Z lewej toruńska gwiazda, Marian Rose.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Niedawno swój jubileusz obchodziła Motoarena, nowy stadion żużlowy w Toruniu. Poprzedni, ten przy Broniewskiego, nie wytrzymał próby czasu. Mimo iż patron ulicy, Władysław Broniewski, był poetą nader rewolucyjnym, tej walki, z dobrą lokalizacją, stara arena nie wygrała. Obiekt przeistoczono w… centrum handlowe. Ot, znak czasów.

Dziś jest światowo, widowiskowo, nowocześnie, czyli się …poprawiło. Chyba, że ktoś tęskni za możliwością bezpośredniego obcowania z zawodnikami, ocierania się niemal o nich w trakcie wyścigów i nie chce oglądać zawodów z gigantycznej odległości, gdzie więcej widać na telebimie niż z trybun. Ja tak mam. I niech sobie złośliwcy nazywają jak chcą grudziądzki stadion przy H4, nawet kurnikiem, tam jest klimat, którego nowoczesne molochy nie mają. I nie ma go na Motoarenie, choć o historii przypomina, za sprawą swego patrona Mariana Rose.

Kim był urodzony w 1933 roku „Maryś”? Naturalnie legendą toruńskiego żużla. By jednak uzmysłowić młodszym kibicom wartość dokonań Rosego, warto pokusić się o krótki rys historyczny. Otóż Toruń, w latach 1958-1970 kiedy startował nasz bohater, najdelikatniej nie był potęgą. Obrazowo, to trochę taki dzisiejszy Kolejarz Opole, czy PSŻ Poznań. A tu pojawia się zawodnik, który potrafi zostać mistrzem świata!

Zaraz po wojnie, w 1946 roku żużlowe tradycje w grodzie Kopernika odrodziły się w postaci Toruńskiego Klubu Motocyklowego. Najlepszym zawodnikiem w tamtym okresie był zdecydowanie Zbigniew Raniszewski, którego karierę przerwała tragiczna śmierć w trakcie zawodów rozgrywanych w Wiedniu 21 kwietnia 1956 roku. Od 1957 roku toruński klub działał w ramach Ligi Przyjaciół Żołnierza, a dwa lata później zadebiutował w rozgrywkach III ligi, zajmując  siódme miejsce. Do II ligi LPŻ Toruń został dokooptowany, wskutek reorganizacji rozgrywek w 1960 roku, jednak w swoim pierwszym, drugoligowym sezonie zajął ostatnie miejsce w grupie zachodniej. W 1962 roku powstał Klub Sportowy Apator, który swoją nazwę wziął od Pomorskich Zakładów Wytwórczych Aparatury Niskiego Napięcia. Z czasem żużel i nazwa Apator zrosły się niemal w jedno, dzięki finansowaniu sportu przez zakład, a z drugiej strony przez promocję firmy dzięki żużlowcom. Z tą firmą i pod taką nazwą klub święcił największe sukcesy. Jednak czasy Rosego, to okres przed debiutem w gronie najlepszych zespołów w kraju.

Marian Rose jeździł w barwach klubów toruńskich,  LPŻ (Ligi Przyjaciół Żołnierza, 1958-1961) i Stali-Apatora (od 1962). Choć karierę rozpoczynał bardzo późno, nawet jak na „tamte” czasy, bo w wieku 25 lat, bardzo szybko zdołał wybić się ponad ówczesną przeciętność swojego zespołu. Był członkiem reprezentacji Polski, która we Wrocławiu, w 1966 zdobyła drużynowe mistrzostwo świata, dwa lata wcześniej w Abensbergu Polska, z Marianem Rose w składzie, zajęła 4. miejsce. Cztery razy Rose startował w finale indywidualnych mistrzostw Polski, zajmując 2. miejsce i zdobywając historyczne srebro dla Torunia, w 1966. Był ponadto 13. w 1961, 8. w 1964 i 7. w 1965. W walce o indywidualne mistrzostwo świata kilkakrotnie dochodził do rundy finału kontynentalnego. Zatem musiał zostać bożyszczem i nim był. Zginął na torze, podczas drugoligowego spotkania sezonu 1970, w Rzeszowie, a toruńscy kibice, przez lata, obwiniali o śmierć „Marysia” żużlowca z Podkarpacia Zdzisława Hapa. Rose miał wówczas już 37 lat, ale nadal był filarem swego zespołu.

Zdzisław Hap mieszka obecnie na wsi w okolicach Rzeszowa, gdzie jest znany i lubiany. –  Gdybym wiedział że dojdzie do wypadku w którym ktoś zginie, nie wsiadłbym tego dnia na motocykl – mówił po czasie. W tych słowach byłego żużlowca rzeszowskiej drużyny jest tyle samo szczerości, co żalu do wszystkich tych, którzy obwiniali go przez wiele lat za zdarzenie, do którego doszło 19 kwietnia 1970 roku, w pierwszym wyścigu zawodów pomiędzy Stalą Rzeszów, a drużyną z Torunia. Wtedy to, do pierwszego biegu wyjechali ze strony gospodarzy Ciepiela i Hap, gości reprezentowali zaś Rose i Jankowski.  Scenariusz tego wyścigu wydawał się być oczywisty. Po starcie Marian Rose miał przedłużyć nieco prostą i zrobić miejsce koledze z drużyny Alfonsowi Jankowskiemu i tak mieli dojechać na dwóch pierwszych pozycjach do mety. Stało się jednak inaczej. Rose, co prawda, wygrał start i ze sporą przewagą wjechał w pierwszy łuk, poszerzając nieco tor jazdy i zostawiając przy wewnętrznej miejsce klubowemu koledze, który zgodnie z planem „przyciął” do krawężnika, ale wtedy, niestety, rozpoczęły się problemy. Rose w szczycie łuku zanotował uślizg, a w zasadzie wyglądało to, jakby po prostu usiadł na torze. Po wewnętrznej minęli go Jankowski i Ciepiela, zabrakło miejsca dla Hapa, który nie zmieścił się pomiędzy leżącym torunianinem a mijającymi go rywalami  – Pamiętam, że kiedy zobaczyłem leżącego Marysia, wyprostowałem tylko motocykl myśląc, że go ominę. Nie udało się jednak, poczułem uderzenie i po chwili sam wylądowałem pod bandą. Kiedy się podniosłem dowiedziałem się od kolegów, że z Marianem Rose jest źle, nie przypuszczałem jednak, że aż tak. Po kilkunastu minutach, już w parkingu dowiedziałem się, że Rose nie żyje… Za całe zdarzenie kilku toruńskich zawodników obwiniało mnie, ale ja przecież w tej sytuacji nic nie mogłem zrobić… Bardzo chciałem w tym wyścigu wygrać z Rosem, na te zawody miałem przygotowaną nową maszynę, którą dostałem kilka dni wcześniej, byłem naprawdę szybki. Niestety, zakończyło się wszystko inaczej. Gdybym wiedział, że dojdzie do wypadku, w którym ktoś zginie, nie wsiadłbym tego dnia na motocykl – mówił pan Zdzisław.

Zawody rozpoczęły się o godzinie 15, a już 20-30 minut później, po informacji ze szpitala o śmierci toruńskiego lidera, zostały przerwane. Zdzisław Hap pamięta że jeszcze podczas pobytu w parkingu, jeden z młodych wówczas toruńskich zawodników, odgrażał się mu i… groźby te zrealizował.  W  tym samym sezonie, podczas indywidualnych zawodów, stanęli pod taśmą obok siebie Hap i ów młody torunianin. Nie wiadomo czy to, co wydarzyło się później,  było jedynie fatalnym zbiegiem okoliczności, zwykłym upadkiem, czy realizacją wcześniejszych pogróżek. Faktem jest jednak, że przy wejściu w drugi łuk, zawodnik z Torunia „zahaczył niefortunnie” swoją kierownicą o plastron Hapa i pociągnął go za sobą, w efekcie czego rzeszowianin znalazł się na torze poturbowany i poobijany.

Dzisiaj, analizując cały wypadek z 19 kwietnia 1970 roku, w którym zginął patron toruńskiej Motoareny, już nie doszukujemy się tego, czy ktoś zawinił, czy nie. Marian Rose prowadził stawkę i upadł sam, nie atakowany przez nikogo. Nie trzeba być znawcą speedwaya, żeby stwierdzić, że gdyby taki wypadek wydarzył się dziś, to z pewnością skończyłoby się na potłuczeniach. Niestety, kaski, w jakich ścigali się wówczas żużlowcy, nie chroniły w całości czaszki zawodnika. Uderzenie silnikiem w część głowy, która chroniona była tylko przez skórzane wykończenia, nie mogło zapewniać całkowitego bezpieczeństwa. Można byłoby się na siłę  dopatrywać źle przygotowanej nawierzchni, no bo przecież zawodnicy z najwyższej półki, a takim na pewno był Rose, nie notują uślizgów ot tak, kiedy wszystko jest w porządku. Inny z byłych zawodników i działaczy Rzeszowa, zmarły niedawno Józef Batko, tak o tym opowiadał kilka lat temu – Najpierw Ciepiela powiedział Rosemu, żeby ten zwrócił uwagę na place mokrej nawierzchni, na szczycie pierwszego łuku i poprosił go, aby w tym miejscu uważał. Potem, kiedy już zawodnicy wchodzili do parkingu, zarówno ja, jak i Ciepiela, w żartach ciągnęliśmy Rosego za ręce, bo ten sprawiał wrażenie jakby nie chciał rozpoczynać zawodów. Czyżby miał jakieś złe przeczucia? – zastanawiał się pan Józef. Kto wie. Podobną wersję przedstawiał, w jednym z wywiadów, ówczesny reprezentant toruńskiej Stali, Bogdan Szuluk – Przed wyjazdem do tego wyścigu Rose zawołał mnie do siebie i powiedział: „pamiętaj musicie wygrać ten mecz”. Musicie… – to było dziwne wspominał Szuluk.

Dzisiaj, po prawie pięćdziesięciu latach, podczas opowiadania tej historii, wielu z jej świadków załamuje się głos. Nikt już nie mówi o czyjejś winie, ale, jak sami przyznają, wtedy było inaczej. Toruńskim działaczom, żużlowcom i kibicom najłatwiej było winowajcą tego zdarzenia uznać Zdzisława Hapa. Wyobraźcie sobie współcześnie. Wychowanek, lider, bohater, który z zaplecza, z marazmu i beznadziei, indywidualnie, wjechał na światowe salony i nagle dramat, śmierć. Ktoś „musiał” być winny.

Zdzisław Hap mocno, zarówno on, jak i jego rodzina,  przeżyli to, co się stało. Mówił, że o tym wyścigu rozmyślał jeszcze wiele lat. Nawet teraz, często wraca pamięcią do tego zdarzenia. Kilkanaście miesięcy później, wracając motocyklem po zawodach, z Rzeszowa do domu, późnym wieczorem, we mgle, nie zauważył stojącego na poboczu traktora z przyczepą i z całym impetem uderzył w kilkunastotonowy ciągnik. Pan Zdzisław znalazł się w szpitalu i nie wiadomo było, czy w ogóle z niego wyjdzie. Okazało się jednak, że otrzymał od życia jeszcze jedną szansę. Mieszka teraz razem ze swoją żoną w malowniczej wsi na Podkarpaciu, gdzie jest szanowany, znany i lubiany.

Memoriał Mariana Rose rozgrywany jest od 1974 roku, a grono triumfatorów, szczególnie w początkowych edycjach, prezentuje się zacnie. Legendarny „Maryś” został także patronem stadionu. Tego przy Broniewskiego, a po przeprowadzce, także Motoareny.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

Żródła: speedway.hg.pl, nowosci.com, espeedway.pl

2 komentarze on Kim był Marian Rose, patron toruńskiej Motoareny
    Viktor
    16 Nov 2019
     11:42am

    „Niedawno swój jubileusz obchodziła Motoarena, nowy stadion żużlowy w Toruniu. Poprzedni, ten przy Broniewskiego, nie wytrzymał próby czasu.
    (…)
    – Odwołanie do historii W 1946 r. powstał Toruński Klub Motocyklowy jednak samodzielne istnienie okazało się niemożliwe;dlatego motocykliści wstąpili do milicyjnej Gwardii. W 1950 r. po raz ostatni zorganizowano zawody przy ulicy Bema. Z tej okazji odbył się pokaz jazdy na motocyklach Jap a jeździli na nich dwaj ligowcy i kadrowicze z Grudziądza- Jan Najdrowski i Czesław Szałkowski. W 1950 r. toruńscy żużlowcy przenieśli się na stadion wojskowy przy ul. Broniewskiego. Przed wojną na tym obiekcie odbywało się ujeżdżanie koni.
    12 kwietnia 1957 roku na posiedzeniu Rady Toruńskiego Klubu Motorowego Ligi Przyjaciół Żołnierza (LPŻ) zawiązał się komitet organizacyjny budowy toru zgodnie z regulaminem a chodziło o drewniane bandy. Tor na stadionie Stali otrzymał nazwę imię Zbigniewa Raniszewskiego – pamięć o wiedeńskiej tragedii była jeszcze bardzo żywa.
    (…)
    „Dzisiaj, analizując cały wypadek z 19 kwietnia 1970 roku, w którym zginął patron toruńskiej Motoareny, już nie doszukujemy się tego, czy ktoś zawinił, czy nie. Marian Rose prowadził stawkę i upadł sam, nie atakowany przez nikogo.”
    – Pięć dni później życie w Toruniu zamarło. Kondukt żałobny o długości kilku kilometrów zgromadził 50 tysięcy ludzi. Wraz z warkotem motocykli syren i klaksonów samochodowych skończyła się w toruńskim żużlu pewna epoka. Każdy kto widział go na torze czuł się zobowiązany by pójść w kondukcie.
    Uchwałą walnego zebrania członków KS Apator Toruń z dnia 18 listopada 1994 r. stadion żużlowy przy ul. Broniewskiego w Toruniu otrzymał nazwę : „stadion KS Apator Toruń im. Mariana Rosego”. Co do stadionu usytuowanie stadionu przy Broniewskiego w znacznym okresie było daleko poza miastem. Zabudowa mieszkalna bardzo szybko stanęła obok stadionu. Stadion właśnie dla tych mieszkańców stał się uciążliwy hałaśliwy. Klub ponosił płacił kary za tą uciążliwość. Podjęte decyzje zmiany lokalizacji w odpowiednim czasie wpłynęły na korzyść dla miasta dla klubu. Wyobraźmy sobie gdyby teraz trzeba było przebudować stadion przy Broniewskiego ?
    Na Motoarenie też jako kibic jest ten bezpośredni kontakt „widza z zawodnikiem” a nawet można też oberwać kamykiem z toru czy też obsypany sjenitem (zamiennik) żużla wielkopiecowego. Jedynie co brakuje zapachu spalonego oleju rycynowego.
    (…)
    „Cztery razy Rose startował w finale indywidualnych mistrzostw Polski, zajmując 2. miejsce i zdobywając historyczne srebro dla Torunia, w 1966. Był ponadto 13. w 1961, 8. w 1964 i 7. w 1965. W walce o indywidualne mistrzostwo świata kilkakrotnie dochodził do rundy finału kontynentalnego. Zatem musiał zostać bożyszczem i nim był”
    (…)
    Tak jak los odwrócił się od niego w Slany. Dwa tygodnie przed startem w Wembley złamał nogę Waloszek. Pierwszy rezerwowy ,Maresz także leczył kontuzję. Zwolniło się miejsce dla Rosego. Torunianin jednak do Londynu nie pojechał. Dziś pewnie trudno zrozumieć,ale władze polskiego żużla nie potrafiły na czas załatwić dla „Marysia” angielskiej wizy wjazdowej. Zamiast niego wystartował anglik Pratt a Rosemu pozostało dziękować socjalistycznej biurokracji. Ile stracił już nigdy się nie dowiemy…..
    (…)
    Na uwielbienie zasłużył tym, że nie było dla niego straconych pozycji,odpuszczonych biegów. Nawet po przegranym starcie wykorzystywał najmniejszą lukę, jaka pozostawili rywale. Atutem Rosego były ataki na łukach. Potrafił atakować non stop,jadąc” koło w koło” z przeciwnikiem przez cztery okrążenia.Znany był z tego, że nie szedł na żadne „układy” Chętnie pomagał młodszym zawodnikom. Był wobec nich wymagający,chciał by jego – autentycznego samouka – naśladowali. Lubił mawiać do „kotów” (młodych zawodników) przed wyjazdem na tor: tu jest sprzęgło,tu jest gaz i jeździ się w lewo…
    Bardzo wielu kibiców w Toruniu przychodziło aby obejrzeć jazdę Rosego. Dość często nie było jego nazwiska w programie bo to kadra to turnieje międzynarodowe cierpiał na tym klub i widzów było znacznie mniej.
    Źródło: Anioły na Torze Historia toruńskiego żużla 1930-2001 Krzysztof Błażejwski oraz pamięć własna – ostatnia posługa.

Skomentuj

2 komentarze on Kim był Marian Rose, patron toruńskiej Motoareny
    Viktor
    16 Nov 2019
     11:42am

    „Niedawno swój jubileusz obchodziła Motoarena, nowy stadion żużlowy w Toruniu. Poprzedni, ten przy Broniewskiego, nie wytrzymał próby czasu.
    (…)
    – Odwołanie do historii W 1946 r. powstał Toruński Klub Motocyklowy jednak samodzielne istnienie okazało się niemożliwe;dlatego motocykliści wstąpili do milicyjnej Gwardii. W 1950 r. po raz ostatni zorganizowano zawody przy ulicy Bema. Z tej okazji odbył się pokaz jazdy na motocyklach Jap a jeździli na nich dwaj ligowcy i kadrowicze z Grudziądza- Jan Najdrowski i Czesław Szałkowski. W 1950 r. toruńscy żużlowcy przenieśli się na stadion wojskowy przy ul. Broniewskiego. Przed wojną na tym obiekcie odbywało się ujeżdżanie koni.
    12 kwietnia 1957 roku na posiedzeniu Rady Toruńskiego Klubu Motorowego Ligi Przyjaciół Żołnierza (LPŻ) zawiązał się komitet organizacyjny budowy toru zgodnie z regulaminem a chodziło o drewniane bandy. Tor na stadionie Stali otrzymał nazwę imię Zbigniewa Raniszewskiego – pamięć o wiedeńskiej tragedii była jeszcze bardzo żywa.
    (…)
    „Dzisiaj, analizując cały wypadek z 19 kwietnia 1970 roku, w którym zginął patron toruńskiej Motoareny, już nie doszukujemy się tego, czy ktoś zawinił, czy nie. Marian Rose prowadził stawkę i upadł sam, nie atakowany przez nikogo.”
    – Pięć dni później życie w Toruniu zamarło. Kondukt żałobny o długości kilku kilometrów zgromadził 50 tysięcy ludzi. Wraz z warkotem motocykli syren i klaksonów samochodowych skończyła się w toruńskim żużlu pewna epoka. Każdy kto widział go na torze czuł się zobowiązany by pójść w kondukcie.
    Uchwałą walnego zebrania członków KS Apator Toruń z dnia 18 listopada 1994 r. stadion żużlowy przy ul. Broniewskiego w Toruniu otrzymał nazwę : „stadion KS Apator Toruń im. Mariana Rosego”. Co do stadionu usytuowanie stadionu przy Broniewskiego w znacznym okresie było daleko poza miastem. Zabudowa mieszkalna bardzo szybko stanęła obok stadionu. Stadion właśnie dla tych mieszkańców stał się uciążliwy hałaśliwy. Klub ponosił płacił kary za tą uciążliwość. Podjęte decyzje zmiany lokalizacji w odpowiednim czasie wpłynęły na korzyść dla miasta dla klubu. Wyobraźmy sobie gdyby teraz trzeba było przebudować stadion przy Broniewskiego ?
    Na Motoarenie też jako kibic jest ten bezpośredni kontakt „widza z zawodnikiem” a nawet można też oberwać kamykiem z toru czy też obsypany sjenitem (zamiennik) żużla wielkopiecowego. Jedynie co brakuje zapachu spalonego oleju rycynowego.
    (…)
    „Cztery razy Rose startował w finale indywidualnych mistrzostw Polski, zajmując 2. miejsce i zdobywając historyczne srebro dla Torunia, w 1966. Był ponadto 13. w 1961, 8. w 1964 i 7. w 1965. W walce o indywidualne mistrzostwo świata kilkakrotnie dochodził do rundy finału kontynentalnego. Zatem musiał zostać bożyszczem i nim był”
    (…)
    Tak jak los odwrócił się od niego w Slany. Dwa tygodnie przed startem w Wembley złamał nogę Waloszek. Pierwszy rezerwowy ,Maresz także leczył kontuzję. Zwolniło się miejsce dla Rosego. Torunianin jednak do Londynu nie pojechał. Dziś pewnie trudno zrozumieć,ale władze polskiego żużla nie potrafiły na czas załatwić dla „Marysia” angielskiej wizy wjazdowej. Zamiast niego wystartował anglik Pratt a Rosemu pozostało dziękować socjalistycznej biurokracji. Ile stracił już nigdy się nie dowiemy…..
    (…)
    Na uwielbienie zasłużył tym, że nie było dla niego straconych pozycji,odpuszczonych biegów. Nawet po przegranym starcie wykorzystywał najmniejszą lukę, jaka pozostawili rywale. Atutem Rosego były ataki na łukach. Potrafił atakować non stop,jadąc” koło w koło” z przeciwnikiem przez cztery okrążenia.Znany był z tego, że nie szedł na żadne „układy” Chętnie pomagał młodszym zawodnikom. Był wobec nich wymagający,chciał by jego – autentycznego samouka – naśladowali. Lubił mawiać do „kotów” (młodych zawodników) przed wyjazdem na tor: tu jest sprzęgło,tu jest gaz i jeździ się w lewo…
    Bardzo wielu kibiców w Toruniu przychodziło aby obejrzeć jazdę Rosego. Dość często nie było jego nazwiska w programie bo to kadra to turnieje międzynarodowe cierpiał na tym klub i widzów było znacznie mniej.
    Źródło: Anioły na Torze Historia toruńskiego żużla 1930-2001 Krzysztof Błażejwski oraz pamięć własna – ostatnia posługa.

Skomentuj