Toruń oczami Sieraka: Gollob, Pedersen, Zmarzlik – kto nie ryzykuje, szampana nie pije

fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Hans Zierk powiadał dawno temu, że my Słowianie nie mamy cech mistrza. Zbyt wiele u nas zrywów i fantazji. Barwnej, romantycznej, acz nie przynoszącej pożądanych efektów. Żeby zaś zdobyć szczyt, wedle Niemca, trzeba być zimnym, wyrachowanym, wręcz kunktatorsko ciułać. Jedna nieprzemyślana szarża, gdy poniesie, jeden ryzykancki atak, gdy „nie wyda” i w walce o doraźny cel, tracimy szanse na zdobycie nadrzędnego lauru. Podobno zdarza nam się zapominać, że cykl, to nie jeden wyścig, a pojedyncze oczko może najwyżej przesądzić o niepowodzeniu. Zmarzlik chyba nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jego śmiałe szarże na pograniczu, okraszone nutką szaleństwa, zwykle wprawiają w euforię, choć potrafią przyprawić o gęsią skórkę. Tak było i teraz… .

Walczący o każdą piędź toru, prze ambitny, odrobinę szalony, wkładający koło tam, gdzie inni palca by nie wcisnęli, nie liczący się z konsekwencjami, nastawiony na sukces tu i teraz. Bez kalkulacji, zimnej głowy, wyrachowania. Sądziliście, że to o Bartku? Nie, nie o nim. A raczej nie tylko o nim. Idol Zmarzlika – Tomasz Gollob, gdy w latach 90. szturmował, czasami skutecznie, bramy żużlowego raju dla siebie i innych Polaków, nad Wisłą i na całym świecie był… znienawidzony wręcz. Na „Zachodzie”, bo burzył dotychczasowy porządek i wdzierał do elity na przekór i wbrew ustalonej hierarchii.

W kraju, bo buńczuczni Gollobie nie mieli oporów, by wprost, czasem zaczepnie, wytykać niedoskonałości, a przy tym robili wyniki, lejąc wszystkich hurtowo wręcz. Klan Gollobów najdelikatniej, nie miał dobrej prasy w Polsce. A to we wrocławskim finale IMP cały park maszyn stawał na głowie, by Tomasz nie wygrał, zaś wtórowały zawodnikom negatywnie nastawione trybuny. Dziś odium spada na uczestników ostatniego wyścigu rundy zasadniczej z udziałem konkurenta w walce Piotra Śwista, ale wtedy niemal wszyscy, jak jeden mąż stali… przeciwko Gollobowi. Na trybunach obowiązywało hasło „każdy, byle nie Tomek”. Prasa rozpisywała się o rzekomej słabości Jacka, który swoje dobre wyniki miał zawdzięczać jedynie bratu i jego umiejętności holowania. Na nic medale IMP i starty w imprezach światowych, nie gorsze od ówczesnych pretendentów do miejsca nr 2 w kadrze w wykonaniu starszego z braci.

„Wszyscy” wiedzieliśmy wówczas lepiej. Dopiero gdy Tomasz te wrota do raju sforsował dojrzeliśmy coś odwrotnego. Kiedy sam zaczął regularnie osiągać medalowe sukcesy, a przy tym wykorzystując umiejętność jazdy parą, którą niewątpliwie posiadał, przyczyniał się do osiągnięć reprezentacji w parach, czy drużynowo, zaczął być stopniowo postrzegany inaczej. Zasłużenie i diametralnie różnie, bo już pozytywnie. Ile musiał się przebijać, ile wycierpieć w domowym zaciszu, wie tylko on jeden. A to po nokaucie Craiga Boyce, a to po nagonce za słynne „ścierwo na kiju” i po wielu innych historiach. W pewnym momencie był już tak zestresowany, że zaczął się bardzo wyraźnie „zacinać” podczas publicznych wypowiedzi. Fakt. Kryształowy nie był. Niektóre akcje podnosiły ciśnienie. Wyciskał z motocykla więcej, niż ten mu dawał. To już chyba bliżej współczesności. Jednak niektóre ataki i poza torowe wypowiedzi, szczególnie Papy, wywoływały burze. Niejedną burzę.

Nicki Pedersen, to dziś synonim torowego chuligana, bandziora i zadziora. Faceta, który ma tylko jeden, egoistyczny cel – wygrywanie. Bez względu na rangę i bez względu czy to rywalizacja drużynowa, czy indywidualna. Uchodzi za aroganta, z którym nie sposób się dogadać. Czy słusznie? Pedersena poznałem bez mała 20 lat temu gdy startował w GKM-ie. Już wtedy był krewki i nakręcony na wynik. W kontrakcie on i Lee Richardson, mieli zapis o specjalnej premii za średnią w meczu od 2,50. Byliśmy w Rzeszowie. Nicki po 4. startach miał 11 oczek. Blisko. W ostatnim jechał na 5-1, ale z trasy pozwolił się połknąć. Skończyło się wygraną 4-2 i trzecim miejscem Duńczyka. Tylko w boksie wszystko fruwało. Zamiast 13+bonus, Nicki zakończył mecz z 12. punktami i nagrodę za wynik szlag trafił. Jego też. Zagrałem wtedy naiwniaka. Podszedłem, pogratulowałem rezultatu i zapytałem co go tak zezłościło. Nie przyznał się. Palnął formułkę o goryczy porażki i wściekłości po zgubieniu punktów z trasy. Tyle.

Resztę przełknął, zostawiając dla siebie prawdziwą przyczynę. To jednak pokazuje charakter. Niektórzy do dziś twierdzą, że bezkompromisowy Duńczyk osiągnął więcej niż powinien. Podobno nie ma techniki, podobno tylko bezczelność, żeby nie powiedzieć „chamstwo” prowadziły go do sukcesów. Czy ja wiem. A który niby ze współczesnych mistrzów jest delikatny jak niemowlę? Woffinden? Rzeczywiście. Bliżej mu do definicji starego niemieckiego tunera Hansa Zierka o cechach czempiona. Jednak nawet Tajski, gdy trzeba, w decydujących momentach, zapomina o kalkulacji i jedzie z rywalami bezwzględnie i bezczelnie, bo… tak należy. A że czuć gipsem na odległość? Koszty własne. Dziś ja, jutro mnie. Życie. Żużlowe życie. Kto nie ryzykuje, szampana nie pije.

Jeśli zestawimy styl Zmarzlika, jego idola Tomasza Golloba z czasów, gdy dopiero forsował bramy, czy Nickiego Pedersena, to nie można nie zauważyć, że zdecydowanie łączy ich jedno. Mieli i mają parcie na wynik. Co zaś ich różni? Choćby to, że Duńczyk, podobnie jak Bartek, nie potrafił jeździć parą. Gollob był w tej sztuce artystą. Pedersen już się nie nauczy – za późno, ale Zmarzlik mógłby, albo raczej wciąż może. Indywidualnie Bartek przyćmił osiągnięcia mentora. I nie zamierzam tu nikogo przekonywać i udowadniać na siłę, jakie to okoliczności przyrody towarzyszyły jednemu i drugiemu. Powiem tylko, że skrajnie różne i dodam, że Gollob miał zdecydowanie trudniej, co nie zmienia faktu, iż tylko Bartas potrafi wykorzystać okazje. Za to chwała.

Co jeszcze? Odbiór medialny. Gollob do pewnego, późnego etapu kariery, zaś Pedersen nieustannie mają, najdelikatniej, nie najlepszy. A to, że nieprzemyślane szarże, a to że cel uświęca środki, a to że kiedy startują urazówką czuć na kilometr, a to że nie liczą się z nikim i niczym. To ja tak zaczepnie zapytam, co zatem różni ich w tej materii od Zmarzlika, poza ogólnonarodową ekstazą i pozytywną prasą? To co u Tomka, bądź Nickiego opisywano jako bandytyzm, u Bartka stanowi wolę walki, ambicję, szczyptę szaleństwa i ułańską fantazję. Tylko i aż tyle. Tfu, Tfu, Tfu – a co kiedy przeszarżuje i faktycznie skończy się wizytą na SOR? Jego bądź rywala – bez znaczenia. Będziemy równie bezkrytyczni i entuzjastycznie nastawieni? To do rozmyślań. Taka łyżeczka dziegciu do beczki miodu.

Obok Zmarzłego w Toruniu wystąpiło jeszcze dwóch Polaków. Najbardziej żal mi, tak po ludzku, Maćka Janowskiego. Spójrzcie na tegoroczny bilans wrocławianina. Jedna wygrana runda, trzy drugie lokaty, a w efekcie najgorsze, bo czwarte miejsce. Bez medalu, który wydawał się na wyciągnięcie ręki. Kiedy odpłynął? Śmiem twierdzić, że w Pradze. Po wyjątkowo udanym Wrocławiu, przyszedł słabszy moment w Gorzowie. To jednak kładę na karb gorzowskiej klątwy Magica. Na Jancarzu zwykle nie jedzie zawodów życia, zaś przygody z oponami, nie mające z samym zawodnikiem nic wspólnego, także nie pomogły w doklejeniu fury do nowych realiów. W Czechach było już niestety bardzo pechowo. Najpierw nie wytrzymały nerwy i zaliczył w decydującym o promocji do półfinału biegu 20. serii zasadniczej taśmę, co pewnie nie przytrafiło mu się od wieczności.

Następnego dnia, uczestnicząc niemal w deja vu poprzednich wydarzeń, wytrzymał nerwowo, wjechał do połówki, tylko tam pokonał go defekt. Rewelacyjny start w Toruniu stanowiący zwieńczenie cyklu, nie pozwolił odbić wcześniejszych strat. Szkoda. Maciek pokazał jednak, że jest w Polsce jeśli nie równorzędnym rywalem, to minimum numerem dwa po Zmarzliku. Dla draki dodam, że numer trzy to według mnie Piter Pawlicki i teraz można już hejtować.

Czemu nie Dudek? Patryk to wyśmienity ligowiec z umiejętnością, której brakuje Zmarzlikowi, czyli potrafiący jechać parą, prowadzać partnera, a nie startujący tylko dla siebie. To jednak bez znaczenia w imprezach indywidualnych. Jakoś tak brakuje Duzersowi błysku. Owszem. Od Gorzowa może czuć się usprawiedliwiony. Dzwon był okrutny, aż dechy i kości trzeszczały. Tylko ten dzwon miał miejsce po średnio udanym Wrocławiu i w trakcie równie nieprzekonywującej w wykonaniu Dudka rundy na Jancarzu. I to martwi. Potencjał jest, pytanie jak przełożyć go na skuteczność. W przyszłym sezonie może być trudno o stałego dzikusa, bo z Gorican awansował Kasprzak, więc trójka biało-czerwonych pozostaje w cyklu, zatem od parteru trzeba będzie piąć się w eliminacjach. Oby bez negatywnych przygód.

Podsumowując. Zmarzlik mistrzem, mimo iż o nerwy swoje i kibiców nie zadbał najlepiej, dwukrotnie w Toruniu, nieco psim swędem awansując do półfinałów poszczególnych zawodów. Czwarty w generalce Janowski i jego zwyczajnie mi szkoda. Mógł i powinien zdobyć medal. Sport nie jest sprawiedliwy i taki jego urok. Dudek żegna się z cyklem, przynajmniej do czasu rozstrzygnięć w kwestii stałych dzikich kart na przyszły sezon. Za mistrzem Tajski i Fredka po przedłużeniu emocji na MotoArenie, gdyż o podziale krążków po ośmiu rundach, decydował baraż w związku z równą liczbą punktów obu rywali. Ot ewenement.

A w przyszłym roku? Nadal faworytem Zmarzlik. Ma dopiero 25 wiosen, a sześciokrotni czempioni Mauger i Rickardsson zdobywali tytuły na przestrzeni 11. sezonów. Bartek już ma dwa złota, zatem jeszcze cztery i…. I będzie miał dopiero 29 lat. Mauger ostatni triumf święcił na swą czterdziestkę. Zatem? Zatem nie rozpędzaj się Sierak. Weź na uspokojenie. Interesujące także, jak wpłynie na Zmarzłego pojawienie się, nomen omen, poTomka. Swoją drogą ciekawe, czy jeśli tenże będzie płci męskiej, rzeczywiście otrzyma imię Tomasz, niejako w spadku po idolu i mentorze?

Jest kilku chętnych, w tym z pewnością obok Bartka, m.in. Maciej Janowski. Dochodzi Krzysiek Kasprzak i za niego także trzymajmy kciuki – niech się odbudowuje. Wszak jesteśmy Polakami, pochodzimy z jednego kraju i jak jeden mąż kibicujemy wszystkim naszym, bez wyjątku. Chyba, że się mylę?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

4 komentarze on Toruń oczami Sieraka: Gollob, Pedersen, Zmarzlik – kto nie ryzykuje, szampana nie pije
    iksis
    4 Oct 2020
     12:19pm

    Klasę Zmarzlika pokazał półfinał. Po starcie najpierw Woffinden a potem Madsen próbowali go zamknąć przy bandzie a Bartek spokojnie chirurgicznymi manewrami ścinał do małej i przebijał się do przodu. Myśli na torze, jest odważny, ma mocne oparcie w swoim teamie, nic tylko wygrywać.

    Bartollo Pierdollo
    5 Oct 2020
     11:47am

    Co Sierakowski, głupio Ci za ten wywiadzik z Janosiem po wrocławskich GP? ”To co w przyszłym roku team Orlenu?” Buehehehe. Podjarany tam byłeś jak młody pindol. Oj zabolał Ciebie ten bieg finałowy na MA. Niczym się różnisz od tego grzdyla Czekańskiego w ”pisaniu”. I zapamiętaj sobie, że to jest Bartas a nie Zmarzły.

Skomentuj

4 komentarze on Toruń oczami Sieraka: Gollob, Pedersen, Zmarzlik – kto nie ryzykuje, szampana nie pije
    iksis
    4 Oct 2020
     12:19pm

    Klasę Zmarzlika pokazał półfinał. Po starcie najpierw Woffinden a potem Madsen próbowali go zamknąć przy bandzie a Bartek spokojnie chirurgicznymi manewrami ścinał do małej i przebijał się do przodu. Myśli na torze, jest odważny, ma mocne oparcie w swoim teamie, nic tylko wygrywać.

    Bartollo Pierdollo
    5 Oct 2020
     11:47am

    Co Sierakowski, głupio Ci za ten wywiadzik z Janosiem po wrocławskich GP? ”To co w przyszłym roku team Orlenu?” Buehehehe. Podjarany tam byłeś jak młody pindol. Oj zabolał Ciebie ten bieg finałowy na MA. Niczym się różnisz od tego grzdyla Czekańskiego w ”pisaniu”. I zapamiętaj sobie, że to jest Bartas a nie Zmarzły.

Skomentuj