Mark Loram | fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mark Loram w świecie żużla był kimś absolutnie wyjątkowym. Kibice m.in. z Torunia, Bydgoszczy i Częstochowy do dzisiaj z wypiekami na twarzy wspominają jego nietuzinkowe akcje. Podstawową bolączką Brytyjczyka przez całą karierę był bowiem niemrawy moment startowy, więc, żeby wygrać, musiał bez przerwy kombinować. A nie odpuszczał nigdy, czym zaskarbił sobie sympatię fanów oraz – co dość dziwne w bezwzględnym świecie „czarnego sportu” – szacunek rywali.

Urodził się 12 stycznia 1971 roku w stolicy Malty, La Vallettcie. Dlaczego tam? Bo jego ojciec odbywał w tym, zależnym od brytyjskiej królowej kraju, służbę wojskową. Od najmłodszych lat Loram przejawiał zainteresowanie motoryzacją i – co wówczas było na Wyspach zupełnie normalne – zaczynał swoją przygodę od jazd na torach trawiastych. Bardzo szybko zwrócił na siebie uwagę ludzi, którzy na speedwayu zjedli zęby, by wymienić choćby Johna Louisa. Legenda Ipswitch Witches przepowiedział blondwłosemu młokosowi wielką karierę. I Loram niejako wypełnił „proroctwo” Louisa seniora.

Zadebiutował 20 marca 1987 roku w Hackney: w dwóch startach przywiózł dwa punkty. Jego sportowy rozwój mierzony był kolejnymi sukcesami w kategorii juniorów – zdobył niemal wszystko, co było do zdobycia. Tytuł najlepszego młodzieżowca globu w 1992 roku dosłownie sprzed nosa, bo po biegu dodatkowym, zwinął mu Leigh Adams. Co ciekawe, piąte miejsce w niemieckim Pfaffenhofem zajął wówczas równolatek Lorama i jego przyszły dobry kolega, Tomasz Gollob.

ZASTĄPIĆ W TORUNIU LEGENDĘ

Mark był niezwykle pojętnym, młodym zawodnikiem, który na grząskich brytyjskich torach w lot pojmował, jak należy sobie radzić. Przez całą karierę słynął ze znakomitego balansu na motocyklu. I wielkiej, także wypracowanej na Wyspach, ambicji. Dla niego po prostu nie było straconych pozycji.

– Jest odważniejszy od innych, wytrzymuje presję i potrafi wejście w łuk zostawić na ostatnią chwilę, wiedząc, że jeszcze zdąży się złamać – tak w najlepszym jego okresie oceniła go Magda Zimny-Louis.

Co ciekawe, w lidze brytyjskiej z zadziwiającą lekkością i właściwie co sezon zmieniał kluby, nie mogąc zakotwiczyć na dłużej w żadnym z nich. Być może stał za tym jego mechanik i jednocześnie menedżer; kumpel, ale także mentor, Norrie Allan. Ich oficjalna współpraca zaczęła się w okolicy 1995 roku. I zapewne nie była mile wspominana przez wszelkiej maści brytyjskich działaczy. Allan miał bowiem niezbyt dobrą opinię w środowisku. Przez lata trzymała się go łatka bezwzględnego, twardego negocjatora, którego w wielu sprawach pokornie słuchał Loram. Żużlowiec po konflikcie z żużlowymi decydentami na Wyspach ogłosił nawet oficjalnie rezygnację z występów w tamtejszej lidze. Sprawa jednak dość szybko rozeszła się po kościach, choć Loram nie uniknął kilkutygodniowego zawieszenia przez federację.

Do Polski trafił w 1992 roku, ale w klubie z Częstochowy odjechał tylko trzy spotkania. Rok później po ambitnego Anglika sięgnął Apator Toruń, ale w tym czasie liderem Aniołów był Szwed Per Jonsson, więc Loram w trakcie dwóch sezonów pojechał łącznie tylko w 11 meczach torunian. Zupełnie niespodziewanie – w związku z fatalną kontuzją mistrza świata z 1990 roku – musiał z miejsca stać się liderem Apatora. Pokazać, że stać go, by choć w pewnej części zastąpić fenomenalnego Szweda. I to mu się udało: 2,46 pkt/bieg w 1995 roku mówiło samo za siebie.

W kolejnych latach nie było już tak kolorowo, a coraz mniej skuteczny Loram tracił swoje sportowe wpływy w Toruniu na rzecz Australijczyka Ryana Sullivana. Torunianie po sezonie 1997 postanowili nie kontraktować Anglika, który ostatecznie wylądował u beniaminka I ligi, Iskry Ostrów.

DZIWNY SEZON, WYJĄTKOWY TYTUŁ

Kariera Lorama w naszym kraju ewidentnie wyhamowała, w Iskrze brakowało pieniędzy. Wtedy z pomocą przyszedł pierwszy jego polski klub, który rok po zdobyciu DMP w sezonie 1996, z hukiem zleciał z I ligi – Włókniarz Częstochowa. Anglik pod Jasną Górą zdecydowanie odżył, a Lwy przy jego znacznej pomocy wyszły z drugoligowej jaskini. Ostatni rok drugiego tysiąclecia należał już do Anglika.

– Mark jeździł rewelacyjnie. Kilka biegów z jego udziałem było tymi, dla których warto przychodzić na żużel – stwierdził po jednym ze spotkań Radsona Malmy Częstochowa, Bogusław Nowak.

Loram, którego znakiem firmowym była charakterystycznie zgiętą prawą nogą na linii startu, brylował nie tylko w naszej lidze. Kapitalnie prezentował się także w cyklu Grand Prix, w którym dotąd był raczej mocnym, ale jednak średniakiem – z dwoma zwycięstwami na koncie (Vojens 1997, Linkoping 1999) i maksymalnie piątymi miejscami w „generalkach”. W 2000 roku po Grand Prix na swojej ziemi w Coventry, w którym absolutnie niespodziewanie zwyciężył Martin Dugard, Loram poczuł swoją szanse, choć w wywiadach raczej starał się tonować nastroje.

– Cieszę, się, że aż dwóch szczęśliwców znalazło się w finale A. To spory sukces brytyjskiego żużla. Chciałbym utrzymać prowadzenie, ale będzie to niezwykle trudne, walka o tytuł jest niezwykle wyrównana. Wiele się może zdarzyć. Wystarczy chociażby kontuzja i marzenia pryskają. Najgroźniejszy będzie oczywiście Tony Rickardsson – powiedział po zajęciu trzeciego miejsca w Coventry.

Po kolejnym turnieju w Vojens, Loram powiększył przewagę nad Szwedem do 12 punktów. Przy ówczesnej, automatycznej punktacji (za triumf w zawodach 25 pkt, za 2. miejsce 20; biegi-eliminatory, turniej główny dla najlepszej ósemki itp.), Rickardsson właściwie został pozbawiony szans na obronę tytułu. W Danii stracił wiele punktów i mnóstwo nerwów – przez niesłuszne wykluczenie w 19. biegu za atak na Stefana Dannoe.

– Argumentacja arbitra (Anglika Anthony’ego Steele’a – przyp. red), że straciłem kontrolę nad motocyklem z własnej winy jest bzdurna. Po takich zdarzeniach człowiek zastawia się, czy kontynuacja kariery ma sens. W tym roku tytułu już nie obronię, dlatego nie mogę być zadowolony z sezonu – powiedział rozgoryczony. Loram był już bardzo blisko złota, choć przecież nie wygrał dotąd żadnego turnieju SGP. Musiał  teraz postawić kropkę nad i w Bydgoszczy.

Wykonanie zadania nie przyszło łatwo. „Loramski”, jak zaczęto nazywać go w Polsce, przy sporym udziale rodaka Joe Screena zdołał awansować do półfinału imprezy, ale nie udało mu się wjechać do ostatniego wyścigu. Na szczęście dla niego, nie musiał tego robić, wystarczył mu „finał pocieszenia”. Mark wpadł w nim na metę tuż za plecami Golloba, co dla obecnych na stadionie Polonii Brytyjczyków znaczyło jedno: dożyli momentu, w którym ich szósty rodak w historii sięgnął po tytuł najlepszego żużlowca świata. Loram tym samym dołączył do Tommy’ego Price’a (1949), Petera Cravena (1955, 1962), Petera Collinsa (1976), Michaela Lee (1980) i Gary’ego Havelocka (1992). Wyspiarze na kolejnego czempiona musieli czekać 13 lat…

NIESZCZĘŚCIA NIE TYLKO NA TORZE

Po swoim wyjątkowym sezonie – jedynym takim przypadku w dziejach, w którym mistrz nie wygrał żadnego turnieju w cyklu – oczekiwania finansowe Lorama poszły znacznie w górę. Niewielu było stać na walecznego Anglika. Nic zatem dziwnego, że nie mógł znaleźć w naszym kraju nowego pracodawcy. Ostatecznie kontrakt podpisał dopiero na początku czerwca 2001 roku, a szczęśliwcami okazali się bydgoszczanie.

Loram w Polonii szybko stał się ulubieńcem publiczności. Chyba nikt w światowej stawce nie był w stanie kopiować wyczynów Tomasza Golloba na bydgoskim torze. A Mark umiał to robić, a przynajmniej z często dobrym skutkiem, próbował to robić. Anglik wespół z braćmi Gollobami i Piotrem Protasiewiczem stanowił o sile bydgoskiej drużyny, która w 2002 roku zdobyła tytuł DMP. To, jak się okazało, był ostatni wielki sezon Lorama, którego coraz częściej nękały coraz poważniejsze kontuzje.

W 2003 roku przytrafiły mu się dwa groźne urazy: doznał skomplikowanego złamania ręki, a tuż po powrocie do ścigania złamał nogę w kostce. Gdyby tego było mało, w Polonii Bydgoszcz także zaczęło się pod każdym, ale głównie finansowym względem, źle dziać, więc Mark zmuszony był szukać sobie innego miejsca. Padło na beniaminka Ekstraligi z Rybnika, następnym klubem byli ówcześni pierwszoligowcy z Gorzowa, aż w 2006 r. Loram trafił do Leszna, gdzie zaliczył zupełnie przeciętny sezon. Jego kariera na dobre zaczęła gasnąć.

Gdy w marcu 2007 roku przydarzył mu się fatalny wypadek na torze w Ipswich, w którym znowu złamał w skomplikowany sposób nogę, zapał Marka do speedwaya wygasł na dobre. Ten kolejny już na przestrzeni kilku lat bardzo poważny uraz skończył przygodę utytułowanego Anglika z żużlem, choć oficjalnie Loram zakończył karierę pod koniec 2009 roku.

Bardzo żałuję, że moja kariera dobiegła końca przez kontuzję, jednak dwuletnia przerwa to zbyt długi okres, aby myśleć o czynnym powrocie do speedway’a. Gdybym teraz miał 34 lub 35 lat mógłbym się zastanawiać nad powrotem na tor, jednak stało się to w innym czasie – przyznał Loram.

Jeszcze gorszy komunikat związany z rodziną Loramów obiegł media dwa lata później: 18-letni syn Marka i Joanne, Rhys zginął tragicznie w wypadku drogowym…

Były żużlowiec m.in. Włókniarza, Apatora i Polonii Bydgoszcz po zakończeniu kariery stroni od pojawiania się na stadionach żużlowych, choć kilka razy można go było zobaczyć w Toruniu przy okazji turniejów Grand Prix. Według najnowszych informacji prowadzi warsztat samochodowy oraz sprzedaje samochody marki BMW. I raczej trzyma się z dala od toru, na którym – po zazwyczaj przegranym starcie – potrafił czynić prawdziwe żużlowe cuda. W towarzystwie oklasków fanów, a także niekłamanego respektu przeciwników.

JACEK HAFKA