Oliver Berntzon. Foto: Start Gniezno
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Oliver Berntzon w przyszłym roku dołączy do elitarnego grona stałych uczestników cyklu Grand Prix. Awans wywalczył sobie podczas Grand Prix Challenge w Gorican, wspólnie z Krzysztofem Kasprzakiem oraz Matejem Zagarem. Nazwisko Szweda zaczęło tym samym być co raz bardziej rozpoznawalne, a on sam poważnie podchodzi do swojej przyszłości. O tej przyszłości, ale nie tylko w poniższym wywiadzie.

Oliver, kiedy w Twojej głowie pojawił się pomysł, aby zostać żużlowcem? Kiedy zacząłeś na poważnie trenować na motocyklu?

Żużel od początku był bardzo ważną częścią mojego życia. Gdy ja się urodziłem, czynnie startował jeszcze mój tata. Potem został trenerem i menedżerem klubu z Gislaved, a ja zawsze podróżowałem z nim na stadion. Pasjonowało mnie to, chciałem być taki sam. Treningi zacząłem w wieku 12 lat, ale to były takie pierwsze kroki. Ścigać rozpocząłem się rok później, w wieku 13 lat i już wtedy wiedziałem, że to będzie moja przyszłość.

W tym roku udało Ci się wywalczyć awans do cyklu Grand Prix. Twoja kariera rozwija się raczej powoli, ale wciąż do przodu. Czy chcesz iść śladem Jasona Doyle’a, który do Grand Prix wdarł się koło trzydziestki i został mistrzem świata?

Oczywiście, Jason jest żywym przykładem na to, że nigdy nie jest za późno, nawet gdy zbliżasz się do tej magicznej trzydziestki, a nawet czterdziestki. Żużel jest szczególną dyscypliną sportu, a dojście do szczytu swoich możliwości może zająć wiele lat.

Co najbardziej podoba Ci się w Polsce?

Zdecydowanie jedzenie! Uwielbiam Waszą kuchnię. Poza tym podoba mi się pogoda, ponieważ jest trochę lepsza i mniej kapryśna niż u nas w Szwecji.

Jakie przedmioty w szkole lubiłeś, a które kompletnie Cię nie interesowały?

Jeśli mam być szczery, to szkoła jako całokształt mnie średnio interesowała, praktycznie wcale (śmiech). Szanowałem zajęcia fizyczne i… przerwy (śmiech).

Opowiedz coś o swoim życiu prywatnym, o rodzinie…

Nie mam wiele do powiedzenia, mam znakomite życie prywatnie na czele z moją narzeczoną Jennifer, naszym dzieckiem Barrym oraz psem Apollo. W tym roku było mi bardzo ciężko wytrzymać bez nich, ponieważ musieliśmy przenieść się do Polski, aby móc się ścigać. Tęskniłem za nimi wszystkimi przez cały czas.

Co lubisz robić w wolnym czasie, jakie masz hobby oprócz oczywiście żużla?

Cóż, uwielbiam jeździć na rowerze, dla treningu jak i dla przyjemności więc robię to bardzo często. Poza tym przyjemność sprawia mi bieganie oraz dla kontrastu… leniuchowanie w domu na kanapie, o tak.

Wracamy do żużla więc… Jak uważasz, czy w Polsce występuje większa presja na wynik aniżeli ma to miejsce w Szwecji, Wielkiej Brytanii czy Danii?

Tak, coś w tym chyba jest. Jednak nie powinno się na tym skupiać, tylko po prostu starać się robić swoje. Gdy zbyt dużo o czymś myślisz i nakładasz na siebie presję, tym gorzej wychodzi w rzeczywistości.

Startowałeś już w kilku polskich klubach. Czy one wszystkie rozliczyły się z Tobą na czas? Często bywa tak, że zawodnicy muszą „walczyć” o swoje.

Na szczęście do tej pory coś takiego mnie nie spotkało. Każdy klub, w którym miałem przyjemność startować rozliczał się ze mną w ustalonym terminie.

A gdybyś miał porównać, w którym klubie startowało Ci się najlepiej?

Myślę, że wybrałbym Gniezno. Startowałem tam przez cztery lata i nigdy nie miałem żadnych problemów, atmosfera była świetna, po prostu dobrze i komfortowo się czułem w tym klubie. Zebrałem potrzebne doświadczenie, które pomogło mi rozwinąć się jako sportowiec.

Jakie wobec tego masz cele na kolejny rok?

Pewnie każdy chciałby przeczytać, że zostać mistrzem świata (śmiech). Na spokojnie, chcę się przede wszystkim skupić nad samym sobą, dawać z siebie maksimum w każdym wyścigu i stać się lepszym żużlowcem aniżeli w minionym sezonie. Zależy mi na stałym rozwoju.

Czy ten rok ze względu na pandemię był dla Ciebie trudniejszy aniżeli poprzednie?

Oczywiście, był bardzo trudny, nie tylko dla mnie, ale raczej dla każdego z nas – żużlowców, mechaników, rodzin. Osobiście, dla mnie największą stratą był fakt, że nie mogłem ścigać się z najlepszymi na świecie co tydzień na torach w Szwecji, do czego przywykłem w ubiegłych latach. Spowodowało to, że trudno było mi utrzymać rytm, zachować powtarzalność. Jestem typem zawodnika, który potrzebuje tej jazdy jak najwięcej, aby nie zejść z tonu. Dlatego fajnie było mieć okazję choć przez chwilę pościgać się w PGE Ekstralidze, gdzie startuje sama elita.

Kto opiekuje się Twoim sprzętem, załatwia sprawy logistyczne i organizacyjne?

Większością spraw zajmuje się mój mechanik Łukasz Związko, za co w tym miejscu chciałbym mu podziękować, ponieważ jest to nieoceniona pomoc z jego strony. Jeżeli chodzi natomiast o logistykę to sam o nią dbam, radzę sobie.

Skąd wziął się pomysł na CLUB93? Możesz przybliżyć?

Mój przyjaciel wpadł na pomysł, aby osoby prywatne, które nie mają swojej firmy do sponsorowania, mogły mimo to pomagać finansowo jeżeli tego chcą. Tacy ludzie są właśnie członkami „teamu”.

Wymień proszę kilka różnic pomiędzy ligą w Szwecji, a PGE Ekstraligą, pomijając kwestię finansów, ponieważ ta jest jasna i wszystkim znana…

Hmm, tak jak wcześniej wspomniałem, presja stoi na nieco innym poziomie, w Polsce wymagają od ciebie więcej, a więc automatycznie ty sam od siebie więcej wymagasz, to jest dobre. I nie mówię w tym miejscu tylko o klubach, prezesach czy trenerach, ale również o kibicach. W Polsce po prostu oczekują od ciebie pewnego poziomu, punktów. No i sama liczba kibiców! Widać, że w Polsce ludzie tym żyją, czego ogromnie brakuje mi u nas w Szwecji.

Czy w okresie zimowym czymś się zajmujesz? Chodzi mi o dodatkową pracę. Wielu zawodników, zwłaszcza ze Skandynawii po zakończeniu sezonu ma inne obowiązki…

Dopóki takiemu zawodnikowi nie uda się dostać do polskiej ligi i solidnie w niej punktować, to rzeczywiście w zimie trzeba sobie szukać zajęcia dodatkowego, aby jakoś się utrzymać. Mnie również to spotykało w poprzednich latach, musiałem w okresie zimowym chodzić do pracy, jednak nie robię tego już od trzech lat. Dzięki temu mogę skupić się na treningach i przygotowaniach do kolejnego sezonu, a także spędzić więcej czasu z rodziną.

A możesz zdradzić dlaczego zdecydowałeś się opuścić klub z Gniezna? Wcześniej wspomniałeś, że czułeś się tam bardzo dobrze…

I to prawda, czułem się bardzo dobrze. Jednocześnie poczułem jednak, że po prostu potrzebuję zmiany środowiska, aby dalej się rozwijać, chyba rozumiesz o co chodzi. Ponadto, nie ma co ukrywać, dało się zauważyć, że zdecydowanie lepiej radziłem sobie na wyjazdach aniżeli na domowym torze. Zwyczajnie zawodziłem podczas spotkań u siebie, miałem problem z odczytaniem gnieźnieńskiego toru. Poczułem więc, że czas na zmianę, przede wszystkim toru, ponieważ do klubu jako tako nic nie mam, złego słowa nigdy nie powiem.

Wróćmy jeszcze na chwilę do finansów. Żużlowcy sporo inwestują, a potem muszą zarobić, aby się zwróciło i najlepiej coś zostało. Jak wysoki musi być budżet żużlowca, aby, żartobliwie mówiąc – nie obgryzać paznokci ze strachu przed biedą?

Oj, to jest nie do policzenia, zależy od tego jak dużo wydajesz i na co (śmiech). Ale jest taka reguła, że im więcej startujesz, tym więcej inwestujesz. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że teraz muszę zainwestować znacznie więcej pieniędzy w sprzęt, jak i w siebie, ponieważ w perspektywie mam starty w cyklu Grand Prix. Siłą rzeczy muszę więc więcej zarobić w przyszłym roku, aby móc przetrwać zimę bez konieczności poszukiwania dodatkowej pracy. Tak to działa mniej więcej.

Dziękuję za rozmowę. Powodzenia w przyszłym sezonie.

Ja również dziękuję, trzymajcie się.

Rozmawiał SEBASTIAN SIREK