Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Speedway pół wieku temu. Pozornie to cała epoka i… rzeczywiście. Od strony techniki jazdy, sprzętu, mocy silników i ich ułożenia, nawet kształtu ram, także kierownic również wielu, wielu innych elementów. Zmieniło się wszystko i to często diametralnie. Niezmienne pozostaje wszak jedno. Żużel to nadal ściganie w lewo, bez hamulców – dosłownie i w przenośni.

Jaki był dla polskiego żużla rok 1970? Obfity w medale mistrzostw świata, bardzo interesujący w ligach, ale też zaskakujący pod względem decyzji płk. Rościsława Słowieckiego – wówczas szefa wszystkich szefów krajowego speedwaya. O tym za chwilę.

Na początek zagadka. Tarnów, Rzeszów, Zielona Góra, Lublin, Częstochowa, Gniezno, Łódź, Toruń – cóż to za kolejność? To końcowa tabela rozgrywek II ligi sezonu 1970. Prawda, że prezentuje się interesująco? Tarnów awansował, mając przy tym w składzie dwóch najlepszych indywidualnie zawodników zmagań. Zygmunt Pytko ze średnią 2,62 miał solidne wsparcie w Stanisławie Chorabiku (2,57), trzeci w tym zestawieniu Zbigniew Marcinkowski z Zielonej góry, tuż za nim zaś ojciec profesora Protasiewicza – Paweł. Na pozycji XII Marek Cieślak, także z dorobkiem ponad 2 oczka na bieg, zaś dopiero 45 miejsce dla Jana Ząbika z Torunia. W I dywizji rywalizowało również osiem zespołów i można by wysnuć wniosek, że współcześnie mamy w rozgrywkach więcej ekip. W porządku. Drużyn było mniej, lecz zawodników uprawiających żużel znacznie więcej. Pamiętajcie, że nie startowali wtedy obcokrajowcy, zespoły składały się w zdecydowanej większości z wychowanków, a w zestawieniach miały często po dwie ekipy w jednym klubie.

Dziesięciu i więcej, często znacznie więcej ścigantów w zespole to była ówczesna norma, a wszystko oczywiście nasi krajanie. Hegemonem na torach pierwszoligowych pozostawał Górny Śląsk. Rybnik, jeszcze jako Górnik, rozpoczął swój złoty pochód w sezonie 1956 i do roku 1972 zgarnął aż 12 tytułów mistrzowskich, w tym siedem z rzędu w latach 1962-68! Rok 1970 nie był więc szczególnie wyjątkowy, bowiem naszpikowany gwiazdami team z Rybnika, po ledwie rocznej przerwie, wydarł koronę z rąk gorzowian. Ze srebrem, kolejnym srebrem dodajmy, niezmiernie zasłużone Świętochłowice, zaś na trzecim stopniu… Opole. Świętochłowiczanom na osłodę pozostała najwyższa średnia w lidze Pawła Waloszka (2,81). Warto zauważyć jak zacięte to były rozgrywki. Aż trzy zespoły (Opole, Gorzów i Bydgoszcz) uzyskały na koniec sezonu po 15 punktów meczowych i o kolejności decydował bilans małych punktów, w którym opolanie nieznacznie wyprzedzili Polonię. Z ligi spadła… uwaga – Unia Leszno, zaś w barażach o prawo startu na kolejny rok, Wybrzeże rozjechało rzeszowian.

W klasyfikacji indywidualnej również interesująco, bo wcale nie rybniczanie na czele. Za liderem ze Świętochłowic, Henryk Gluecklich, co prawda wychowanek ROW-u, jednak przez zdecydowaną większość kariery związany z Bydgoszczą, potem nieco zapomniany obecnie Zygfryd Friedek z Opola i wreszcie Zbigniew Podlecki ze słabego wówczas Gdańska. Gwiazdy Rybnika – Wyglenda, Gryt, Woryna – w drugiej połowie pierwszej dziesiątki, wszyscy jednak z dorobkiem znacznie przekraczającym dwa oczka na bieg. 

Indywidualne Mistrzostwa Polski, tym razem po dłuższej przerwie na Rybnik, zawitały do najlepszego w poprzednim sezonie Gorzowa, co już wówczas było tradycją. Zwyciężył reprezentujący miejscową Stal Edmund Migoś, jedyny punkt tracąc w czwartej serii na rzecz ostatecznie srebrnego Andrzeja Wyglendy (12 pkt), z brązem za trzecie miejsce zaś Antoni Woryna (11). Liderzy klasyfikacji ligowej w środku stawki. Waloszek z jednym defektem na pozycji 7. tuż za nim pechowiec zawodów, późniejszy mistrz globu Jerzy Szczakiel z siedmioma oczkami, ale w trzech startach, bowiem na dzień dobry leżał, potem dwa razy wygrywał i w czwartej serii zanotował defekt, po którym przyjechał trzeci. Henryk Gluecklich miejsce nad Waloszkiem, z identyczną zdobyczą, ale zerem na przywitanie Nadwarcia, przy defekcie rywala, co było traktowane wyżej, jako ukończenie wyścigu. 

Na arenach światowych także interesująco i bogato dla Orłów, choć zaczęło się skandalem. Szwedzi, dwa lata wcześniej, zaproponowali zawody par, w randze mistrzostw globu. FIM przystała, lecz najpierw postanowiła przeprowadzić dwie nieoficjalne edycje. W roku 1968 w niemieckim Kempten i rok później w Sztokholmie zawody zgromadziły światową czołówkę i cieszyły ogromnym zainteresowaniem tak publiczności jak mediów. Tak też narodziły się oficjalne mistrzostwa par, prowadzone od roku 1970. Tylko szkopuł w tym, że… bez nas i to mimo awansu naszego duetu do ostatecznej batalii. By nie zostać posądzonym o bojkot nowej imprezy, Rościsław Słowiecki postanowił użyć fortelu. A trzeba dodać, że był jej nie wiedzieć czemu, bardzo nieprzychylny.

Na rozegrany 17 maja w Mariborze półfinał wysłał jako naszych reprezentantów, powoli kończących kariery i nie najmocniejszych wówczas najdelikatniej mówiąc, Mariana Spychałę oraz Pawła Mirowskiego. Ci zaś spłatali szefowi psikusa i miast polec – awansowali do finału, ulegając jedynie Czechosłowacji. Cóż miał więc począć tak okpiony szef? Niestety nie uległ i na finałowe zawody do Malmo Polaków nie wysłał, oddając miejsce w decydujących zawodach walkowerem na rzecz Danii. Co ciekawe, trzecich w Mariborze, także z awansem – Austriaków, zastąpili w Szwecji Jugosłowianie.

Tak to jedną szansę na medal imprezy światowej płk. Słowiecki oddał bez walki. Warto jednak przypomnieć, że już w kolejnym sezonie fortelu użyła FIM, powierzając Polsce organizację finału i w ten sposób przymuszając przewodniczącego do zaakceptowania rozgrywek. Co jednak nie powiodło się w parach, udało się z nawiązką indywidualnie i w drużynie. 6 września 1970 roku Wrocław stał się stolicą żużla. Na Olimpijskim rozegrano finał IMŚ z udziałem aż szóstki, delegowanych przez Związek i zwolnionych ze startu w eliminacjach, naszych Orłów. Ci nominowani zaś, dodatkowo uzyskali prawo startu w finale krajowego czempionatu. Takoż z namaszczenia. Wrocław okazał się nader szczęśliwym miejscem dla biało-czerwonych. Być może brakło nieco wisienki na torcie, bowiem triumfował bezbłędny tego dnia Ivan Mauger, jednak obie lokaty za jego plecami przypadły naszym. Paweł Waloszek (14) i Antoni Woryna (13) zdobywając srebro i brąz wzbogacili nader skromny do tego momentu, bo składający się z dwóch brązowych krążków Woryny (1966) i Jancarza (1968), dorobek Polaków, przy tym dokładając pierwsze, historyczne srebro.

Trudno się zatem dziwić, że nasi reprezentanci, w bojowych nastrojach, udawali się do Londynu, by walczyć w czwórmeczu o supremację drużynową. Wcześniej, 25 lipca bez kłopotu, acz z drugiej lokaty, awansowali do finału w czeskich Slanach, ulegając trzema punktami gospodarzom. Rozegrany 19 września na Wembley finał nieco zweryfikował zapędy naszych Orłów. Tym razem co prawda pokonali Czechosłowaków i to wyraźnie, ci bowiem zupełnie nie radzili sobie w nowych warunkach, ale na Szwedów i gospodarzy, wspartych dwoma Nowozelandczykami, Maugerem oraz Briggsem nie wystarczyło. Decydujący czwórmecz trochę zmartwił nastawioną na zaciętą rywalizację i sukces miejscowych faworytów angielską publiczność. Złoto dla Szwecji (42), za nią mieszany team nowozelandzko-angielski pod flagą brytyjską (31), na trzecim podium zaś nasi (20). Dla Polaków mogło to stanowić pewne rozczarowanie, bowiem wcześniej mieliśmy w dorobku aż cztery najcenniejsze krążki tych rozgrywek. Trzy z nich zdobywali biało-czerwoni w kraju, jeden zaś w niemieckim Kempten.

Ciekawostką niech pozostanie fakt, że złoto z Rybnika (1969) pozostawało ostatnim medalem z najcenniejszego kruszcu tych zawodów dla Polski do roku 1996 i zawodów w Diedenbergen, które również odbyły się w kontrowersyjnych okolicznościach, to jednak temat na inną opowieść.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Żużel. 50 lat temu było jakoś bardziej swojsko, choć dziwnych decyzji nie brakowało
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    12 Dec 2020
     9:47pm

    Kawał historii żużla i to takiego prawdziwego na ŻUŻLU, takiego z kopalni a nie na sjenicie czy innej skały kopalnej, przemielonej razem z … budą.

    Jednak brak mi zaznaczenia, że w tamtych latach druga liga była 2 ligą a nie tą trzecią, jak dziś. Po prostu nie było Ekstraligi Żużlowej.
    Dla wielu, dla tych starszych kibiców, co to maja siwe włosy i wąsy i nawet … nie dodam, jest to oczywiste. Jednak dla innych, nawet tych nowych zapaleńców sportu na szlace (właśnie, na „szlace” – co to ta szlaka?), wcale nie jest to oczywiste.

    Fajnie się czyta, ale do dzisiejszych czasów nie ma co porównywać. Czy było swojsko? Wtedy kiełbasę SWOJSKĄ kupowało się od „chłopa” – dziś w … supermarkecie.
    Która smakowała lepiej? Pewno tamta, ale dziś mamy profesjonalnych producentów i też mi smakuje.

    Peter S. aus H.
    13 Dec 2020
     10:45pm

    Wspaniały artykuł, szczególnie dla mnie, rocznik 68, urodzony w Chorzowie, całe życie wychowany w Świętochłowicach…. łezka się kręci….

Skomentuj

2 komentarze on Żużel. 50 lat temu było jakoś bardziej swojsko, choć dziwnych decyzji nie brakowało
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    12 Dec 2020
     9:47pm

    Kawał historii żużla i to takiego prawdziwego na ŻUŻLU, takiego z kopalni a nie na sjenicie czy innej skały kopalnej, przemielonej razem z … budą.

    Jednak brak mi zaznaczenia, że w tamtych latach druga liga była 2 ligą a nie tą trzecią, jak dziś. Po prostu nie było Ekstraligi Żużlowej.
    Dla wielu, dla tych starszych kibiców, co to maja siwe włosy i wąsy i nawet … nie dodam, jest to oczywiste. Jednak dla innych, nawet tych nowych zapaleńców sportu na szlace (właśnie, na „szlace” – co to ta szlaka?), wcale nie jest to oczywiste.

    Fajnie się czyta, ale do dzisiejszych czasów nie ma co porównywać. Czy było swojsko? Wtedy kiełbasę SWOJSKĄ kupowało się od „chłopa” – dziś w … supermarkecie.
    Która smakowała lepiej? Pewno tamta, ale dziś mamy profesjonalnych producentów i też mi smakuje.

    Peter S. aus H.
    13 Dec 2020
     10:45pm

    Wspaniały artykuł, szczególnie dla mnie, rocznik 68, urodzony w Chorzowie, całe życie wychowany w Świętochłowicach…. łezka się kręci….

Skomentuj