Zdjęcie: Facebook Bartosza Zmarzlika
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Z uwagi na brak porozumienia między BSI a Australijczykami ostatnia runda Grand Prix, po której poznamy indywidualnego mistrza świata, znów odbędzie się w Toruniu. Piąty raz w historii.

Mimo że bardzo chcieliśmy zorganizować SGP Australii w 2019 roku, zdecydowaliśmy, że powinniśmy to zrobić tylko, gdy będziemy pewni , że zapewnimy imprezę odpowiedniej jakości. Taką, jakiej oczekują od nas zawodnicy Grand Prix, kibice i społeczność – oficjalnie zakomunikował dyrektor BSI Torben Olsen.

A więc porażka. Druga z rzędu. Organizacyjna klapa na wielką skalę i to w końcu w kraju, z którego pochodzi pierwszy mistrz świata Lionel van Praag, a i kilku „niezłych” żużlowców naszych czasów. Szkoda. Pocieszający jest w tym chyba tylko fakt, że mistrzowski złoty laur zostanie wręczony na naszej ziemi, na toruńskiej Motoarenie. Nowoczesny stadion im. Mariana Rosego był już areną podobnych uroczystości. Do tej pory szeroko uśmiechnięci z wczesno październikowego Torunia wyjeżdżali trzej zawodnicy: Chris Holder, Greg Hancock oraz dwukrotnie Tai Woffinden. Wszyscy, co ciekawe, pochodzą z tzw. stajni Monstera.

2012: Australijczyk, a swój

6 października 2012 roku zmarzniętą toruńską publiczność rozgrzewał nie tylko zdobywca 21 punktów Tomasz Gollob, czy ostateczny triumfator Szwed Antonio Lindbaeck, ale przede wszystkim duet Chris Holder – Nicki Pedersen. Duńczyk chciał za wszelką cenę odebrać liderującemu Australijczykowi prowadzenie w klasyfikacji. Różnica między nimi przed finałową konfrontacją wynosiła zaledwie dwa punkty. Nic zatem dziwnego, że gdy obaj stanęli pod taśmą do biegu półfinałowego, na pierwszym łuku poszły iskry, a Nicki został przez pupila miejscowej publiczności staranowany. Brytyjski sędzia Craig Ackroyd podjął kontrowersyjną decyzję o powtórce w pełnym składzie, co nie spodobało się krewkiemu Duńczykowi. Było też zarzewiem niezłej szarpaniny przed bramą wyjazdową z parku maszyn:

Ostatecznie do kuluarowej akcji wkroczył „stary lis” Jason Crump, który uspokoił młodszego kolegę z reprezentacji – m.in. dzięki temu Chris Holder w wieku 25 lat zapewnił sobie pierwszy i jedyny dotąd tytuł IMŚ na żużlu.

2013: Tai po raz pierwszy

Rok po największym sukcesie w karierze Chrisa Holdera na Motoarenie było już spokojniej. Mimo że o złoto kolejny raz walczył nasz Jarosław Hampel. Polak nie miał jednak nic do powiedzenia w konfrontacji z jeżdżącym – podobnie jak Holder w 2012 –  na silnikach tunera Petera Johnsa, Taiem Woffidenem. Brytyjczyk został najmłodszym w historii mistrzem świata, rozgrywanym w ramach cyklu Grand Prix. 5 października 2013 roku Tai miał na swoim wytatuowanym karku zaledwie 23 lata.

– Startowałem w SGP ze stałą dziką kartą, po której bukmacherzy za każdego postawionego na mnie funta gwarantowali pięćset. Wiem jednak, że niektórzy i tak na mnie postawili, więc teraz pewnie bardzo się cieszą. Starałem się w tym roku niczym nie martwić, skupić się tylko na jeździe. I to dało tytuł – mówił po tym turnieju.

2014: Hancock jak kalifornijskie wino

W kolejnym sezonie na Motoarenie „młokos” Woffinden był w cieniu bardziej doświadczonych kolegów. Do liderującego „dziadka” Grega Hancocka przed zawodami w Toruniu tracił 15 punktów, mając znacznie większe szanse na srebro. Ostatecznie, w toku turnieju je zaprzepaścił, a w biegu dodatkowym o brąz musiał uznać wyższość Nickiego Pedersena. Wszystkich – z Krzysztofem Kasprzakiem na czele – pogodził 44-letni wówczas Hancock. Amerykanin w swoim trzecim mistrzowskim sezonie także korzystał z usług tunera Johnsa. Co nie zmienia faktu, że został najstarszym mistrzem świata w historii, za co należy mu się ogromny szacunek.

W latach 2015-17 koronacja IMŚ odbywała się w australijskim Melbourne. Mimo to, już przed pierwszymi zawodami na Etihad Stadium było wiadomo, że po swój drugi złoty krążek sięgnął Woffinden. Trzy tygodnie wcześniej na Motoarenie zdobył bowiem upragnione osiem punktów.

2018: Król Woffinden III

W minionym sezonie, który rzecz jasna nadal kołacze nam się gdzieś z tyłu głowy, kolejny, trzeci już raz w swojej nie tak znowu długiej karierze mistrzowski tytuł wywalczył Woffinden. Urodzonego w angielskim Scunthorpe żużlowca do samego końca ścigał Bartosz Zmarzlik. Obaj, co warte podkreślenia, korzystali z silników najlepszego w tej chwili tunera na świecie Ryszarda Kowalskiego, którego królestwo znajduje się w podtoruńskich Cierpicach. Ostatecznie górą okazał się Brytyjczyk, ale ambitny Zmarzlik już zapowiedział, że w kolejnym roku da z siebie „więcej niż sto procent”.

Źródło zdjęcia: Facebook Bartosza Zmarzlika

2019: czas na następcę Golloba?

W pamiętnym 2010 roku swój tytuł, okupiony wieloletnim trudem, kontuzjami, zdobył najwybitniejszy polski żużlowiec wszech czasów, Tomasz Gollob. Bydgoszczanin w latach 2010-12 był mentorem Zmarzlika w Stali Gorzów. – Sporo dała mi sama możliwość wspólnego trenowania i startowania w jednej drużynie, za co mu serdecznie dziękuję. Bez niego na pewno nie byłbym w tym miejscu, w którym teraz jestem – przyznał Zmarzlik w jednym z wywiadów. Czy już w nadchodzącym sezonie najlepszy zawodnik PGE Ekstraligi pójdzie w ślady swojego mistrza i 5 października przymierzy na Motoarenie mistrzowską koronę?

– Bartek to jest ideał sportowca, także jeśli chodzi o zaplecze. Wszyscy liczymy, że wkrótce zostanie mistrzem świata. Może już w tym roku – ocenił w rozmowie z naszym portalem pierwszy trener Zmarzlika Bogusław Nowak.

JACEK HAFKA