Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Chcemy wrócić do SEC-u i powalczyć o awans do Grand Prix. Cele są ambitne, ale Vaszek to przecież kawał zawodnika – mówi nam Robert Ruszkiewicz, główny mechanik Czecha.

Po przeciętnym ubiegłym sezonie Vaclav Milik knuje misterny plan powrotu do światowej czołówki. Jedynką na liście jego tunerów pozostaje Ryszard Kowalski, ale paczki z silnikami będą również przychodziły z Niemiec i… Słowenii.

– To prawda. Przede wszystkim stawiamy na współpracę z Ryszardem Kowalskim i mamy nadzieję, że na jego wyrobach dostaniemy się do cyklu IMŚ – podkreśla Ruszkiewicz, który ma na swoim koncie pewien ciekawy rekord. Otóż w latach 2016-2017 obsługiwany przez niego Milik nie zanotował w PGE Ekstralidze ani jednej literki: żadnego upadku i defektu, żadnego wykluczenia ani żadnej taśmy. Osiągnięcie niemałe, zważywszy na fakt, że Czech odjechał w tym czasie 150 wyścigów. A nie da się ukryć, że to mechanik właśnie odpowiada często za literkę „d”, a w pewnych sytuacjach również za „t” i „u”. No i dodać należy, że wspomniane lata 2016-17 to był dotychczasowy szczyt w karierze Milika.

Zawodnik Betard Sparty zamówił również sprzęt u Joachima Kugelmanna, który wydaje się być na etapie przejmowania części rynku, zwłaszcza że do 7 maja swoją działalność planuje wygasić Jan Andersson. Tego właśnie dnia Szwed będzie obchodził 64. urodziny i obiecał żonie, że zacznie korzystać pełną gębą z przywilejów emeryta. Kugelmann ma również w swojej stajni m.in. Janusza Kołodzieja, Patryka Dudka i Maksa Fricke’a, a czy grono markowych odbiorców sprzętu będzie się systematycznie rozrastać? Ludzie powiadają, że Niemiec swoje atuty ma i nie chodzi wyłącznie o „ordnung” w miejscu pracy.  

Inną, nie zawsze jeszcze rozpoznawalną twarzą w towarzystwie tunerów pozostaje Słoweniec Tomaž Drnač. I to jest właśnie ta trzecia opcja Milika. – Już w zeszłym roku mieliśmy od niego jeden silnik do testowania. Głównie jeździliśmy na nim w Czechach, ale też na treningach we Wrocławiu i w jednym wyścigu naszej ligi. Spisywał się fajnie. Ten silnik wróci do nas po serwisie, ale zamówiliśmy już też kolejny, zbudowany od podstaw – tłumaczy Robert Ruszkiewicz.


Tomaž Drnač, słoweński tuner Vaclava Milika.

Dotychczasowe występy Milika w PGE Ekstralidze to falowanie i spadanie. Sezon 2015 mógł się jawić jako wyzwanie. Mianowicie wszystko miało być dla Czecha nowe – kategoria wiekowa (seniorska), klub (WTS), no i klasa rozgrywkowa (elitarna). Efekt? Jak mówią, szału nie było. Milik wyjeździł dopiero 43. średnią rozgrywek (1,230), długo czekając na pierwsze indywidualne zwycięstwo. Ostatecznie zakończył sezon z trzema trójkami przy nazwisku, na co najlepsi potrzebują zwykle jednego spotkania.

W WTS-ie nie myśleli jednak rezygnować z usług Vaszka. Postanowili być cierpliwi. A cierpliwość, jak powszechnie wiadomo, popłaca. W międzyczasie zawodnik musiał zrozumieć, czym się je PGE Ekstraliga. Dosłownie – czym się je. Otóż Milik zrozumiał, że aby zacząć fruwać, należy pozbyć się zbędnego balastu. I przed sezonem 2016 zrzucił blisko 8 kilogramów. Dzięki temu można było zaobserwować zależność „waga w dół, wyniki w górę”. Efektem poprawa średniej z 1,230 na 1,987 (14. pozycja w miejsce). To awans o bez mała 30 miejsc, a to pół ligi przecież.

W 2017 roku średnia tak okazała już nie była (1,708 – 29. miejsce w ligowym rankingu), niemniej wartość zawodnika poznaliśmy w kluczowych momentach sezonu i na piekielnie trudnych terenach. W Gorzowie, gdzie spartanie walczyli o finał PGE Ekstraligi, uzbierał on 13+1 oczek (3,2,2,3,1,2*), a w Lesznie, gdzie bili się o złoto – 15 (3,3,1,3,2,3).

Poprzedni sezon to 38. miejsce rankingowe Milika w PGE Ekstralidze ze średnią 1,403. Czas na ponowny marsz w górę?

WOJCIECH KOERBER