Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Witam wszystkich moich Czytelników ponownie. Brakowało Wam moich wspomnień? Mnie Was nie – to taki żart oczywiście. Wiecie co? Wiele osób do dziś się dziwi, jak to możliwe, że Egon Müller w Norden jako pierwszy i jedyny do tej pory Niemiec wywalczył tytuł mistrza świata na żużlu. Tak więc dziś wracamy do tego pamiętnego finału. Będzie długo, ale dla każdego prawdziwego fana to lektura obowiązkowa do kawy. 

1800 ton 

Przed 1983 rokiem miałem na swoim koncie trzy tytuły mistrza świata na długich torach. Wielu malkontentów mówiło – on tylko na takich jeździ, na normalnym klasycznym sobie nie poradzi. Nie ma szans na tytuł mistrza świata. W Anglii nie jeździ, w Szwecji też nie, wygrywa tylko na długim torze. Pomyślałem sobie więc, że trzeba pokazać, że ja nie tylko na długich torach potrafię „ogolić” doborowe towarzystwo. Tak się złożyło, że w 1983 roku finał po raz pierwszy miał być u nas, w Niemczech. I tu rozwiewam pierwsze plotki – g… prawda, że ja jakoś specjalnie ten tor w Norden znałem. Owszem, ja tam wcześniej jeździłem, znałem ten tor, ale on na mistrzostwa został kompletnie przebudowany. Stadion za 7 milionów ówczesnych marek został zmodernizowany. Trybuny, a raczej ich pojemność powiększono do 50 tysięcy. Oczywiście zrobiono nowy tor. Tor, żeby się ułożył idealnie, potrzebuje trzech, czterech lat. Tym samym tak naprawdę warunki torowe były równe dla wszystkich, którzy w finale startowali. 

Siedziałem sobie po Sylwestrze 1982/1983, mówię to teraz całkiem serio, postanowiłem sobie, że udowodnię wszystkim, iż w Norden pokażę coś niezłego. Postanowiłem zabrać się ostro, najpierw za samego siebie. Z wagi jakichś 65 kilogramów zszedłem do 51 kilogramów w dniu finału w Norden. Trenowałem ostro cztery dni w tygodniu po cztery godziny. Miałem ułożone tak ćwiczenia, aby nie nabierać masy, ale aby moja masa mięśniowa była jak ze stali. Powtarzałem wielokrotnie serie ćwiczeń z małym obciążeniem. Były też takie ćwiczenia specjalnie ułożone po to, aby prawa strona ciała, czyli noga i ręka, była zdecydowanie mocniejsza od lewej. Jak się jedzie, to tak naprawdę do balansu prawa strona zawsze była dla mnie ważniejsza. Powiem Wam jedno – ćwiczyłem bardzo sumiennie i ostro. Do siłowni doszło bieganie i sauna. Opłaciło się. W Norden wyglądałem idealnie. Wyobraźcie sobie, przerzuciłem na siłowni od 3 stycznia do 4 września 1800 ton. Wiecie ile wysiłku, samozaparcia mnie to kosztowało? Trzeba być mocno upartym, żeby znieść taki wysiłek. Ja byłem jak mało kto uparty, choć się śmiali, że ten Müller nie ma żadnych szans na mistrza świata.

Silnik od hodowcy drobiu 

Forma fizyczna to jedno, drugie to sprzęt. Ja wtedy jeździłem na weslake’u. Któregoś dnia zadzwonił do mnie Otto Lantenhammer – mój tuner, że zgłosił się do niego jakiś hodowca kur z Włoch, niejaki Marzotto, który zbudował silnik. Wygląda on dobrze, jest lekki, może warto to zatem sprawdzić. Powiedziałem, że będę w okolicach Monachium za tydzień, to zajrzę do niego i pomyślimy. Otto mówi, że już jeden go próbował i jest do niczego. Pytam się kto go testował, mówi – Dave Jessup. Pojechałem, zobaczyłem ten silnik. Lekki jak piórko. Jakieś dwadzieścia parę kilo. Podniesiesz jedną ręką. Następnego dnia zamontowałem go z obrotomierzem i na ulicę, tak, taką zwykłą ulicę na testy. Wyniki były fatalne. Obroty 8000-9000 na początku to za mało. Później dochodziło do 10 000 obrotów. Problem w tym, że nie ma „później” w żużlu. Giniesz na starcie, to jest po tobie. Do tego silnika zbudowaliśmy trzy krzywki. Testowaliśmy je jeżdżąc z synem na zmianę po drogach 300 kilometrów w dwa tygodnie. To nie były czasy, że jechałeś na tor i mogłeś sobie na jakimś cały dzień trenować. Po dwóch tygodniach silnik był taki, jak chciałem, choć do mojego weslake’a trochę mu brakowało. Później miałem jeszcze jeden silnik GM tak samo zrobiony. Całe eliminacje do finału przejechałem na tych dwóch GM-ach i chyba tylko raz zmieniłem na weslake’a. To było w Lonigo. Tam coś ten GM Jessupa nie szedł. W czterech kwalifikacjach do Norden przegrałem chyba tylko wyścig, w Rybniku z Zenkiem Plechem. Powiem szczerze, odpuściłem Zenkowi wtedy. Plech wtedy jechał jak szalony, ostro i nie chciałem ryzykować. 

Przyszło Norden. Na treningu dwa razy byłem ostatni. To była moja taktyka. Chciałem, aby wszyscy myśleli po treningu, że ten Niemiec już do „odstrzału” jutro. Około 22 wieczorem pojechałem jako jedyny na stadion i łaziłem po torze, wbijałem śrubokręt metr po metrze i notowałem gdzie na ile wchodzi. Gdzie jaka będzie przyczepność. Wróciłem do hotelu i uczyłem się na pamięć, gdzie wybierać jutro sobie najlepsze ścieżki. W pierwszych trzech biegach finału poszło łatwo. Szybki był niesamowicie Sanders, to muszę powiedzieć. Michael Lee w pierwszym swoim biegu chyba pobił rekord toru. Najgroźniejszy był jednak Ole Olsen. On jeździł niesamowicie inteligentnie. W czwartym starcie wyszedł ze startu pierwszy, ja byłem chyba trzeci i na przeciwległej prostej postanowiłem odkręcić maksymalnie gaz i wjechać pod Olsena w kolejnym łuku. To się udało. Wygrałem bieg. Przed ostatnim swoim startem wiedziałem, że do złota wystarczą mi dwa punkty i na spokojnie je „wyjechałem”, przegrywając z Hansem Nielsenem.

Bieg Müllera z Olsenem w Norden

Jak więc widzicie, to nie był fart. To była moja katorżnicza praca nad sobą, wraz z synem i Lantenhammerem nad sprzętem. Wykuliśmy sukces. Tak ten silnik, który nie pasował Jessupowi mi przypasował bardzo w 1983 roku. Nazywał się nawet Jessup i właśnie na nim wyjechałem tytuł.  Powiem Wam jeszcze jedno. Tego tytułu tak pragnąłem, że nie dość, że ważyłem tylko 51 kilo, to nawet w finale nie miałem skarpetek i bielizny pod skórą. Wszystko po to, aby być jak najlżejszym podczas finału. Mnie się nic nie udało. Ja na to zapracowałem. Udowodniłem, że uporem i pracą można wszystko. Więc nie jestem farciarzem. Czemu kolejny Niemiec nie zdobył do tej pory tytułu? Bo raz, że żaden nie był tak dobry jak ja, dwa, od 1983 roku nikt z Niemiec nie był tak głodny sukcesu. U mnie najpierw był wynik, później pytałem o „kasę” i kasowałem. Jak ja ten tytuł zdobywałem, to ja już żużel godziłem z karierą artystyczną, która przynosiła mi lepsze pieniądze tak naprawdę. Ja po prostu naprawdę chciałem być mistrzem i udowodnić coś tym, co nie wierzyli we mnie. Dziś wielu wydaje się na żużlu, że chcą, a fakty są inne.

Tyle. Do następnego  razu!

EGON

Wysłuchał i przepytał ŁUKASZ MALAKA