zdjęcie ilustracyjne
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Na wstępie nie będę ukrywał, że mam coraz większy dylemat z pisaniem tych tekstów. Co się nie napisze, to później trzeba odbierać telefony od tych, którzy nie godzą się z krytyką lub ich nie odbierać wcale. Te ostatnie to od fanatycznych kibiców i równie fanatycznych „działaczy”, którzy jedyne, co chcą przekazać, to stek epitetów.

 

 

W tym tygodniu postanowiłem więc odpocząć od telefonów „wielbicieli, będzie bez sensacji. Bo i po co? Wrócimy do czasów komuny.

Swego czasu zastanawiałem się, dlaczego jeden z ważniejszych ośrodków żużlowych i utytułowany klub w ostatnich latach zastygł na pierwszoligowym froncie i najwyraźniej ambicje ekstraligowe w nim kompletnie zaniknęły. Jedna z przyczyn może być następująca. Ostatnio miałem okazję – o ile okazją to można nazwać, dla mnie to był przymus – do rozmowy z nazwijmy to menadżerem czy też prawą ręką prezesa. Ów pan wyjaśnił mi, jak w klubie funkcjonowanie podpisywanie kontraktów. Otóż jak się okazuje, klub nie ma polityki szukania zawodników czy wzmacniania zespołu, ale to klub – niczym kiosk ruchu w czasach PRL czekał na dostawę gazet – czeka na „dostawę” zawodników. My nikogo od lat nie szukamy, czekamy na tych, którzy sami się zgłaszają. Wedy dopiero podejmujemy rozmowy (lub też nie). Przyznam, że wywód przyjąłem z dużym niezrozumieniem, ale to może tu tkwi przyczyna, że prezes notorycznie narzeka w mediach na brak wyniku, a sam więcej czasu niż klubowi poświęca innym sprawom. Być może pora, Panie Prezesie, samemu wziąć się za transfery i trochę podziałać, to i wynik w końcu przyjdzie. Zanim na trybunach zamiast trzech tysięcy zostanie pięciuset kibiców.

Tydzień temu pisałem na zakończenie, że są rzeczy na świecie „o jakich się fizjologom nie śniło”. Wiecie co? Chyba faktycznie są.

Drugi kiosk ruchu, ale o zupełnie innym biznesowo, poniekąd prymitywnym moralnie wydźwięku, mieliśmy ponoć również w klubie z niższych lig. Nazwy nie będę wymieniał, niczym Stanisław Anioł nie wymieniał w Alternatywach nazwiska lokatora spod czwórki. Otóż tam prezes dba i o kibiców i o zawodników, jak o własną rodzinę, z którą – jak się to mówi – najlepiej wychodzi się na zdjęciu.

Otóż Kochani, pewien zawodnik dbający od lat o swój image, postanowił przed laty wyprodukować gadżety. Nic nowego. Sprzedawał je nasz „lewoskrętny” w swoich mediach społecznościowych i sklepie, ale również zadbał o to, by pojawiły się w sklepie klubowym, który wtedy jeszcze był bliski jego sercu. Zadzwonił do prezesa, naszego bohatera i się zapytał czy może zamieścić w klubowym sklepie swoje gadżety, na potrzeby tekstu dajmy na to – koszulki. Jaka była odpowiedź włodarza? Ano „dawaj! Dla Ciebie – wszystko. Klub weźmie je od Ciebie, dajmy na to, za 20 złotych”.

Transakcja do skutku doszła „klub” (nie bez podstaw w cudzysłowie) swoją marżę dołożył, całkiem słusznie i wystawił na sprzedaż. Część się sprzedała, część nie, a towar na półkach leżeć nie może, jak to w komunistycznym kiosku Ruchu. Starsze gazety zwracamy, zaraz dowiozą przecież nowe. Prezes więc towaru musiał się pozbyć. Co zrobił? Zadzwonił zatem do swojego zawodnika i oznajmił, że towar musi mu zwrócić (czyli żużlowiec musi odkupić), uwaga… po cenie, za którą klub wystawił go w swoim sklepie. Rozumiecie to? Ja niestety nie i uwierzcie, to nie jest historia z księżyca a z naszego polskiego żużlowiska (tego sformułowania zaczął używać ceniony przeze mnie Gabriel Waliszko).

Summa summarum skończyło się na tym, że zawodnik sprzedał swoje artykuły za 20 złotych klubowi, a później musiał je odkupić za kwotę 20 złotych + marża klubu. Fajnie, nie? Interes życia. Na pewno nie dla zawodnika, który po pewnym czasie takiego środowiska nie zdzierżył i je sobie po prostu zmienić, co dla wielu było wręcz niewyobrażalne. A tak naprawdę kto od naszego „lewoskrętnego” kupił koszulki nie wiadomo w sumie do dziś – czy był to klub czy może jakiś inny podmiot…

Z innej beczki – w jednym z klubów pracownice tak głośno szlochały po wymianie uprzejmości i zachowaniu swojego szefa, że było je w parkingu słychać. Dziwi mnie jedno. Czemu z tym „szlochaniem” nie poszły do odpowiednich organów. Wytłumaczenie mam dla siebie jedno. Jakie? Być może takie, że jak minęła „miłość” z pryncypałem (któremu urokowi nawet ja mam problem się oprzeć), to okazało się, że parę stron trzyma się w przysłowiowym „szachu” i niespecjalnie byłoby z korzyścią dla stron, gdyby osoby trzecie (i odpowiednie organy) się tym zajmowały.

Chodzą słuchy, że po niewypale filmu „Żużel” (to ten, w którym dziennikarze-konsultanci wykazali się zabójczą indolencją) ktoś się bierze za żużlowy odpowiednik „Piłkarskiego pokera”. Materiał jest. Jak dojdzie do skutku, to nie wątpię, że może być zdecydowanie lepszy od tamtej produkcji, bo w „żużlowisku” tematów aż za nadto.

ŁUKASZ MALAKA

P.S. Na poprawę humoru po ponurych obrazach. Kiedyś jeden prezes zabrał swojego zawodnika na „rejsik” po morzu. Zawodnik wykorzystując sielankową atmosferę, zapytał o swoje zaległości – niech będzie, że chodzi o 2 tysiące złotych. Co prezes zrobił? Wyciągnął asa z rękawa i odpowiedział: „chłopcze, 4 tysiące to mnie kosztowało samo uruchomienie łodzi, na której odpoczywasz”. I temat zniknął, chyba prezes uznał, że są kwita. A wiecie, co jest najsmutniejsze? Że to wszystko dzieje się niestety naprawdę.

One Thought on Żużel. Widziane zza Odry. Żużlowe kioski Ruchu
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    24 Nov 2021
     12:27pm

    Panie Łukaszu czytając kolejny pana felieton wcale mi się śmiać nie chcę. Jestem z pokolenia które było świadome stanu wojennego a nawet poprzedzających ich wydarzeń. Filmy Barei: „Miś”, „Rozmowy kontrolowane”, czy serial „alternatywy 4” jak ulał pasują do opisanych powyżej sytuacji. Te produkcje będące dla dzisiejszych widzów jakimś purnonsensem i tylko okazją do śmiechu z sytuacji które nie są w stanie wystąpić w naszym życiem, były normalną codziennością, nie ma tam nic śmiesznego a wszystkie pokazywane sytuacje są raczej tragiczne…

    Jednak czytając to, co zamieszcza pan w swoich ostatnich felietonach dotyczących ludzi, kojarzę to z odległą epoką końca lat 80/90 ubiegłego wieku. Epoką działaczy, prezesów a nawet zawodników myślących kryteriami sprzed kilkudziesięciu lat, lub takich co nie zdają sobie sprawy, że już mamy lata trzydzieste XXI wieku?

    Ma pan szczęście, że to pisze pan zza Odry. Nie ma pan pietra wjeżdżając do kraju gdzie każdego można obrażać, niszczyć hejtem a nawet dać mu w mordę bez żadnych konsekwencji? Gdzie nawet prawo stoi po stronie agresora?

Skomentuj

One Thought on Żużel. Widziane zza Odry. Żużlowe kioski Ruchu
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    24 Nov 2021
     12:27pm

    Panie Łukaszu czytając kolejny pana felieton wcale mi się śmiać nie chcę. Jestem z pokolenia które było świadome stanu wojennego a nawet poprzedzających ich wydarzeń. Filmy Barei: „Miś”, „Rozmowy kontrolowane”, czy serial „alternatywy 4” jak ulał pasują do opisanych powyżej sytuacji. Te produkcje będące dla dzisiejszych widzów jakimś purnonsensem i tylko okazją do śmiechu z sytuacji które nie są w stanie wystąpić w naszym życiem, były normalną codziennością, nie ma tam nic śmiesznego a wszystkie pokazywane sytuacje są raczej tragiczne…

    Jednak czytając to, co zamieszcza pan w swoich ostatnich felietonach dotyczących ludzi, kojarzę to z odległą epoką końca lat 80/90 ubiegłego wieku. Epoką działaczy, prezesów a nawet zawodników myślących kryteriami sprzed kilkudziesięciu lat, lub takich co nie zdają sobie sprawy, że już mamy lata trzydzieste XXI wieku?

    Ma pan szczęście, że to pisze pan zza Odry. Nie ma pan pietra wjeżdżając do kraju gdzie każdego można obrażać, niszczyć hejtem a nawet dać mu w mordę bez żadnych konsekwencji? Gdzie nawet prawo stoi po stronie agresora?

Skomentuj