Autor tekstu i Tomasz Gollob.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W Szwecji mówią, że bez kibiców się nie da. W Anglii i Danii również. A u nas ma się udać. Zatem tylko w Polsce zbudowano profesjonalny twór stojący w miarę stabilnie na czterech łapach. Na tyle stabilnie, że i na trzech da radę pokuśtykać przed siebie. A później zranioną nogę opatrzymy – tzn. wrócą kibice – i znów się poczujemy silni oraz zdrowi. Czy tak będzie?   

Bayern Monachium, wizytówka piłkarskiej Bundesligi, to jeden z niewielu futbolowych klubów na świecie, który rokrocznie wykazuje zyski. Mało tego, to klub, który – uwaga! – własnym sumptem postawił sobie kolosalnych rozmiarów stadion, a spłatę rat kredytowych ma już dawno za sobą. Brzmi trochę nieprawdopodobnie, prawda? Wyobrażacie sobie, by w Polsce jakikolwiek klub stać było na tego typu fanaberie? By w ogóle którykolwiek uznał, że to normalne i rozsądne, nie skamląc u nikogo, zwłaszcza w mieście, o konkretny datek, najlepiej stuprocentowy? A to nie wszystko. Mianowicie kumpel mój, zakochany w Bayernie, a jednocześnie też w cyferkach, przypomina, że początkowo Bayern zrzucał się na budowę stadionu po połowie z sąsiadem, TSV 1860 Monachium. Tyle że drobniejszy wspólnik nie dotrzymał większemu kroku. Więc najpierw Bayern malucha spłacił, a później jeszcze wspomniane odsetki kredytowe przed czasem. Przed czasem! Zatem jeśli panowie piłkarze Bayernu, w tym Lewy, zarabiają krocie nieprzystające podobno do rzeczywistości, mnie wcale ten ich dobrobyt nie uwiera. Bo przecież to biznes, który się spina, a o to w tym chodzi. Nie jesteś wart tyle, ile się tobie wydaje, lecz tyle, ile ktoś jest w stanie tobie zapewnić. Tymczasem w bogatej Bawarii potrafią się tak wykarmić, że dla wszystkich starczy i jeszcze zostanie, nie błagając przy tym na kolanach o żadną jałmużnę pod miejskim ratuszem. I nie sprzedając się żadnym szejkom przy okazji. Tak, to fenomen w świecie sportu.   

I, paradoksalnie, to właśnie Niemcy jako pierwsi pozbierali się w czasie zarazy. Natomiast gdy o żużel chodzi, ruszyć ma jako pierwsza nasza PGE Ekstraliga, utykając, ale jednak trzymając się jakoś na trzech pozostałych filarach: funduszu telewizyjnym, miejskim oraz sponsorskim. Czyli jakieś podstawy ta liga ma, choć na wiele lubimy sobie ponarzekać. A produkt rzeczywiście jest atrakcyjny, czyniący z dyscypliny numer 2, a według niektórych pewnie i numer 1, w kraju. To jasne, że zawsze coś komuś nie będzie pasowało, jak choćby ten zakaz kąpieli po meczu. No ale to wciąż zapis korzystniejszy od tego, że wykąpać można się dopiero po sezonie, względnie po rundzie zasadniczej. Po prostu trzeba wierzyć, że z czasem zaczniemy żyć normalnie. A narzekanie słychać będzie zawsze – z prostej przyczyny. Wysokich stołków zawsze jest mniej niż chętnych do ich zajęcia. Jak w tym dowcipie, otóż jaka jest najbardziej bolesna operacja na świecie? Odcinanie dupy od stołka.

Żużel żadnym wyjątkiem nie jest, tu również można podzielić prezesów na dwie grupy – na tych, którzy z klubowego stołka wykonują przelewy przychodzące, jak i na tych, którzy akceptują przelewy wychodzące… Zawodnicy? W ostatnim czasie zauważyliśmy tendencję, że wielu przylgnęło do swoich obecnych barw, ceniąc sobie małą stabilizację. My, pismacy, zaczęliśmy kręcić nosem, że w związku z tym kiepski ruch w interesie. Odnoszę jednak wrażenie, że po obecnym sezonie ruch znów może być nieco większy, mianowicie znajdzie się kilku dotkniętych, którzy dojdą do wniosku, że warto jednak spróbować czegoś nowego, bo swojaków nie zawsze się ceni. Nie musi to jednak wcale spowodować jakichś masowych migracji.     

A, póki co, czekamy na zbliżenie stanowisk między Sajfutdinowem i Pawlickim oraz Fogo Unią. Jeśli do tej pory były to także małżeństwa z miłości, to teraz powinny odnowić śluby małżeńskie bardziej z rozsądku. Bo kto zapłaci za nich razy dwa – Bykom za wypożyczenie i zawodnikom za podpis? I jak wytłumaczyć później taki transfer swoim obecnym liderom, którym dopiero co ucięto sporo grosza? Przyjdzie taki gwiazdor do prezesa i rzuci – „mnie uciąłeś, bo w kasie niby pusto, a na Emila znalazłeś?” Wystarczy przelecieć kluby po nazwach, by dojść do wniosku, że na taką ekstrawagancję stać może tylko Betard Spartę. Przy czym finanse to jedno, a zdrowy rozsądek i spokój w zagrodzie – drugie. Sajfutdinow i Pawlicki najbardziej pasują do Leszna, a na pewno z punktu widzenia atrakcyjności rozgrywek. Dziś się kłócimy, lecz jutro znów kochamy – w sporcie sytuacja potrafi być dynamiczna.

We Wrocławiu zawodników nie brakuje, jestem przekonany, że Drabik – jeśli tylko trzyma się dzielnie w tym trudnym czasie – zacznie sezon na motocyklu. Ja bym nawet ukuł następujące stwierdzenie – chcesz zyskać na czasie, odwołaj się do Trybunału Arbitrażowego przy PKOl. To jedna z najbardziej nieruchliwych organizacji nie w polskim sporcie, a przy polskim sporcie, bo ze sportem jej członkowie nie mają, de facto, wiele wspólnego. Co ma dobre i złe strony. Dobre, bo niby są spoza środowiska i układu, złe – bo niekoniecznie tę dziedzinę życia czują. Zresztą, pani sekretarz Troicka-Sosińska miała się kiedyś skarżyć, że przedstawicieli jej gremium dosięgają polityczne naciski z różnych stron.

Pamiętam, że swego czasu Robert Zieliński z Polska The Times, z którym wiele lat współpracowałem, przejechał się po Trybunale niemiłosiernie. Nawet to sobie wyguglałem: „Ten twór miał wyjaśniać i rozstrzygać spory w polskiej piłce, tymczasem tylko gmatwa sytuację, dezorganizuje ligę, przedłuża w nieskończoność podejmowanie decyzji. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że ciało to jest też niezwykle podatne na naciski polityczne i wszelakie. Trybunał jest szybki niczym Usain Bolt – potrafi w ciągu siedmiu dni dostarczyć kopertę z dokumentami z siedziby PKOl do PZPN, który urzęduje teraz aż 10 km dalej. Obwinia pocztę. Trzeba było te dokumenty gołębiem pocztowym wysłać, byłoby szybciej. (…). Normą jest, że każdy z członków trybunału mówi w jednej sprawie coś zupełnie innego. Sekretarz tego organu Romana Troicka-Sosińska wyjawiła, że na członków trybunału są mocne naciski ze strony pochodzącego z Łodzi ministra sportu Mirosława Drzewieckiego oraz szefa PKOl Piotra Nurowskiego, który jest zaprzyjaźniony z byłym właścicielem Widzewa Zbigniewem Bońkiem. Troicka twierdzi też, że koledzy z trybunału podrobili jej podpis przy wprowadzaniu kuratora do PZPN. Może więc i ten cały trybunał jest podrobiony? Kuratora tam, jak najszybciej. Tylko nie pocztą.”

Zatem nawet jeśli Trybunał potraktuje sprawę priorytetowo, to… priorytet też trochę idzie. A im bardziej mec. Klimczyk przekonuje, że zależy mu na czasie, jakoś tym bardziej mu nie dowierzam. Wystarczy zerknąć, w którym momencie składa wszelkie odwołania. To jasne, że każdy prowadzi swoją grę. Powtarzam – chcesz zyskać czas, zwróć się do Trybunału przy PKOl. A Drabika naprawdę robi się szkoda, bo płaci cenę nie za oszustwo, lecz za głupotę i nieporozumienie. A przecież od kilku już miesięcy ma w życiu ciężko. Jego również chciałbym zobaczyć w tym roku na torze, lecz z głową szczęśliwą i wolną od problemów, a nie z plecakiem wypełnionym kilogramami problemów. Tak, podczas meczu Fogo Unii z Betard Spartą chciałbym zobaczyć w jednym wyścigu Sajfutdinowa, Pawlickiego oraz Drabika. Może to być wyścig piętnasty. Dla najlepszych.

Nic to, za chwilę zaczną warczeć. Zaczną trenować na dwa tygodnie przed inauguracją rozgrywek. Mirosław Jabłoński wspomniał ostatnio, że to dobrze, bo działacze się wreszcie przekonają, iż tak krótki okres czasu w zupełności wystarczy na zgłoszenie gotowości bojowej. Ciekawego tematu dotknął zawodnik, choć nie bardzo rozumiem, dlaczego akurat zaczepił przy tej okazji działaczy. Przecież to nie oni wysyłają żużlowców w połowie lutego albo na początku marca do Gorican, Krska, Lonigo etc. To żużlowcy, głodni wrażeń, adrenaliny i tęskniący za wiatrem we włosach sami sobie organizują takie wycieczki. I doprawdy trudno się temu dziwić, bo przecież każdy tęskni za swoją miłością. Nie działacze, nie trenerzy, lecz sami kierowcy wysyłają siebie w te delegacje, podobnie zresztą jak na crossowe.

Żużel jest sportem jedynym w swoim rodzaju i nie sposób go porównywać z innymi dyscyplinami. Mianowicie w futbolu, koszykówce czy siatkówce słowo trenera jest święte i jak ogłasza trening, to stawia się cała drużyna. O jednakowej porze. Koniec, kropka. A jak się któryś spóźni, to słono zapłaci. Tymczasem w żużlu? Tu to żużlowiec decyduje, kiedy ewentualnie przyjedzie i czy w ogóle. A jeśli tak, to o której. I, co ciekawe, generalnie nie powinno to wyglądać inaczej. Nawet nie dlatego, że żużlowiec to w końcu autonomiczna firma zewnętrzna na usługach klubu, lecz dlatego, że speedway, używając kultowego stwierdzenia, rządzi się swoimi prawami. W końcu jeden zawodnik jest najeżdżony, a drugiemu jazdy brakuje. Jeden chce sprawdzić silniki po remoncie, a drugi ma je dopasowane idealnie. Jeden dopiero co wrócił ze Szwecji i lepiej będzie, jak się wyśpi, a drugi musi coś sprawdzić, bo nie zaśnie. Jeden musi wylizać do meczu rany, a drugi jest w stanie idealnym. I tak dalej, i tak dalej. Dlatego to zawodnik decyduje z reguły o tym, czy będzie w treningu uczestniczył czy niekoniecznie.

A czy od pewnego czasu niektórym rzeczywiście zaczęło się wydawać, że kto pierwszy wiosną na torze, ten lepszy? Być może, choć nie dostrzegam, by to faktycznie działacze byli motorem napędowym takiego wyścigu, zresztą za plan treningowy odpowiada trener. A jeśli nawet, to – patrz punkt pierwszy. Jedni są gotowi, by wyjechać, inni jeszcze nie. Tutaj kar nikt nie wlepia. Jeśli ten wyścig rzeczywiście istnieje, ja go nie rozumiem. Otóż wiosenny wyjazd na tor nie jest żadnym etapem przygotowań, a już tylko ich weryfikacją. Ostatecznym sprawdzianem. Dlatego nie ma większego znaczenia, czy po raz pierwszy zrobisz to w połowie lutego w Gorican, czy może w połowie marca w Gnieźnie. Bo o niebo ważniejsze jest to, co robiłeś przez ostatnie pół roku i jakie decyzje powziąłeś. Czy pozbyłeś się tłuszczyku z ciała i głupich myśli z głowy. Czy zbudowałeś odpowiednią kondycję przy pomocy właściwych ludzi i odpowiednią determinację, by sięgać po rzeczy największe. Wreszcie czy zainwestowałeś bardziej w samochody czy bardziej w motocykle. A jeśli w motocykle, to czy przelewy za silniki trafiły na właściwe konto. Właściwe, czyli należące do majstra, który za kilka tygodni czy miesięcy okaże się majstrem na topie. Jeśli miałeś w tym wszystkim nosa i szczęście, któremu pomogłeś doświadczeniem oraz zapałem do pracy, jeśli przez lata nabyłeś odpowiednie umiejętności, to siądziesz na motor i zacznie się kręcić. A jeśli nie, to będziesz mówił przez cały sezon o pójściu w złą stronę z ustawieniami.   

WOJCIECH KOERBER

4 komentarze on Po bandzie. Tylko profesjonalna liga jest w stanie ruszyć bez kibiców
    Pablo Sarachman
    21 May 2020
     3:13pm

    Panie Wojciechu. Bardzo Pana szanuję za to, że Pan się nie wzdryga przed trudnymi tematami. Może jakiś artykuł o kombinowaniu z obywatelstwami? Wywiady z zainteresowanymi, trudne pytania o płatność podatków czy znajomość historii kraju? Liczę na Pana bo już dawno przestałem czytać konia, który mówi z zielonego portalu.

    Viktor
    21 May 2020
     5:09pm

    Pierwsza zasada pisania artykułów: zafascynuj,nie nudź,nie ględź,pisz na temat.Felietony, artykuły coraz częściej przypominają taki szablon: trochę takiej historyjki, trochę innej historyjki, od czasu do czasu jakaś anegdotka,a nawet z innej dyscypliny sportowej a chociażby o piłce,a co mnie obchodzi piłka?
    (…)
    „Żużel jest sportem jedynym w swoim rodzaju i nie sposób go porównywać z innymi dyscyplinami.” to po co porównywać – zaprzeczenie samemu sobie.

Skomentuj

4 komentarze on Po bandzie. Tylko profesjonalna liga jest w stanie ruszyć bez kibiców
    Pablo Sarachman
    21 May 2020
     3:13pm

    Panie Wojciechu. Bardzo Pana szanuję za to, że Pan się nie wzdryga przed trudnymi tematami. Może jakiś artykuł o kombinowaniu z obywatelstwami? Wywiady z zainteresowanymi, trudne pytania o płatność podatków czy znajomość historii kraju? Liczę na Pana bo już dawno przestałem czytać konia, który mówi z zielonego portalu.

    Viktor
    21 May 2020
     5:09pm

    Pierwsza zasada pisania artykułów: zafascynuj,nie nudź,nie ględź,pisz na temat.Felietony, artykuły coraz częściej przypominają taki szablon: trochę takiej historyjki, trochę innej historyjki, od czasu do czasu jakaś anegdotka,a nawet z innej dyscypliny sportowej a chociażby o piłce,a co mnie obchodzi piłka?
    (…)
    „Żużel jest sportem jedynym w swoim rodzaju i nie sposób go porównywać z innymi dyscyplinami.” to po co porównywać – zaprzeczenie samemu sobie.

Skomentuj