Martin Vaculik w parku maszyn. Fot. Jarek Pabijan.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kolejnym gościem naszego cyklu „Pod szprycą pytań” jest indywidualny mistrz Europy z 2013 roku, Martin Vaculik. Jeden z najlepszych żużlowców na świecie znany jest w środowisku żużlowym jako osoba o bardzo szerokich horyzontach, czego potwierdzeniem wydaje się być ta rozmowa. Słowak opowiedział nam o m.in. o czasach szkolnych, swoich zainteresowaniach i gustach, a także o początku przebogatej w sukcesy kariery. Zapraszamy.

Pański ulubiony przedmiot z czasów szkolnych to…

Wychowanie fizyczne, historia i geografia. Lubię dowiadywać się, jak wyglądał świat kiedyś i co się na nim zmieniło.

Pańska ulubiona książka to…

Nie mam ulubionej książki. Czytam różnych autorów, szczególnie takich, którzy coś w swoim życiu osiągnęli. Lubię poznawać opinie i doświadczenia rozmaitych specjalistów, np. lekarzy, nie pogardzę też ciekawymi biografiami.

Pański ulubiony film to…

Nie jestem typem człowieka, który zamyka się tylko i wyłącznie na jeden gatunek czy jednego twórcę. Wszystko zależy od nastroju i ciężko byłoby wytypować jakiś konkretny tytuł. Oglądam seriale, filmy, także dokumenty. Mogę dodać, że moja żona jest aktorką i z chęcią oglądam produkcje, w których ona występuje.

Jaką muzykę Pan preferuje? Czy podczas treningów lubi Pan mieć założone słuchawki z głośno dudniącą muzyką, czy też jednak preferuje Pan ciszę?

Mogę powiedzieć, że ogólnie lubię muzykę. Każdy ma jakieś swoje preferencje – jeden skoncentruje się lepiej przy Mozarcie, a drugi przy AC/DC. W zależności od nastroju słucham wszystkiego  – od muzyki poważnej, przez metal, aż po 50 Centa (śmiech).

Cechy, które Pan najbardziej ceni u ludzi to…

Zarówno u siebie, jak i ludzi, którzy mnie otaczają, szczególnie lubię to, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Bardzo szanuję moich mechaników za to, że robią wszystko, by pomóc mi osiągać jak najlepsze wyniki.

Jaka jest Pańska ulubiona potrawa?

Lubię kuchnię prostą, zdrową, kolorową… Dużo warzyw i innych bioproduktów. Jem także mięso. Popularne są teraz dania wegańskie czy wegetariańskie, ale uważam, że jeśli kilka razy w tygodniu zjemy trochę mięsa, to absolutnie nikomu to nie zaszkodzi. Zawsze przykładam wagę do jakości tych posiłków. Jest takie hasło „jesteśmy tym, co jemy” i się z nim utożsamiam.

Pański ulubiony gatunek alkoholu to…

Nie piję alkoholu. Po prostu tego nie lubię, nie smakuje mi. Kiedyś było troszkę inaczej – ludzie w młodym wieku lubią poeksperymentować i się zabawić, ale to już jest dawno za mną. Nie cierpię tego uczucia, gdy alkohol mi uderza do głowy. Nawet przysłowiowe dwie lampki wina czy piwo źle wpływają na mój organizm.

Pański pierwszy samochód to…

Ford escort. Kupiłem go w 2007 roku mając 17 lat, bo na Słowacji prawo jazdy zdaje się rok szybciej niż w Polsce.

Pamiętam, że jakiś czas temu widziałem na Instagramie Pańskie zdjęcie w stroju FC Barcelony. Czy interesuje się Pan piłką nożną lub innymi sportami?

Ten strój był prezentem od moich kolegów, którzy interesują się piłką. Na dresie było moje nazwisko oraz numer 54, z którym startuję w zawodach indywidualnych. Wracając jednak do meritum, tak, oczywiście, że interesuję się sportem. Lubię inne dyscypliny i je śledzę. Uważam, że to normalne dla każdego sportowca, że nie zamyka się wyłącznie na swoje środowisko i ma taką bazę w postaci znajomości innych konkurencji.

A czy to właśnie FC Barcelona jest Pańskim ulubionym zespołem w świecie piłki nożnej, czy te barwy były przypadkowe?

To było zrządzenie losu. Część kolegów trzyma kciuki za Real Madryt, część za Barcelonę, a część za jeszcze innymi klubami i wszystko wyszło przypadkowo. Mogę natomiast powiedzieć, że bardzo lubię Barcelonę jako miasto. Byłem tam kilka razy, nawet dwa razy odwiedziłem Camp Nou i uważam stolicę Katalonii za świetne miejsce.

Kolejne pytanie miało dotyczyć Pańskiego ulubionego miejsca na wakacje. Czy można uznać, że odpowiedział Pan na nie powyżej?

Lubię Barcelonę, ale na takie trzy-, może czterodniowe wypady. Trochę pospacerować, trochę pojeść ich kuchnię i wrócić do domu. Jeśli chodzi o moje najlepsze wakacje w pełnym rozumieniu tego słowa, to najmilej wspominam pobyt na Malediwach. Wspaniałe miejsce. Jeśli ktoś ma możliwość i chce zaznać świętego spokoju, wyłączyć komórkę na 10 dni, to mogę śmiało polecić ten archipelag na Oceanie Indyjskim.
Nie lubię spędzać wakacji w miejscach, w których jest zbyt dużo atrakcji i innych rozpraszaczy uwagi, np. dyskotek. Poza wspomnianą Barceloną, mieszkam 40 minut od Wiednia i średnio raz na dwa tygodnie jeździmy tam z żoną. Mamy tam swoje ulubione miejsca, ale gdy chodzi o wypoczynek, to wolę miejsca, gdzie nic mnie nie będzie rozpraszało.

Kto był Pańskim ulubionym sportowcem w czasach dzieciństwa?

Gdybym miał wskazać przedstawicieli innych dyscyplin, zajęłoby to bardzo dużo czasu. Wielu sportowców sobie ceniłem i podpatrywałem ich różne cechy – np. zaangażowanie. Jeśli chodzi o ulubionego żużlowca, to jest nim oczywiście Tony Rickardsson. Absolutny numer 1.

Czy ma Pan bliski kontakt ze Szwedem? Gdyby potrzebował Pan porady, może Pan wybrać numer i porozmawiać z 6-krotnym mistrzem świata?

Nie, nie jesteśmy ze sobą jakoś związani. Rozmawialiśmy ze sobą zaledwie parę razy. Jeszcze jako dziecko zrobiłem z nim sobie kilka zdjęć jako kibic, później widziałem go podczas Grand Prix w parku maszyn i zamieniliśmy parę słów. Powiedziałem mu, iż był moim idolem, troszkę powspominaliśmy i tyle.

Martin Vaculik (kask czerwony), Grigorij Łaguta (kask żółty), Hans Andersen (kask biały) podczas IME w 2013 roku. Fot. Jarek Pabijan.

Jest Pan Słowakiem. Z Pańską ojczyzną kojarzyć się może wiele dyscyplin – hokej, kajakarstwo górskie, nawet piłka nożna, ale niekoniecznie żużel. Skąd Pańskie zainteresowanie dosyć niszowym w Waszym kraju sportem?

Pochodzę z Żarnowicy, która od pokoleń jest żużlowym miastem. Był tam stadion, na którym odbywało się wiele zawodów. Zainteresowanie było tym większe, że żużlowcem był mój tato. Poza tym oglądałem żużel w telewizji – ligę polską, Grand Prix, ale wbrew temu, co się może kojarzyć ze Słowacją i naszymi narodowymi sportami, w Żarnowicy zawsze była duża grupa pasjonatów sportu żużlowego.

Fakt, że Pański ojciec był żużlowcem, raczej nie jest powszechnie znany. Czy może Pan opowiedzieć coś więcej o jego karierze i o jego wpływie na wybór przez Pana speedwaya?

Mój tato był dobrym zawodnikiem i startował na żużlu przez 15 lat. Nie ograniczał się wyłącznie do amatorskich imprez – startował w turniejach międzynarodowych, co jak na tamte czasy było wyznacznikiem sportowej klasy. Odegrał ogromną rolę zwłaszcza w początkowej fazie mojej jazdy na żużlu.

Ma Pan dwóch synków – jeden ma cztery latka, a drugi dwa. Czy chciałby Pan, żeby przynajmniej jeden z nich poszedł w ślady dziadka oraz taty, kontynuując rodzinne tradycje i tworząc trzecie pokolenie rodu Vaculików na arenach żużlowych?

Nie, nie, absolutnie. Nie chciałbym, żeby oni jeździli na żużlu. Na pewno żużel jest atrakcyjnym sportem dla chłopców, widzę, że dobrze się bawią oglądając zawody. Często na swoich rowerkach udają, że startują na prawdziwych torach, ale mam nadzieję, że zainteresowanie uprawianiem tego sportu zakończy się na tym etapie (śmiech).

Skąd taka kategoryczna postawa z Pańskiej strony? Czy to wynika wyłącznie z niebezpieczeństw, które niesie za sobą speedway?

To jest naprawdę strasznie długa i kręta droga. Nawet nie chodzi wyłącznie o wejście na wysoki poziom – samo stanie się zawodnikiem, który panuje nad motocyklem, a nie odwrotnie, zajmuje wiele czasu. Nie wiem czy byłbym w stanie wytrzymać patrząc na to, gdyby jeden – nie daj Boże dwóch – z moich synów musiał przejść taką harówkę jak ja.

Czy w Żarnowicy, ale także innych słowackich ośrodkach żużlowych, są młodzi zawodnicy, którym wróży Pan dużą karierę? Swego czasu kontrakt w Krośnie podpisał David Pacalaj, pański siostrzeniec. Czy doczeka się Pan godnych sukcesorów?

Mamy na Słowacji paru zdolnych adeptów speedwaya. Co do Davida, wszystko jest w jego rękach. Ma papiery na jazdę i może się znacząco rozwinąć, ale nie tylko jego sytuacja jest ciężka. Przez pandemię koronawirusa start sezonu jest opóźniony i nie wiadomo kiedy młodzi chłopcy pojawią się na stadionach. W ich wieku najważniejsza jest praktyka i treningi na torze.

View this post on Instagram

#throwbackthursday #tbt Golden Helmet 🛎🏆

A post shared by Martin Vaculik (@martinvaculik) on

Jak już ustaliliśmy wcześniej, najważniejszą osobą w Pańskiej karierze – zwłaszcza w początkowej fazie – był ojciec. Gdyby miał Pan wskazać jedną osobę, jednak już nie z Żarnowicy, lecz z Polski, która przyłożyła się do osiągnięcia przez Pana mistrzowskiego poziomu, kto by to był?

Myślę, że muszę tu wskazać cały Tarnów i wszystkich ludzi, którzy pracowali w tym klubie. Co prawda wcześniej startowałem już w Krośnie i w Gdańsku i Unia brała mnie jako żużlowca, który osiągał tam dobre wyniki, ale to właśnie w Małopolsce moja kariera się rozwinęła i nabrała wiatru w żagle. Efektem były nie tylko wielkie sukcesy w lidze, ale również te na arenie międzynarodowej.

Do 2010 roku mógł Pan startować w PGE Ekstralidze jako junior.  Później regulacja ta uległa zmianie i ostatni sezon w gronie juniorów spędził Pan pod numerami 9-13. Wówczas pojawiły się informacje o polskim obywatelstwie, o które rzekomo Pan się starał. W kwietniu 2011 roku udzielił Pan nawet w tej sprawie wywiadu Kamilowi Hynkowi z portalu sportowefakty.wp.pl. Ile w tym było prawdy i dlaczego nie został Pan obywatelem Rzeczpospolitej?

To było tak dawno temu, że już nie pamiętam szczegółów. Sytuacja jest taka, że mam słowackie obywatelstwo i licencję i to ten kraj reprezentuję.

A czy nie ma Pan przemyśleń, by być może wrócić do tego tematu i postarać się o polskie obywatelstwo, tak jak to zrobili ostatnimi czasy niektórzy żużlowcy?

Nie wiem, czy kiedyś coś takiego zrobię. Na pewno Polska jest dla mnie drugim domem od 2006 roku. To już połowa mojego życia. Kiedy przebywam w Anglii, w Szwecji czy w Danii to czuję się tak, jakbym był za granicą, a w Polsce jest inaczej.

Czy zatem planuje Pan związać się z Polską po zakończeniu kariery? Osiąść i przenieść się tu na stałe?

Nie. Życie po zawieszeniu kewlaru na kołku wiążę ze Słowacją. Mam tam żonę, dzieciaki, resztę rodziny, a w razie czego, gdybym chciał odwiedzić Polskę, będę miał bardzo blisko.

Co uważa Pan za swój największy sukces w karierze?

Mam już na swoim koncie kilka dużych osiągnięć, ale żadnego z nich nie uważam za ten jeden, największy sukces. Bardzo ważnym momentem było zdobycie indywidualnego mistrzostwa Europy z 2013 roku. Zwłaszcza finał w Rzeszowie, w którym zdobyłem komplet punktów, wyszedł mi znakomicie. Poza tym równie cenne jest drużynowe mistrzostwo Polski wywalczone w 2012 roku w Tarnowie oraz sukcesy w Grand Prix. Trzykrotnie wygrywałem turnieje (Gorzów 2012 i 2018, Krsko 2017 – przyp. red.), kilka razy stawałem na dwóch pozostałych stopniach podium. To są te największe laury w mojej dotychczasowej karierze, ale żadnego z nich nie potrafię wyjątkowo wyróżnić.

Martin Vaculik ze złotym medalem IME w 2013 roku po finale cyklu w Rzeszowie. Fot. Jarek Pabijan.

A czy ma Pan jakiś jeden moment, który wspomina Pan szczególnie źle? Raczej nie notował Pan większych wahań formy czy tym bardziej porażek, ale np. w sezonie 2018 odniósł poważną kontuzję, po której zanotował Pan kilka gorszych wyników.

Nie uważam, żebym miał na koncie jakąś porażkę. Co do sezonu 2018 i tamtego wypadku w Anglii, nie czułem z tego powodu żadnego rozczarowania, a tym bardziej się nie załamałem czy poddałem. Wręcz przeciwnie – wyciągnąłem z tego wnioski. Przecież w tym samym roku wygrałem Grand Prix w Gorzowie, w finale pokonując Bartosza Zmarzlika, Taia Woffindena i Patryka Dudka. To, że miałem dwie czy trzy słabsze rundy po powrocie do cyklu nie miało znaczenia – dla mnie tamte zmagania były w pewnym sensie treningowe, pomagały mi wrócić do optymalnej dyspozycji.

Puentując tę rozmową, co jest Pańskim największym marzeniem? Co się musi wydarzyć, by uznał Pan siebie za spełnionego zawodnika?

Żebym mógł tak o sobie powiedzieć, musiałbym zdobyć indywidualne mistrzostwo świata. Wyraźnie jednak zaznaczam, że nie mam „ciśnienia” na ten tytuł. Robię to, co kocham i oczywiście, że bardzo chciałbym zostać najlepszym żużlowcem globu i zrobię wszystko dla tego celu, ale jeśli ta sztuka mi się nie uda, świat się nie zawali.

Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję. Z tego miejsca pragnę pozdrowić czytelników oraz wszystkim życzyć dużo zdrowia.

Rozmawiał JAKUB WYSOCKI

CZYTAJ TAKŻE:

Obława na młode wilczki ruszyła, biorę strzelbę, żeby wystrzelać nagonkę