Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W piątek swoje 70. urodziny obchodzi legendarny wrocławski spiker, mecenas Andrzej Malicki. Dla wielu był głosem kojarzącym się z speedwayem na Stadionie Olimpijskim, a na żużel był tak naprawdę skazany ze względu na to, że wychowywał się w bliskim sąsiedztwie wrocławskiego obiektu. Życząc wszystkiego najlepszego i sto lat, przypominamy naszą rozmowę z wieloletnim spikerem Sparty.

 

***
Materiał oryginalnie opublikowany 4 lutego 2021 roku.
***

Głos mecenasa Andrzeja Malickiego doskonale pamiętają kibice wrocławskiego żużla. Przez wiele lat był spikerem na Stadionie Olimpijskim.  O spikerce na żużlu, ratowaniu Sparty Wrocław, sławetnych barażach z 1991 roku w poniższej rozmowie. 

Panie mecenasie, nie można rozmowy zacząć inaczej. Jak to się stało, że trafił Pan do wrocławskiego żużla?

Jako mieszkaniec wrocławskiego Sępolna doskonale wiedziałem, co to jest żużel. Głos motocykli zawsze do mnie dochodził. W roku 1982 – bardzo ciężkim dla naszego kraju, mrocznym okresie stanu wojennego – zwrócili się do mnie działacze ówczesnej Sparty z Lucjanem Korszkiem na czele, abym im pomógł, ponieważ Sparta „ginie”. Zadzwonił do mnie również redaktor Maciej Bilewicz z prośbą, że on wiecznie nie będzie spikerem na stadionie i chciałby właśnie mi przekazać stadionowy mikrofon. Te dwa fakty sprawiły, że przyszedłem do klubu. Co ważne i warte podkreślenia, wówczas w klubie były osoby zarówno ze środowiska PZPR, jak i opozycyjnego. Wszystkich działaczy łączyła solidarność działania na korzyść wrocławskiego żużla. Wtedy, proszę sobie wyobrazić, sukcesem było znalezienie kogoś, kto naprawi motocykle. Do dziś pamiętam samochodową stację wojskową przy Księcia Witolda – tam naprawiano motocykle przy wsparciu majora Rafaiłowicza. Widziałem sens zaangażowania się w pomoc i działania dla żużla we Wrocławiu. 

Trudno obecnym kibicom Betard Sparty w to uwierzyć, że na trybunach w latach 80. zasiadała garstka kibiców…

Tak było. Przychodziło po 300 osób na spotkania ligowe. Połowę z tego stanowili działacze, którzy wchodzili za darmo. Pamiętam, że spikerkę prowadziłem przez tubę, taką jakiej używają ratownicy na plaży. Ci sami dziennikarze, którzy okrzykują się dziś ratownikami żużla, w tamtych czasach pisali, że trzeba tę czerwoną latarnię i „muppet show” zamknąć. Pojawiały się również głosy, że nasz niski poziom sportowy degraduje Wrocław. Byłem zdania, że zachowanie działalności klubu spowoduje, że kiedyś będziemy organizowali zawody rangi mistrzostw świata. Tak właśnie też się stało. Zaprzestanie prowadzenia klubu sprawiłoby wówczas, że żużel by zniknął, a Stadion Olimpijski zostałby zamknięty z tablicą pamiątkowa że kiedyś miały tu też być „igrzyska olimpijskie”, ale finalnie i ich nie było.

Jako spiker w latach 80

Końcówka lat 80. ubiegłego wieku była jakimś promykiem nadziei na przyszłość.

Najtrudniejszy okres przetrwaliśmy. Bywały czasy, że jak był remis 3:3 to było fajnie, a wygrana cztery dwa była ogromnym sukcesem. Pierwszy sukces to był wygrany mecz z GKM-em Grudziądz. Po tej wygranej było jasne, że warto działać. Proszę pamiętać, że wiele razy nieskutecznie jechaliśmy w barażach o pierwszą ligę. Często wygrywaliśmy. Być może nie wszystkim zawodnikom awans był na rękę. Nie wiem. Co ważne, jak był baraż we Wrocławiu, to na stadionie pojawiało się po dziesięć czy piętnaście tysięcy widzów. Stadion ożywał i nawiązywał do dawnej tradycji zawodów żużlowych, integrując mieszkańców Wrocławia. To miasto było przecież tyglem. Tu byli autochtoni, ludzie ze Lwowa, Czech, Warszawy czy Niemiec. Na stadionie tworzyła się społeczna więź pod wspólnym szyldem – Sparta Wrocław.

Z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej osób gotowych nieść pomoc.

Zgadza się. Był pan Panek, dyrektor Orbisu, który był prezesem. Był pan Stanisław Kopacki, który był sekretarzem partii czy generał Antoni Goliszewski. Pojawił się również nie kto inny, jak doskonale dziś znany  Andrzej Rusko, który angażował się w działalność sekcji. Nie było ważne, kto skąd jest, ale kto może pomóc, aby było coraz lepiej. Byliśmy wtedy wszyscy razem. Pamiętam ówczesne awantury z magazynierem Stanisławem Łęczyckim o to, czy Henrykowi Piekarskiemu ma wydać na ważny mecz nowy motocykl marki Jawa czy nie. Podjąłem wtedy decyzję trzeba wydać. Czy też dyskusje o tym, czy stać nas na zakup gaźnika poza ośrodkiem zaopatrzenia PZM, na wolnym rynku. Wiele spraw wymagało również pomocy prawnej i ja jej z racji zawodu udzielałem. Prowadzenie zawodów było dla mnie doskonaleniem umiejętności mówienia. 

W głównej mierze dzięki Pana zabiegom pojawiło się we Wrocławiu Aspro?

Zanim do tego doszło, należało się zastanowić, co z tą Spartą dalej robić. Ja nawet puszczałem w pewnym momencie plotkę, że będziemy jeździli z krzyżami na plastronie, a wesprze nas Archidiecezja Wrocławska. Szybko ta informacja dotarła do Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a ten podjął uchwałę o oddelegowaniu kilku dyrektorów wrocławskich zakładów do pracy w Sparcie. Od tego momentu zaczął się ruch. Pojawiło się również  zainteresowanie przedsiębiorców. Zainteresował się żużlem prezes Wrocławskiej Agencji Usługowo-Reklamowej Panda, pan Maciej Kapelczak, ale także Maciej Marcinkowski z Aspro. Były nawet licytacje, kto da więcej za daną reklamę, za dany wyścig. Zaczęły się swoiste gry kapitałowe, które miały na decyzję przedsiębiorców czy inwestować we wrocławski żużel.  Pojawia się prezes Marcinkowski, widzi że Sparta jest na czwartym miejscu  i zleca mi pisanie nowego regulaminu. W sprawy współpracy z Aspro angażował się także mecenas Tomasz Jabłoński, który szefował tej korporacji. Jest „dogadany” trener doktor Ryszard Nieścieruk, szkoleniowiec kadry, który godzi się zacząć pracę w Sparcie. Ma dostęp do oceny wyników najlepszych zawodników w Polsce. Stworzono listę potencjalnych  wzmocnień, awansowaliśmy po barażach z Unią Leszno do pierwszej ligi. To był ewenement, do dziś nazywany krótką historia znaczącego awansu. Ta historia powtarza się i dziś, kiedy są dyskusje o poszerzeniu Ekstraligi. Ówczesna Rada Ligi pozytywnie wtedy zaopiniowała zasadność poszerzenie ligi i z czwartego miejsca wystartowaliśmy w barażach. 

Po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej szybko przyszły trzy tytuły z rzędu

Tak. 1993, 1994 oraz 1995. To lata złotych medali. Oczywiście, nie można mówić, że to sukces jednego człowieka, ale proszę pamiętać, że w momencie, kiedy Maciej Marcinkowski się wycofał z klubu – brakowało pieniędzy – to właśnie Andrzej Rusko podjął się dalszego prowadzenia klubu i gwarantowania jego podstaw materialnych i za to należy mu się chwała. Jako że Wrocławski Klub Motorowy Sparta był zadłużony, a żaden przedsiębiorca nie chce przejmować dawnych długów – myśleliśmy nad różnymi rozwiązaniami prawnymi. Skończyło się na tym, że powstało Wrocławskie Towarzystwo Sportowe, które było dzierżawcą sekcji żużlowej w miejsce Aspro. Doszło do sytuacji, w której WKM Sparta i WTS były sobie nawzajem potrzebne. WTS był dzierżawcą, a WKM Sparta był właścicielem. Tak właśnie po wycofaniu się Aspro Andrzej Rusko z wieloma ludźmi ratował wrocławski żużel. Był wówczas mecenas Józef Birka, Kazimierz Czekałowski, pojawiła się Krystyna Kloc, oczywiście Andrzej Rusko i wielu innych, ale działaliśmy wspólnie. Te wspomniane osoby mają wielki wkład w to, że żużel we Wrocławiu jest w tym miejscu, które znamy obecnie. Proszę pamiętać, że to były lata zmian ustrojowych i stowarzyszenia sportowe nie wytrzymywały często kosztów utrzymania. My jako Sparta w pewnym momencie mieliśmy 600 tysięcy złotych długu w ZUS-ie. W 1996 roku ostatecznie Sparta została zlikwidowana, a sekcję żużlową bez długów, ale z tradycjami sportowymi przejmuje Wrocławskie Towarzystwo Sportowe.

Policzył Pan wszystkie imprezy żużlowe, na których był Pan spikerem?

Nie. Nigdy tego nie robiłem. Wiem, że zacząłem w 1983 roku i byłem na murawie do 2017 roku. Skończyłem podczas turnieju na The World Games, a później jeszcze byłem spikerem na memoriale Tomasza Jędrzejaka. 

Definitywnie skończył Pan ze spikerowaniem na żużlu?

Może bardziej zostałem pożegnany, niż pożegnałem się. Podczas zawodów The World Games prezes Rusko stworzył mi okazję do oficjalnego pożegnania z mikrofonem. Czy chciałem odchodzić? Nikt nie chce odchodzić. Musiałem uznać że w tych czasach są już inne wymogi publiczności. Dziś bardziej potrzebny jest wodzirej. Kibiców interesują dziś inne rzeczy, aniżeli kiedyś. Nie ma czasu na opowiadanie. Jest telewizja, jest określony czas antenowy. Podaje się wynik biegu, reklama i jedziemy dalej. 

Wiele Pana powiedzeń wrocławscy kibice pamiętają do dziś. Wróćmy sentymentalnie do tych najpopularniejszych.

Na pewno jest nim stwierdzenie „fair-play, ok”. To powstało w 1992 na finale Indywidualnych Mistrzostw Świata, kiedy zawody się przedłużały i trzeba było jakoś bawić publiczność. To powiedzenie później zyskało popularność na wielu stadionach. Było jeszcze takie, które już trąci starością: „Witam Państwa bardzo serdecznie. Dziś mamy wspaniałe zawody. Do tych zawodów konieczni są zawodnicy i wspaniała publiczność, ale następujące widoki są najpiękniejsze na świecie”. 

stara gwardia – Jerzy Lipiński Andrzej Malicki oraz Lucjan Korszek

Kibice pamiętają jeszcze kilka. Kobieta w tańcu…

Oczywiście. Cztery piękne widoki czyli – kobieta w tańcu, jacht pod żaglami, koń w galopie oraz żużel przy świetle elektrycznym. Kończyłem to słowami „dobry wieczór państwu!”. Jako że jestem jachtowym sternikiem morskim, instruktorem żeglarstwa, to często używałem również porównania, że Kelvin Tatum płynie po torze. A z racji tego, że zawody przy świetle elektrycznym były swego czasu bardzo atrakcyjne dla kibiców, powstało stwierdzenie: „Czy to księżyc czy to słońce? Przepraszam, ja nie tutejszy”.

Największa wpadka jako spiker to pewnie ta z Ole Olsenem…

Myślę że tak. Przeprowadziłem przypadkowo wywiad podczas finału w 1992 roku z zagranicznym dziennikarzem myśląc, że to Ole Olsen, bo dziennikarz był bardzo do niego podobny. Wywiad jednak był udany (śmiech).

Pytanie do prawnika. Obecne kontrakty i ograniczenia płacowe zmuszające do zawierania kolejnych tzw. umów sponsorskich z zawodnikami – mają sens?

W tym wypadku mamy do czynienia ze sprzecznymi zasadami. Mamy bowiem z jednej strony wolność gospodarczą, a z drugiej regulamin ograniczający sposób finansowania. Tego się wyeliminować nigdy nie dało. Mamy dwie sfery – sein i sollen. Sollen (z niemieckiego – winno – dop. red) to powinna być bezwzględnie jedna umowa regulująca place, sein (z niemieckiego być – dop. red) – jest z tym różnie. Wsparcie finansowe ponad miarę nie jest na pewno fair play. 

Jak porówna Pan obecny żużel do tego z ostatnich dekad poprzedniego wieku?

Mamy różnie rozłożone akcenty. Dzisiaj mamy bardziej piknik, widowisko rozrywkowe, czasami polityczne, ale mamy coraz mniej też  sportu. Mamy bowiem sytuację, w której zawodnicy mają bardzo podobny poziom sportowy, a o ich sukcesach tak naprawdę najmocniej decydują tunerzy. Stwarza to niebezpieczeństwo takie, że tunerzy mogą ustalać, kto jakie rozgrywki wygra. 

Z Tomaszem Gollobem

Nadal Pan działa w Towarzystwie Miłośników Sportu Motorowego Sparta…

Tak. Jestem jego honorowym prezesem. Działa w nim również, pomimo nie najlepszego zdrowia, doskonale znany Lucjan Korszek. To jest ikona sportów motorowych, która nas uczyła zasad żużla. Mogę Lucjana nazwać naszym profesorem. Do dziś organizujemy spotkania pokoleń. Bywają na nich osoby związane kiedyś z wrocławskim żużlem i nie tylko. Niekiedy zapomina się o ludziach, którzy tworzyli ten sport i wnosili do niego pewne  wartości humanizmu. Mieliśmy we Wrocławiu choćby Konstantego Pociejkowicza, o którym Marek Smyła ostatnio napisał książkę. Pociejkowicz był ideowym zawodnikiem, mistrzem kraju. Kiedy dziewczyna chciała popełnić samobójstwo i skakała do Odry, to Konstanty skoczył i ratował życie studentki. Konstanty Pociejkowicz był wzorcem dla wielu zawodników.

Mam wrażenie, że wrocławski klub należy do tych, które nie kultywują swojej historii, a przecież bez pamięci o historii nie ma przyszłości. Wam, byłym działaczom nie jest żal, że tak to we Wrocławiu wygląda?

Muszę z przykrością stwierdzić, że faktycznie mało się w tym kierunku robi. Kiedyś coś robiło Towarzystwo Miłośników Sportów Motorowych Sparta. Spotkania organizował również nie kto inny, jak Piotr Baron, który na koniec sezonu zapraszał obecnych i byłych działaczy i zawodników. Okręgowy zarząd PZM swego czasu organizował rejsy statkiem i tam też się spotykaliśmy. Powiem tak. Być może nie na wszystko jest czas, ale tradycja winna być pamiętana. Zapominanie o historii danej dyscypliny osłabia jej teraźniejszość. 

Wrocławska siódemka marzeń mecenasa Malickiego to…

Na pewno Piotr Bruzda, Vaclav Milik (senior), Tai Woffinden, Tomasz Jędrzejak, Maciej Janowski, Konstanty Pociejkowicz, Robert Słaboń.

Tatum pływał po torze a wrocławski mecenas nadal pływa po Mazurach

Były wrocławski spiker, z tego co mi wiadomo, nadal jest czynny zawodowo…

Tak. Prowadzę we Wrocławiu spółkę adwokatów Malicki i wspólnicy. W 2019 roku obroniłem pracę doktorską w temacie „niezawisłość sędziego a niezależność adwokata w procesie”. Oprócz tego udzielam się jako wykładowca między innymi na wrocławskim wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego czy na Dolnośląskiej Szkole Wyższej. Zajęć, jak widać, nie brakuje.

A latem oddaje się Pan kolejnej swojej pasji, żeglarstwu.

Oczywiście. Mazury i tradycyjna trasa Węgorzewo – Mikołajki i z powrotem. Bowiem port zaokrętowania jest portem wyokrętowania. Zawsze trzeba umieć wrócić do portu macierzystego. 

Dziękuje za rozmowę.

Ja również i pozdrawiam wszystkich kibiców sportu żużlowego.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

12 komentarzy on Żużel. 70. urodziny mecenasa Andrzeja Malickiego. „We Wrocławiu nie byłem tylko spikerem”
    stary kibic
    4 Feb 2021
     12:01pm

    To były czasy. Wrocław robił pierwsze profesjonalnie zorganizowane imprezy rangi krajowej i światowej. Mnóstwo kibiców jeździło tam wtedy z calej Polski. Tam się działo! Trzy, cztery godziny przed żużlem grupki kibiców pijących piwko, grille z kiełbaskami, stoiska z pamiątkami żużlowymi. Można było się natknąć na jakąś gwiazdę czy kogoś znanego, żużlowcy, politycy, celebryci, dziennikarze. Człowiek chłonął atmosferę tego miejsca. Coś pięknego.

      Wariat
      4 Feb 2021
       4:03pm

      No co Ty, „stary kibic” a pisze o grillu i piwie i innych pierdułach
      To jak jesteś „stary”, to jak ja „młody”

        stary kibic
        4 Feb 2021
         4:50pm

        A o czym mam pisać, o tabletach 6.8 cala, mikroruchach na starcie czy o piwie z mini hot dogiem za 25 zł na Narodowym? Tam we Wrocławiu wtedy przy tym piwku i grillu spotykała się kibicowska brać z całej Polski, nie było internetów, ludzie spotykali się przed stadionami, widzieli się raz, delwa razy w roku, wymiana programami, odznakami, zakup zdjęć u Staszka Szalaka czy Tomka Rosochackiego, pamiątki od Maćka Polnego czy Pawła Ruszkiewicza. Był zawsze sympatyczny fotoreporter Jan Janu zza południowej granicy, kręciła się ekipa z Tygodnika Żużlowego, Zibi Boniek gdzieś tam przy oranżadzie z Władkiem Gollobem, inny Władysław, Pietrzak, legenda, przechadzał się wokół Olimpijskiego, itd. To były te smaczki przy okazji zawodów. Dzisiaj jest inaczej. Komercja. I tyle.

      Królik
      4 Feb 2021
       4:08pm

      Gary Havelock, jego dredy na głowie i złoto we Wrocku. To był finał!!! Pół Polski zjechało, stadion nabity do ostatniego miejsca.

    olekbiskupin
    4 Feb 2021
     12:15pm

    Ostatnio Jankowski. Teraz nasz spiker Malicki. Rewelacja Panie Łukaszu. Jako kibic Sparty dziękuje za te wspomnienia. Świetne materiały.

    mustang
    4 Feb 2021
     3:21pm

    Na Księcia Witolda od zawsze były warsztaty samochodowe zomo, a nie wojska, ale to taki detal ;). Niemniej jednak, mec. Malicki, zawsze był dla mnie idolem konferansjerki. Na pewno miał swój wkład w to, że tak chętnie chodziliśmy z kolegami na żużel, nawet za ciężkich czasów Sparty. Z przyjemnością się go słuchało i zawsze było wesoło 🙂

      Balbincia
      5 Feb 2021
       9:01am

      Ty mówisz o koszarach ZOMO na przeciwko szpitala,a warsztaty wojskowe były przy obecnym moście Dmowskiego. Tam były obiekty Śląska Wrocław np strzelnica,gdzie sama trenowalam póki nie zbudowali strzelnicę na Wodziawskiej.

    Arek
    4 Feb 2021
     6:51pm

    A może jeszcze przypomnieć Lucjana Korszka o którym tu spiker wspomina. Chwała za to że przypominacie o tych o których ci co powinni pamiętać zapomnieli. Ładnie określił to Jankowski widać spiker też ma podobne zdanie

Skomentuj

12 komentarzy on Żużel. 70. urodziny mecenasa Andrzeja Malickiego. „We Wrocławiu nie byłem tylko spikerem”
    stary kibic
    4 Feb 2021
     12:01pm

    To były czasy. Wrocław robił pierwsze profesjonalnie zorganizowane imprezy rangi krajowej i światowej. Mnóstwo kibiców jeździło tam wtedy z calej Polski. Tam się działo! Trzy, cztery godziny przed żużlem grupki kibiców pijących piwko, grille z kiełbaskami, stoiska z pamiątkami żużlowymi. Można było się natknąć na jakąś gwiazdę czy kogoś znanego, żużlowcy, politycy, celebryci, dziennikarze. Człowiek chłonął atmosferę tego miejsca. Coś pięknego.

      Wariat
      4 Feb 2021
       4:03pm

      No co Ty, „stary kibic” a pisze o grillu i piwie i innych pierdułach
      To jak jesteś „stary”, to jak ja „młody”

        stary kibic
        4 Feb 2021
         4:50pm

        A o czym mam pisać, o tabletach 6.8 cala, mikroruchach na starcie czy o piwie z mini hot dogiem za 25 zł na Narodowym? Tam we Wrocławiu wtedy przy tym piwku i grillu spotykała się kibicowska brać z całej Polski, nie było internetów, ludzie spotykali się przed stadionami, widzieli się raz, delwa razy w roku, wymiana programami, odznakami, zakup zdjęć u Staszka Szalaka czy Tomka Rosochackiego, pamiątki od Maćka Polnego czy Pawła Ruszkiewicza. Był zawsze sympatyczny fotoreporter Jan Janu zza południowej granicy, kręciła się ekipa z Tygodnika Żużlowego, Zibi Boniek gdzieś tam przy oranżadzie z Władkiem Gollobem, inny Władysław, Pietrzak, legenda, przechadzał się wokół Olimpijskiego, itd. To były te smaczki przy okazji zawodów. Dzisiaj jest inaczej. Komercja. I tyle.

      Królik
      4 Feb 2021
       4:08pm

      Gary Havelock, jego dredy na głowie i złoto we Wrocku. To był finał!!! Pół Polski zjechało, stadion nabity do ostatniego miejsca.

    olekbiskupin
    4 Feb 2021
     12:15pm

    Ostatnio Jankowski. Teraz nasz spiker Malicki. Rewelacja Panie Łukaszu. Jako kibic Sparty dziękuje za te wspomnienia. Świetne materiały.

    mustang
    4 Feb 2021
     3:21pm

    Na Księcia Witolda od zawsze były warsztaty samochodowe zomo, a nie wojska, ale to taki detal ;). Niemniej jednak, mec. Malicki, zawsze był dla mnie idolem konferansjerki. Na pewno miał swój wkład w to, że tak chętnie chodziliśmy z kolegami na żużel, nawet za ciężkich czasów Sparty. Z przyjemnością się go słuchało i zawsze było wesoło 🙂

      Balbincia
      5 Feb 2021
       9:01am

      Ty mówisz o koszarach ZOMO na przeciwko szpitala,a warsztaty wojskowe były przy obecnym moście Dmowskiego. Tam były obiekty Śląska Wrocław np strzelnica,gdzie sama trenowalam póki nie zbudowali strzelnicę na Wodziawskiej.

    Arek
    4 Feb 2021
     6:51pm

    A może jeszcze przypomnieć Lucjana Korszka o którym tu spiker wspomina. Chwała za to że przypominacie o tych o których ci co powinni pamiętać zapomnieli. Ładnie określił to Jankowski widać spiker też ma podobne zdanie

Skomentuj