Przemysław Sierakowski (w środku) z legendą punkowego brzmienia, zespołem Cela nr 3
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Autorzy utworu „H4”, hołdu dla grudziądzkiego klubu, zawodników i kibiców. Punkowa załoga Cela Nr 3, czyli Anda, bracia Dee Dee i Gruby oraz Młody. Rozmawiamy o muzyce, speedway’u i… historii. Bez cenzury.

Początek lat osiemdziesiątych, małoletni Krzysio i Wiesio idąc przez miasto kupili „Trybunę Ludu”, a tam anons o treści „zapisz się do punków, zagrasz w Jarocinie”.

– Myśmy się do punków nie zapisywali. Nie było legitymacji, statutu, nic z tych rzeczy. Na osiedlu był klub Merkury i tam ludzie grali. My byliśmy drugą falą. Chodziliśmy tam, słuchaliśmy i nasiąkaliśmy. Na Kopernika punków było wtedy pełno. Rzuciłeś kamieniem, to musiałeś któregoś trafić. Osiedle nazywano „Chelsea”, wcale nie od piłkarzy, tylko punkowej kapeli. Zresztą boisko nazywaliśmy „Wembley”. Były tam punkowe ławki, słynne ławki. Słuchaliśmy radia Luksemburg, w tragicznej jakości, ale liczyła się muzyka. Mieliśmy kontakt z „Gierkiem”. On woził z zachodu płyty do Torunia, przegrywał na kasety i sprzedawał. Był też koleś z Gdańska, z kontaktami w Londynie, miał tam bodaj rodzinę i również dostarczał muzykę. Ale słuchało się też Polskich Orłów z Chicago i hitu „Ewa, Ewa mnie ma” (śmiech).

No dobrze. Chodziliście do klubu, nasiąknęliście i co potem? Kupiliście zestaw Polmuza i już umieliście grać?

– No nie. Na pierwszą gitarę Kosmos zarabiałem przez wakacje. Fender to nie był. Wcześniej obaj z bratem mieliśmy pudła, stroiło się na słuch.

Działało?

– No jasne (śmiech kolegów). Teraz posiłkujemy się elektroniką, ale kiedyś nie było „tunerów”. Ktoś mi pokazał jak się stroi i… tyle. Pierwsze gitary elektryczne, do nich mieliśmy przetworniki, to się zakładało pod struny, pod mostek się przykręcało i do radyjka. Vermony to zobaczyliśmy pierwszy raz w Leśniczówce, a tak grało się na radiach. W 1984 roku poszliśmy do Leśniczówki, pytać się o próby. Grał tam Leyland, Vartex i Shermann z Grubym w składzie. My wymyśliliśmy nazwę Kapitel, ale nie przeszła. Kierownik powiedział, że to „kompletna kaplica” i tak nas wpisał. Jako Kaplicę. Potem nazywaliśmy się Zanik Pamięci, chyba przez następne pół roku. A od czasu słynnej eskapady pociągiem na koncert do Torunia, zakończonej w Mniszku, z darmowym przejazdem osinobusem i noclegiem na dołku, w celi nr 3, zostaliśmy Celą. W 1987 roku zagraliśmy w Jarocinie pod tą nazwą. Potem próby graliśmy w Kaloszu. Z tym nie było łatwo, ale udawało się znaleźć miejsca do ćwiczeń. Na szczęście najczęściej graliśmy popołudniami i wieczorami, więc dyrektorów już nie było, ale zdarzało się siedzieć na ławce i czekać aż przyjdzie pan Henio z kotłowni i powie „próbów ni ma”. Dalej był GDK, a tam ówczesny vice, który startował na kierownika. Stwierdził tylko, że jak zostanie kierownikiem to żaden punkowy zespół nie będzie tam grał. Wygrał. Trafiliśmy do GKO na 6 Marca, a teraz gramy w MDK. Jakby co – szukamy lokum.

Pionierskie czasy, koncert na Rynku w Grudziądzu, fot. archiwum zespołu

No dobrze, ale na trzydziestolecie kapeli dostaliście stypendium Prezydenta dla młodych, obiecujących, pięćdziesięcioletnich muzyków.

– Pierwsze było na nagranie materiału w studio do płyty „Koniec punk rocka”, a drugie na video do kawałka „Kiedyś”.

Czyli dzięki władzom samorządowym rozwój punk rocka nie jest zagrożony?

– Amen. Prezydent nam tłumaczył, „polecicie do Chin” i tak ze trzy razy. My mówimy „nie chcemy do Chin, chcemy salę na próby, jest minus dwadzieścia, a my w garażu gramy”. Ale „polecicie ze mną do Chin, my tam mamy miasto partnerskie, polecicie”. Chyba chciał z nami polecieć jako menedżer. Jeszcze musielibyśmy po chińsku „Majteczki w kropeczki” śpiewać, ale tam ze sto tysięcy by przyszło, a to mała wieś (śmiech), do tego pięćdziesiąt tysięcy koszulek byś sprzedał.

Słowo „punk”, oznacza w języku angielskim coś zgniłego, bezwartościowego, śmiecia, prostytutkę, szczeniaka – nie wstyd wam, dorosłym facetom?

– My jesteśmy grzeczni (śmiech).

Jakość może nie ta, ale wydarzenie historyczne, Cela nr 3 na festiwalu w Jarocinie, 1987 rok.
fot. archiwum zespołu

A żużel to od kiedy? Czasy Zaniku Pamięci?

– (zgodnym chórem) Wcześniej! To jeszcze w podstawówce. Sami nie mogliśmy iść, to ciotka przyjeżdżała taksówką pod szkołę i nas zabierała. Mama wściekła, nie wiedziała, co się z nami dzieje, a my na żużlu. Początki klasyczne. Na wirażu, ładnie ubrani i za chwilę czarni, bo tor czarny, żużlowy. Ciocia zaszczepiła nam speedway. Wtedy była sekcja toruńska. „Ojce” jeździli. Bogdan Krzyżaniak, Roman Kościecha. Z historii, to kiedyś w Grudziądzu żużel był na Słowackiego i tu gdzie teraz stoi Bursa, na dawnej „Olimpii”. Zwoliński, Szałkowski, Najdrowski, mieli nawet medal DMP krótko po wojnie. Niedawno mieliśmy koncert w parafii księdza Patryka, który sam jeździł, a teraz organizuje turnieje charytatywne, taka ciekawostka. W 1983 roku, po barażach zielono było od „Simsonów” w mieście. Kasa. Kasa to nazwisko, w kolejnym roku już był u rywali z Bydgoszczy. Siedzieliśmy na trawniku, przy wyjeździe z parku maszyn, tam była skarpa, mokra, ludzie zjeżdżali z górki na czterech literach. Kiedyś na żużel chodziło się trzy, cztery godziny wcześniej, żeby miejsca zająć, ale bez flaszki się nie szło (śmiech). Dla nas żużel bez programu, to nie żużel. Program musi być. Świetna pamiątka. Sam żużel też był inny. Skóry, wszystkie jednakowe, plastron z gołąbkiem i przede wszystkim czarny tor. Jak już cynk był, że przyjeżdża Jancarz albo Plech, to wiadomo było – gwiazdy. Jancarz w czerwonej skórze, Plech w śnieżnobiałej. Do dziś mamy na jednym z programów autograf „Eddy’ego”. Bezcenna pamiątka. Teraz to jakieś pstrokate wszystko.

Niedawno ktoś wrzucił do netu mema, żeby na kevlarach wrócić do starego gołąbka.

– To by było fajne. Widzieliśmy, zrobili „Buczka” zdjęcie. Dodali gołąbka, rewelacja. Jest rocznica, wróciliśmy do nazwy, można by wrócić do plastronu.

Dawno temu, MDK i Hubert Gumiński z grudziądzkimi Filipinkami z utworem „Tylko GKM”, potem 1995 rok i awans, a na stadionie Atut na żywo i numer „Osiemnaście lat czekałeś na ten dzień”, a teraz Wy z „H4”.

– Kiedyś na naszej stronce zarzuciliśmy hasło, że przydałoby się coś takiego zrobić. Tylko jak zaczęły przychodzić teksty, to nie chcieliśmy tego śpiewać. Brakowało konkretnego, punkowego tekstu i temat poszedł w zapomnienie. Po czasie kawałek zagrał. Nie jest do końca punkowy – jest spokojniejszy. Krótka zwrotka, chwytliwy refren i mocniejszy podkład. Chyba nie wyszło najgorzej. Paweł Rozynek, autor słów, trafił w nasz i, mamy nadzieję, kibiców gust. Teraz plan jest taki, żeby pozyskać trzecie stypendium Prezydenta i zmontować klip. Kawałek miał pecha, bo klub chciał nagrania wcześniej, a my zdążyliśmy krótko przed sezonem. Za krótko przed, do tego nie było za co nagrać video. Studio, nagranie, mastering to wszystko zrobiliśmy za swoje, dla klubu. Paweł zaniósł numer do GKM-u, a tam na zasadzie „hm, cztery leżą już takie w szufladzie”. Wyjaśnił więc, że kawałek nagraliśmy na swój koszt i nie chcemy za to grosza, bo to nasz prezent dla kibiców i drużyny. Potem było jeszcze zamieszanie, bo ktoś tam źle zapodał, że to hymn kibiców GKM-u i zaczął się hejt i komenty w rodzaju „a kto pytał o zdanie kiboli?”. Krew nas zalewała. Fajna nagroda. Tym bardziej, że od początku nikt nie twierdził, że to jakiś hymn. To nasz hołd wobec kibiców i zawodników, dla ukochanej dyscypliny. Zaczęli kawałek puszczać po czasie i od razu falstart, bo premiera na słynnym meczu z Lesznem u siebie (solidny łomot – dop. red). Siedziałem z Martą (to Anda) i mówię, że lepszego meczu nie mogliśmy wybrać. Jeszcze powiedzą, że to przez Celę. Teraz czas na klip. Pomysł jest prosty. Zawodnicy z instrumentami, a my na motocyklach. Lindbaeck na basie brzmi nieźle, prawda? Nie wiem tylko jak żużlowcy podejdą do pomysłu. Koncepcja jest, wniosek na razie w głowach.

W tekście jest też jednak optymizm „na mistrzostwo czas już nastał, my jesteśmy dumą miasta”, to kiedy?

– (zgodnym chórem) Teraz! Niech słuchają i niech się biorą! Starzy jesteśmy, chcielibyśmy dożyć (śmiech). Realnie, ekipę mamy dobrą, na play off powinno wystarczyć, choć juniorka to jeden wielki znak zapytania. Z drugiej strony może dwie, trzy ekipy mają solidnych młodzieżowców. Teraz juniorka jest taka, że łatwo się zniechęca, jak nie ma sukcesu. Rezygnuje. Znak czasu.

Oprócz GBH, Sham69, Sex Pistols, Ramones, UK Subs, jacy są Wasi idole z młodości żużlowej?

– Przede wszystkim miejscowi: Szydlik, Podolski, Ośkiewicz. Czekaliśmy na punkty Dichtinga, bo on zwykle audi, cztery zera i koniec. Sprawdzały nam się też duety transferowe. Cichy i Feld z Leszna, Pawliczek i Bem z Rybnika, Dados i Staszek z Lublina. Jeśli chodzi o światowy speedway to amerykanie Shawn i Kelly Moran, Penhall. Tu się z Grubym nie zgodzę (Dee Dee – dop.red ). Dla mnie potęgą była Dania, za czasów Ole Olsena i jego żużlowych dzieci. Nas było czterech kolegów i mieliśmy grę planszową żużel. Jak robiliśmy międzynarodowy mecz, to Gruby był USA, a Dee Dee Dania, pozostali obstawili Anglię i Szwecję. Jak „jechaliśmy” w kraju, to Gruby był Apatorem, a Dee Dee Falubazem, z powodu fascynacji „niezniszczalnym i niezatapialnym” Andrzejem „Tomkiem” Huszczą.

„Młodemu” ciężko przerwać (nie odzywał się wcale – dop. red), kibicujesz?

– Ja na sport nie mam czasu. Czas wypełnia mi muzyka i ogólny rozwój, za sportem nigdy szczególnie nie byłem.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI