Ireneusz Nawrocki
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kibice z Rzeszowa do dziś wspominają prezes Martę Półtorak. Jedni pozytywnie, drudzy (pozostający chyba w mniejszości) nie zawsze z sympatią, ale każdy ma prawo do swoich opinii. Z której jednak strony na to nie patrzeć, to za  czasu jej rządów poziom sportowy speedwaya w stolicy Podkarpacia był odpowiedni, a i ogólny wizerunek nie najgorszy. Zaczynam się jednak poważnie zastanawiać, jak wszyscy będą wspominali obecnego zarządcę żużla nad Wisłokiem – pana Jana Madeja. Pozytywnie czy negatywnie, a może zdania będą podzielone?

 

W środę media obiegła wiadomość o pozyskaniu przez rzeszowski klub sponsora tytularnego. Chwalebne. Zanim przejdę do tego, czego panu Madejowi nie gratuluję, to całkiem poważnie i bez nuty sarkazmu – pełne słowa uznania za pozyskanie mecenasa, który chyba jednak swojego wizerunku przy rzeszowskim żużlu póki co nie poprawi, o ile nagle ktoś nie zmądrzeje.

Dlaczego? Ano dlatego, że mam nieodparte wrażenie, że w rzeszowskim klubie ktoś się najwyraźniej ostatnio z „koniem na łby pozamieniał”. Niestety, inne określenie nie przychodzi mi do głowy po pewnej rozmowie z zawodnikiem, który przed laty skutecznie  bronił barw Żurawi.

Są tu fani słynnego posiadacza diamentów, twórcy leków z konopi, żużlowego wizjonera – Ireneusza Nawrockiego? Zakładam, że takowych brak. Ja swoją drogą pana Irka cenię za to, że po fakcie pogrzebania żużla w Rzeszowie i zrobienia z niego pośmiewiska miał odwagę przeprosić kibiców przed kamerami. Nawrockiego wychwalał pod niebiosa swego czasu jeden z dziennikarzy, którego osobiście z kolei cenię za „rozkręcanie” tematów z niczego. Dobry pomysł i wątek potrafi skutecznie „mielić” przez tydzień. Nie ukrywam – zazdroszczę. Stosunki pomiędzy oboma panami, oparte na, nazwijmy to, obopólnym zaufaniu, były prawidłowe. „Zaufanie” nagle zniknęło z przyczyn, które ciekawie Nawrocki mi wyjaśniał. Summa summarum dziennikarz się pewnego dnia odkochał i rozpoczął strzelaninę w kierunku byłego przyjaciela.

Swego czasu pan Irek godzinami potrafił mi opowiadać – już po odejściu z klubu w Rzeszowie – co i jak było robione i po co. Choćby słynne rzeszowskie talary, leżące do dziś u pewnego restauratora, o innych „fajnych akcjach” nie wspominając. Jako że wówczas nie przelewałem tego na łamy Przeglądu Sportowego, zyskałem sprzymierzeńca. Historii nie do druku nasłuchałem się wiele. Generalnie – jak sam Nawrocki przyznał – wraz z wiceprezesem tworzyli duet idealny do realizowania nie najmądrzejszych pomysłów.

Dlaczego wspominam diamentowego króla? Nie bez przyczyny. Otóż mówi się coraz głośniej na „mieście”, że jest nowy chętny do szerokiej pomocy w rzeszowskim żużlu. Kto taki? Niejaki pan Janik. To nie zbieżność nazwisk. Tak, to dokładnie ten sam, który był „szyją” kręcącą głową przemiłego, nieznającego się kompletnie na żużlu i jego szalonych nieraz prawach, pana Irka i ten, którego kibice ganiali później po galeriach handlowych. Rzec zatem można – to, co było niemożliwe, stało się ciałem – Nawrocki poniekąd wrócił do żużla w Rzeszowie, a raczej wróciła jego szyja. Osobiście trudno mi w to uwierzyć, ale coraz więcej osób otwarcie o tym mówi, iż to Marcin Janik doradza ostatnimi czasy prezesowi Madejowi, a nawet ma swój udział w umowach z zawodnikami. Powiedziałem sobie – sprawdzam. Wiecie, kto ponoć ściągał do Rzeszowa szwedzkich braci Grahnów – Jonatana i Gustava? Odpowiedzcie sobie sami… Poręczycielem „fachowości” byłego wiceprezesa miał być z kolei słynny pan Dziobak. Panie prezesie, czy to nie przypadkiem ten sam „działacz”, który wsławił się tym, że podobno podczas jednej z imprez wysokiej rangi, działacze centrali odesłali go na trybuny, aby zaczerpnął świeżego powietrza?

Nadal również nie wiadomo, czy zespół poprowadzi Dawid Stachyra, który w klubie oprócz zwolenników ma i swoich oponentów. Pomimo podania sobie ręki z prezesem angaż wcale przesądzony jeszcze nie jest. Mamy kolejną zatem odpowiedź, ile i dla kogo warty jest uścisk dłoni.

Finanse RzTŻ-u Rzeszów? Dla mnie żużlowe finanse w rzeszowskim klubie to obecnie taki mercedes z silnikiem fiata 126p. Co z tego, że jest nowy strategiczny sponsor i fajnie w mediach to wygląda dla kibiców, skoro tak naprawdę klub balansuje finansowo na cienkiej linie. Jak mi bowiem przekazano swego czasu, podczas minionego sezonu prezes miał zapożyczyć się u pewnych podmiotów gospodarczych, aby regulować należności wobec buntujących się zawodników.

– Z tego, co mi wiadomo, to od jednej z firm prezes pożyczył kasę na spłatę zobowiązań wobec zawodników i ostatecznie z tej kasy ich nie spłacił, bo miał inne, pilniejsze wydatki. Tak to argumentował. Ponoć samemu prezesowi klub „wisi” około 200 tysięcy złotych, bo też klubowi pożyczał pieniądze. I to nie wszystkie pożyczki prezesa. Jaka jest prawda, naprawdę nie wie nikt. Tam w klubie to pełen kabaret – skomentował były zawodnik klubu z Rzeszowa.

Jak udało mi się ustalić, w pierwszym przypadku prawdopodobnie chodzi o firmę pana Michała Drymajło. Sponsor żużla zamieścił bowiem ostatnio wiele mówiący wpis w swoich mediach społecznościowych. Pomimo prób z panem Drymajło nie udało mi się skontaktować celem wysłuchania jego opinii. A szkoda. Finał mamy jednak taki, że Rzeszów owszem, ma od środy tytularnego sponsora i medialny zachwyt nad operatywnością, ale i podobno w pakiecie parę setek tysięcy pożyczek do spłacenia na swoim koncie, czym prezes się już tak nie chwali. Nawiasem mówiąc, jakie tam musi być środowisko oddane dyscyplinie, skoro pusto w kasie, a przyjaciele klubu pożyczają. Pozazdrościć. Całkiem serio. Z drugiej strony zawsze mówiono, że w Rzeszowie klimat dla speedwaya jest, brak tylko w klubie dobrych menadżerów, którzy by to wykorzystali.

Klubowa atmosfera? Ta ponoć mocno się od dłuższego czasu zagęszcza, bo i pewne wizje prowadzenia klubu przez różne osoby są odmienne. Dla mnie aktualny stan żużla w Rzeszowie to wyłącznie propaganda sukcesu i to niezbyt skuteczna, a sam fakt kontaktu Jana Madeja z panem Janikiem w tematach speedwaya – mniejszych czy większych, to już bez znaczenia – absolutnie dyskwalifikuje zarządcę klubu z roli tego, który ma przywrócić blask klubowi z ulicy Hetmańskiej. Nawet mimo przedstawionego długofalowego planu działania.

Żorż Ponimirski, bohater powieści Kariera Nikodema Dyzmy, na końcu telewizyjnej adaptacji jasno się wyraża, mówiąc do zwolenników bohatera: ,,To z was się śmieję, głupcy, z was!”. Podobnie śmieję się teraz i ja. Windowanie bowiem przez Jana Madeja – w tajemnicy przed innymi – jednej z osób, która pogrzebała rzeszowski żużel, na stanowisko swojego osobistego doradcy, jest po prostu komiczne i stanowi wizerunkowy samobój wobec kibiców czy potencjalnych sponsorów. Obecny „romans” to kpina. Wstyd, Panie Prezesie i nic poza tym! Jedynym wytłumaczeniem, które mógłbym zrozumieć to fakt, że teraz Pan zaczyna być głową, którą pokręci szyja, ale o to Pana nie śmiem posądzać, choć jak mówi jeden z serialowych bohaterów – są rzeczy, o których się fizjologom nie śniło…

Oby nie w tym wypadku.

ŁUKASZ MALAKA