andriej w marcu usiadł na motocyklu. Żadne badania nie wykazywały, że mamy do czynienia z tak wielkim przerzutem raka.

W listopadzie 2021 wycięto mu guza. To miał być koniec tych największych problemów?

Został wycięty guz, pobrano próbki do histopatologii. Wiadomo, że sportowca nie usadzi się na krześle. Andriej, gdy rana tylko się zagoiła, wrócił do treningów. Histopatologia wykazała, że jest przerzut do węzłów, więc w lutym miał operację. Co więcej, lekarz, który robił mu ten zabieg usunięcia węzłów przeprowadził na wszelki wypadek kolejny, bo wiedział, że Andriej chce uprawiać sport wyczynowo. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. To wszystko tak się układało, że do tej pory nie możemy się otrząsnąć po diagnozie sprzed kilku dni.

Bardzo mocno zaangażowała się Pani w pomoc, jest Pani cały czas przy nim i jego rodzinie. Jak teraz wygląda jego zwykły dzień?

Na wstępie powiem, że Andriej ma ogromne wsparcie w żonie. Jakbym była jego prawdziwą, a nie tylko „polską mamą”, to lepszej synowej niż Lera nie mogłabym sobie wymodlić. Jest cudowną dziewczyną. Bardzo go wspiera i robi wszystko, żeby mu pomóc. Andriej, niestety, kładzie się spać z bólem i budzi się z bólem. Ten ból towarzyszy mu permanentnie. Jest na środkach przeciwbólowych, właściwie najsilniejszych, na jakich można być podczas leczenia poza szpitalnego. Jest trudno. Czekamy jak na zbawienie na tego 1 lutego i liczymy na zakwalifikowanie na potrzebny lek. Mamy świadomość, że nie od pierwszego wlewu wszystko zniknie, ale przynajmniej będzie szło w dobrym kierunku.

fot. Mariusz Misiek Matkowski

W domu jest też mała córeczka. Andriej z pewnością bardzo przeżywa, że nie może normalnie wyjść z nią na spacer i się nią zaopiekować.

Powiem szczerze, że Andriej jest super tatą. Ja się nawet nie spodziewałem, że będzie aż tak dobrym ojcem. Ma cudowną relację z Mirosławą. Chciałby więcej pobawić się z maleńką, pójść na spacer. Nie może tego zrobić, bo jest przywiązany do kanapy. Trudno iść z dzieckiem na spacer poruszając się o kulach.

Staraliście się o przyjazd najbliższych Andrieja. Zawsze byłaby to jakaś pomoc. W którym punkcie utknęła sprawa?

Poprosiliśmy w szpitalu o zaświadczenie w jakim Andriej jest stanie. Siostra Andrieja wysłała je do Ambasady Polskiej w Moskwie z prośbą o wydanie wizy. Przedstawiła całą sytuację i wspomniała, że bratu grozi amputacja. Nawet pani psycholog dała swoją opinię pod tą prośbą. Odpowiedź była jednak taka, że nie jest to powód do wydania wizy. Na razie sytuacja stanęła na tym, ale ja mam nadzieję, że wszędzie pracują ludzie. Nie dyskutujemy z regulacjami, ale liczę, że jakimś cudem siostrze czy teściowej ta wiza w końcu zostanie wydana. Dwoimy się i troimy, ale ogarnięcie leczenia byłoby dużo łatwiejsze gdybyśmy mieli kolejną osobę do pomocy. Andriej w tej chwili nie jest w stanie nawet sam jeździć samochodem, bo bierze mocne leki. Ja mieszkam 300 kilometrów od Bydgoszczy, więc logistycznie nie jest to łatwe. Pod kątem psychicznym też byłoby Andriejowi łatwiej gdyby miał obok kolejną bliską osobę.

Do tego wszystkiego dochodzi trudna sytuacja finansowa. Stąd też zbiórka, którą Pani założyła i do której dołączył nasz portal. Liczy Pani na solidarność środowiska żużlowego?

Mam nadzieję, że tak będzie. Andriej jest w środowisku naprawdę lubianym zawodnikiem. Sądzę, że trudno byłoby znaleźć zawodników, działaczy czy kibiców, którzy mają na jego temat coś złego do powiedzenia. To jest naprawdę fajny chłopak. Ja nie pamiętam jakiejś historii, która mogłaby przysporzyć mu wrogów. Mówią, że co siejesz, to i zbierasz. Oby tak było w tym przypadku. Andriej zawsze był w porządku, pomagał. Wierzę, że to do niego teraz wróci.

Jak duża kwota byłaby potrzebna do zebrania, jeśli Andriej nie zakwalifikowałby się na leczenie proponowane przez lekarzy z Narodowego Instytutu Onkologii?

W przypadku gdy Andriej się zakwalifikuje, to lek będzie w pełni refundowany. Oczywiście trzeba będzie wtedy podnieść koszty rehabilitacji, dojazdów i zwykłego utrzymania. Jeśli nie, to jedna dawka leku kosztuje, z tego co sprawdzałam, 9 tysięcy dolarów. To, ile dawek będzie potrzebnych nie wiadomo, ale wlewy są co dwa bądź trzy tygodnie i może to trwać przez rok, dwa czy trzy. Na razie trzymajmy kciuki i módlmy się, żeby Andriej dostał się do tego programu.

Mariusz Misiek Matkowski

Ze sprzedaży sprzętu spływają jakieś środki?

Sprzedaż tak naprawdę dopiero się rozpoczęła. Dopiero gdy diagnoza została definitywnie potwierdzona, a to było tydzień temu, Andriej zdecydował, że sprzedaje sprzęt. On do ostatniej chwili wierzył, że badania nie potwierdzą diagnozy i będzie szansa, żeby wrócił nie tylko do pełnej sprawności, ale i na tor. Trzeba pamiętać, że Andriej w ostatnim sezonie nie jeździł, a wcześniej ścigał się w 2. Lidze. Łatwo można dojść do wniosku, że sytuacja nie jest różowa, a Andriej bardzo chce zadbać o utrzymanie rodziny.

W wywiadzie dla WP Sportowe Fakty Andriej wspomina, że korzystał z pomocy psychologa. Jak Pani obserwuje go z boku to widzi u niego nadzieję, że wszystko pozytywnie się zakończy? Widać w nim tego walczaka, jakim był na torze?

On na pewno będzie walczył, żeby oglądać uśmiech córki. Dla niego ten uśmiech jest najlepszą terapią i motywacją. Nie ma opcji, żeby on się poddał. Po diagnozie poprosił o rozmowę z psychoonkologiem, bo jest on pomocny w takiej kryzysowej sytuacji. Ja jednak uważam, że uśmiech córki Mirosławy i żony Lery, wsparcie Rodziny i całego środowiska żużlowego to coś, co najbardziej mu pomaga i daje siłę do walki o powrót do zdrowia.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również za rozmowę. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować w imieniu swoim i Andrieja każdej osobie, która wesprze nas w tej niełatwej drodze w miarę swoich możliwości. Czy to finansowo czy dobrym słowem. Serdeczne dziękuję.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA