Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Od 2013 roku zajmuje się profesjonalnie rehabilitacją oraz fizjoterapią. Wśród jego pacjentów, borykających się z bolesnymi dolegliwościami oraz kontuzjami, są także żużlowcy. O specyfice pracy ze sportowcami rozmawiamy z Michałem Klibą – właścicielem gabinetu MK MED w Rzeszowie. 

Michał, to czym zajmujesz się na co dzień, to pasja czy po prostu
sposób na zarobkowanie?

W moim wypadku to wyłącznie pasja. Tak naprawdę fizjoterapeutą zostałem zupełnie przypadkowo. Nie myślałem o tym. Poszedłem z ciekawości do szkoły policealnej o odpowiednim profilu, później były studia o kierunku fizjoterapia. Muszę przyznać, że tak mi się to spodobało, iż od sześciu lat zawodowo zajmuję się fizjoterapią. 

Obecnie prowadzisz w Rzeszowie swój gabinet.

Tak, faktycznie prowadzę swój gabinet i powiem, że nie narzekam. Robię to, co kocham, żyję z tego i o to w tym wszystkim chyba chodzi. Na pewno jest łatwiej od 2015 roku, w moim gabinecie zaczęli pojawiać się żużlowcy.

Który z nich był pierwszy?

Na samym początku Łukasz Sówka. Po nim Karol Baran. Na koniec sezonu trafił do mnie, po upadku w Grand Prix, Peter Kildemand. Wyszło trochę zabawnie. Przyszedł znajomy, rozmawialiśmy o Kildemandzie, że już trzeci tydzień nie jeździ. Powiedziałem żartobliwie, że ja raz dwa postawiłbym go na nogi. Po tygodniu zadzwonił już Krzysiek Nenes, tym samym trafił do mnie Peter. Postawienie go na nogi się powiodło i potem już poleciało zarówno z żużlowcami jak i z rozruszaniem gabinetu. 

Korzystasz w takim razie z marketingu szeptanego…

Tak, dokładnie. Najczęściej Ci, którym pomagam, przekazują dalej wiadomość komuś, kto potrzebuje pomocy i tak to się kręci. Ten marketing szeptany dotyczy też oczywiście żużlowców.

Wielu zawodników odwiedziło już Twój gabinet?

Tak, trochę zawodników się już przewinęło. Ciężko wszystkich wymienić. Oprócz tych wspomnianych byli m.in. bracia Lampartowie, Tai Woffinden, Mikkel Michelsen czy Rohan Tungate.

Czy jeśli w gabinecie pojawia się żużlowiec, to Twoje ręce pracują sprawniej?

Ha, ha, ha. Oczywiście, że nie. Każdy pacjent jest ważny i wszystkich traktuję jednakowo. Nie ukrywam jednak, że speedway lubię. Z żużlowcami jest specyficznie. Z jednej strony można sobie o tym porozmawiać, z drugiej trzeba dobrze działać, bo leczenie musi być jak najszybsze. Jest określony termin, na który trzeba zdążyć. Tak było choćby po wypadku Michelsena, kiedy miałem dziesięć dni, aby był gotowy do występu w SEC.

Największe Twoje wyzwanie związane z rehabilitacją żużlowca?

Bez wątpienia wspomniany Michelsen. Po kontuzji nie mógł ruszyć ręką. Krwiak od klatki piersiowej do połowy ręki. Po rezonansie okazało się, że więzadła są całe, więc ostro razem pracowaliśmy. Przyznam, że miałem chwile zwątpienia czy zdążę pomóc w dziesięć dni, ale ostatecznie nam się udało. W zawodach zajął czwarte miejsce. Trochę pracy było też z Rohanem Tungatem, który miał takiego krwiaka na udzie, jakiego widziałem po raz pierwszy w swoim życiu. 

Intensywna rehabilitacja Mikkela Michelsena przyniosła efekty

Najczęstsze urazy u zawodników to…

Tu nie można wskazać nic konkretnego. Występują u nich przeróżne urazy. Każdy przypadek jest po prostu inny i każdy z nich na pewno potrzebuje innego leczenia. 

Zgodzisz się z opinią, że żużlowcy to twardziele?

Tak, to bardzo twarde chłopaki. Jedno chciałbym tylko podkreślić. Zawodnicy coraz częściej myślą o zdrowiu. Mam tu na myśli fakt, że coraz częściej unikają startów z niedoleczoną kontuzją. Pojawił się u mnie kiedyś Josh Grajczonek, po dwóch wypadkach w Anglii, a do kolejnego meczu były tylko trzy dni. Udało mi się mu pomóc. Ostatecznie był w niedzielę zdolny do jazdy, ale uznaliśmy, iż nie ma sensu ryzykować zdrowia swojego oraz kolegów. Zawodnicy zaczynają zmieniać w tym względzie swoje podejście i dla mnie, jako fizjoterapeuty, to bardzo dobra wiadomość. Zaczynają myśleć też o swoim zdrowiu.

Znasz swoją konkurencję w Polsce, jeśli chodzi o rehabilitację żużlowców?

Przyznam szczerze, że nie. Na pewno nie jestem jedyny, ale tak naprawdę nie skupiam się na tym, kto jeszcze zawodnikom pomaga. Im nas jest więcej, tym lepiej. Ważne, abyśmy pracy z żużlowcami mieli jak najmniej. Jakimś moim wzorem, jeszcze niedoścignionym, jest gabinet Physio Clinic w Ipswich i może na nich jakoś staram się wzorować.

Kiedy zaczęła się Twoja miłość do speedwaya?

U mnie ta miłość jest od dziecka. W końcu Rzeszów żużlem żyje. Brat nawet swego czasu trenował w szkółce żużlowej, ale ostatecznie nie dostał od rodziców zgody na uprawianie żużla.

Jak ocenisz obecną sytuację żużla w Rzeszowie? 

Tu nie chciałbym szerzej się wypowiadać. Z jednej strony bardzo szkoda, że ligowego żużla w Rzeszowie zabraknie, z drugiej za każdą wykonaną pracę należy się ustalone wcześniej wynagrodzenie.

Kto zostanie drużynowym mistrzem Polski w sezonie 2019 i kto okaże się najlepszy na świecie?

Patryk Wojdyło, któremu też pomagałem oraz Woffinden startują we Wrocławiu, tym samym jestem za Spartą. Złotego medalu w Grand Prix życzę także Taiowi. Poznałem go. Bardzo fajny człowiek z dużymi pokładami energii.

Twoje prywatne marzenie związane z żużlem?

Chciałbym spędzić czas przed czy po Grand Prix w boksie jednego z zawodników, którym pomagam. Może kiedyś się spełni.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

MK MED Michał Kliba, ulica Harasiewicza 22, 35-103 Rzeszów