Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Upływający rok jest dla Przemysława Termińskiego pasmem przykrych porażek. Najpierw właściciel Apatora Toruń spadł ze swoim zespołem z ekstraligi, a przed tygodniem przepadł w wyborach do sejmu. Przegraną tradycyjnie skomentował w mediach społecznościowych. No i wtedy zaczęły się domysły. Kiedy Apator idzie na sprzedaż? Dlaczego i za ile? Znowu trzeba było Termińskiego tłumaczyć, analizować i interpretować, jak na lekcjach języka polskiego Jana Kochanowskiego czy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Toruńscy pijarowcy zarobią się na śmierć i wydrążą z najlepszych pomysłów, lecz dopóki nie zabiorą właścicielowi Apatora dostępu do facebooka, ich robota i tak pójdzie na marne.

Charakter niedoszłego posła nie pozwala mu na spokojne przejście obok porażki bez choćby odrobiny komentarza. Zawsze musi kogoś podszczypać, delikatnie się wyzłośliwić, pozwolić na niedopowiedzenie i dwuznaczność. I afera gotowa. Każda informacja rozkładana jest na czynniki pierwsze. Potem Termiński lub jego otoczenie musi się tłumaczyć, co tak naprawdę artysta miał na myśli. W ogólnym rozrachunku cierpi na tym wizerunek klubu, drużyny, miasta i samego zainteresowanego.

Spadek z ekstraligi jest po części efektem „facebookowej” działalności właściciela Apatora. Niektóre gwiazdy, czytając komentarze na swój temat, nie chciały już przedłużać współpracy z toruńskim klubem. Inni nawet nie chcieli słyszeć o kontrakcie w Toruniu. Później trzeba przekonywać, że szef jest w sumie spokojnym i porządnym gościem. Tylko czasami pozwala sobie na sarkazm, ale przecież to zdolność ludzi inteligentnych.

Jak już taki inteligent, to powinien zauważyć, że komentatorska działalność w mediach społecznościowych przynosi więcej straty niż pożytku. Przez kilka dni od wyborczej porażki Termińskiego w ogólnopolskich mediach toczyła się dyskusja o sprzedaży Apatora. Fala niedomówień, pewnych niedorzeczności nie sprzyja klubowi. Zamiast iść w stronę stabilizacji, pojawia się wątek niepewności. Jakby przyszłość Apatora stała pod znakiem zapytania. Zdaję sobie sprawę, że czasami media robią z igły widły, że niejednokrotnie były już senator miał rację i czasami pada ofiarą niewłaściwej interpretacji. Tego jednak należy się spodziewać. Przecież to pewne jak w banku, że jego słowa będą komentowane, interpretowane, a czasami przeinaczane. Powszechnie też wiadomo, że żużlowe środowisko jest wyjątkowo wrażliwe i nikt nie chce słyszeć o sobie złych słów. Korzyść z tych medialnych harców jest więc żadna.

Przy okazji można odnieść wrażenie, że szybkie podanie składu i powrót do historycznej nazwy drużyny były jedynie efektem nadchodzących wyborów. Termiński spieszył się, bo miał w tym swój partykularny interes. Tym razem zyskał także klub. Zastanawiam się, czy równie sprawnie szef Apatora działałby, gdyby nie było wyborów? I czy tak samo chętnie planowałby ekspresowy powrót do elity? Czasami miewam wątpliwości. Poza wszystkim w toruńskim klubie ciągle brakuje mi pasji i szczerego oddania, za to na każdym kroku widzę politykę i biznes.

Skład Apatora daje realne szanse na awans. Choć niepotrzebnie zespół znowu jest zależny od dyspozycji braci Chrisa i Jacka Holderów. Bracia sprawiają wrażenie zawodników niegodnych aż tak dużego kredytu zaufania. W pełni poświęcają się wakacjom, ale startom na żużlu już niekoniecznie. Tegoroczny spadek to również ich duża zasługa. Kontrakt jedynie z Chrisem Holderem byłby wystarczający. Tak, czy inaczej Anioły staną do walki o awans. Przestrzegałbym jednak przed otwartym i medialnym planowaniem sezonu 2021 już w ekstralidze. Z szacunku do idei sportu, rywali i samych siebie. Zalecałbym leszczyńską naukę i wyrycie sobie pod czaszką dwóch słów: praca i pokora. Tym bardziej, że przeszłość toruńskiego klubu opowie nam wiele historii o wielkich planach, przegranych dream teamach i zepsutych finałach.

Staram się zrozumieć powyborcze emocje, charakterne wypowiedzi, lecz ostatecznie wydźwięk całego zamieszania jest taki, że Przemysław Termiński bierze pod uwagę sprzedaż Apatora. Najlepiej już w roli ekstraligowca, gdy będzie możliwość odzyskania zainwestowanych pieniędzy. Rozumiem, że taki jest strategiczny plan. A co będzie, jeśli Anioły przegrają w przyszłym roku pierwszą ligę? Projekt szlag trafi, a pod klubem pojawią się zdegustowani kibice z taczkami.

DAWID LEWANDOWSKI