Chris Holder. Foto: KŻ Orzeł Łódź
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mówiło się o tym od dłuższego czasu, a we wtorek otrzymaliśmy oficjalne potwierdzenie. Chris Holder po 14 sezonach opuszcza Toruń i przenosi się do Ostrowa…

 

Pamiętam, jak w 2007 roku tata opowiadał mi o obiecującym, młodym Australijczyku, który pojawił się we Wrocławiu i pokazywał się z bardzo dobrej strony. Wówczas dopiero zaczynałem na poważnie interesować się żużlem i budowałem swoją wiedzę głównie dzięki takim przekazom. Wkrótce pojawiły się doniesienia prasowe, że na Chrisa zaczynają polować torunianie. Po jakimś czasie transfer udało się dopiąć i zawodnik dołączył do ówczesnego Unibaksu. Kto by wtedy pomyślał, że spędzi w Grodzie Kopernika aż tyle czasu?

Dzisiaj możemy już powiedzieć, że stoi za nim kawał historii i mnóstwo wspomnień. Przeżywał tu zarówno niesamowite wzloty, jak również bolesne upadki. Kiedy myślę o najbardziej charakterystycznych momentach związanych z jego pobytem w Toruniu, to do głowy przychodzi mi Mistrzostwo Polski wywalczone z „Aniołami” na dzień dobry, fantazyjna i ekwilibrystyczna jazda na motocyklu w początkowych latach toruńskiej przygody, szalone akcje z Darcym Wardem, wymarzone Mistrzostwo Świata przypieczętowane na toruńskiej Motoarenie, paskudna kontuzja, która porządnie wybiła go z dawnego, dobrego rytmu, ambitna pogoń za powrotem do formy sprzed lat, czy wreszcie pozostanie w klubie po historycznym spadku do I ligi oraz pomoc w błyskawicznym uzyskaniu awansu do elity. Jak dla mnie, Chris zapracował sobie na miano legendy Apatora i stał się jednym z najważniejszych symboli najnowszej historii toruńskiego żużla.

Pomiędzy Holderem i toruńskim klubem zrodził się szczególny związek, który w dzisiejszym żużlu jest czymś bardzo rzadkim. Jeżeli obcokrajowiec przez tyle czasu jeździ w tym samym zespole, to należy postrzegać to jako coś niesamowitego. Chris wielokrotnie podkreślał, że przez te wszystkie lata nie czuł potrzeby, żeby zmieniać pracodawcę, z kolei włodarze ekipy z Grodu Kopernika chcieli na niego stawiać i wierzyli w niego jak mało kto – nawet jeśli pod względem sportowym nie było fajerwerków. W innym miejscu zapewne wielokrotnie zostałby odprawiony z kwitkiem, ale nie w Toruniu. Tutaj dochodziły sentymenty i przywiązanie. Zawsze pojawiał się jakiś pretekst, żeby dać mu kolejną szansę. Wydawało się, że tym razem po prostu musi być lepiej. Problem polegał jednak na tym, że od kilku lat brakowało wyraźnego przełomu, a w ostatnim sezonie pojawił się widoczny regres. Rzecz jasna, bywały dobre momenty, ale generalnie świetna forma Chrisa i jego regularność na torze stawały się coraz bardziej odległym wspomnieniem. Wygląda na to, że pewna formuła zwyczajnie się wyczerpała i przestała służyć obu stronom. Teraz po prostu brakowało już logicznych argumentów przemawiających za kontynuowaniem tej współpracy. Rozstanie stało się koniecznością, aby każdy mógł zrobić jakiś krok naprzód i wyciągnąć z żużla coś więcej dla siebie.

Jednego jestem jednak pewien. Chris nie może powiedzieć, że w Toruniu ktokolwiek za szybko w niego zwątpił i nie dał mu szansy do wykazania się po słabszym okresie. Osoby zarządzające Apatorem również nie mogą zarzucić sobie, że przedwcześnie skreśliły zawodnika i potraktowały go zbyt chłodno. Tak długo, jak tylko było to możliwe, każdy robił co tylko mógł, żeby podtrzymać ten związek i wykrzesać z niego jak najwięcej. W dzisiejszym mocno skomercjalizowanym sporcie to jest postawa godna podkreślenia i pochwały. Skoro jednak to nie przynosiło oczekiwanych efektów, to nie można było w tym tkwić bez końca. Szkoda, że to wszystko kończy się w taki sposób, bo zostaje pewien niedosyt. Ta historia na pewno zasługuje na szczęśliwsze zakończenie, ale być może los jeszcze dopisze w niej coś ciekawego…

Osobiście będę bardzo miło wspominał wszystkie spotkania z Chrisem w parku maszyn. Australijczyk zawsze się przywitał i zapytał, co słychać. Odbyliśmy kilka naprawdę szczerych rozmów, na podstawie których powstały chyba całkiem niezłe materiały. Jedna sytuacja szczególnie zapadła mi w pamięci. Któregoś razu przed meczem poprosiłem Chrisa o udzielenie wywiadu, który miał być opublikowany w programie zawodów na toruńską rundę Grand Prix. Miałem do niego trochę pytań, więc doszliśmy do wniosku, że spotkamy się w jego warsztacie po zawodach, żeby na spokojnie porozmawiać i przygotować jak najlepszy artykuł. Akurat tamtego dnia nie poszło mu najlepiej. Po ostatnim biegu stawiłem się razem z tatą w umówionym miejscu, ale obawiałem się, że Chris może nie być w nastroju do pogawędki. Kiedy zobaczyłem, jak wchodzi wściekły do warsztatu i ze wszystkich sił ciska swoją walizkę, to byłem pewien, że z naszego wywiadu nic nie wyjdzie. Trochę nawet bałem się do niego podjechać, bo nie wiedziałem, jak zareaguje. Tata jednak mnie przekonał, więc zaryzykowałem. Ku mojemu zaskoczeniu Chris pamiętał o naszym spotkaniu i nie zamierzał niczego odwoływać. Było widać, że nie jest w najlepszym humorze, ale podszedł do tego profesjonalnie i dotrzymał słowa. Nie ukrywam, że w tamtej chwili bardzo mi zaimponował i wzbudził we mnie ogromny szacunek. Z doświadczenia wiem, że nie każdy zachowałby się tak samo.

W ostatnich latach naprawdę trzymałem kciuki, żeby Chris poprawił skuteczność i odzyskał dawny blask. Wtedy nikt raczej nie myślałby o rozstaniu. Jeżeli zawodnik staje się kimś wyjątkowym dla danego klubu, to chciałoby się, żeby jak najdłużej decydował o sile zespołu i prowadził go do kolejnych sukcesów. Jego punkty smakują jakoś lepiej. Kiedy jednak zaczyna ich brakować, a siła przebicia staje się coraz mniejsza, to serducho potrafi porządnie zaboleć, bo wiadomo, jakie mogą być tego konsekwencje. Wiem, że niektórym kibicom Apatora Chris przestawał kojarzyć się z momentami chwały i zaczynał być postrzegany jako zawodzące ogniwo, które nie daje wystarczająco dużo drużynie. Przez wzgląd na przeszłość nie można było pozwolić, żeby to trwało nadal. Dla dobra całej tej historii taki obraz nie mógł się dłużej utrwalać.

Mam nadzieję, że zmiana otoczenia będzie dla Chrisa bodźcem, który pozwoli mu wskoczyć na wyższy poziom i chociaż w jakimś stopniu nawiązać do formy sprzed lat. Innej drogi już chyba po prostu nie ma.

Dzięki za wszystko, co zrobiłeś dla Torunia, Chris. Trzymaj gaz i zasuwaj do przodu. Życzę Ci powodzenia oraz jak najwięcej radości z jazdy. Jestem pewien, że w Grodzie Kopernika zawsze będziesz traktowany jak „swój chłop” i spotkasz się tu z ogromnym uznaniem, bo na to sobie zasłużyłeś!