Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

I gość miły i chleba żal. Tym oto staropolskim porzekadłem podsumować można niedzielny „debiut” Wolfe Wittstock w naszej 2. Lidze Żużlowej. Choć w tym wypadku, to żal i gościa, i chleba i igrzysk, na które wszyscy czekali. Co to się nam wydarzyło na tym sławetnym, zalesionym Golaju?

Z bólem serca wprawdzie, ale bardzo czekałem na ten mecz. W końcu jedzie Kevin, miał to być zatem nasz pierwszy mecz w tym przedziwnym sezonie.. Niedziela, samo południe, relaks, łóżeczko, telewizor. Większość znajomych myśli, że jestem w Poznaniu – a tu psikus. Nevermind. Szykowałem się może nie na pasjonujący pojedynek na ostrzu noża, ale przynajmniej na kilka fajnych biegów i ekstraordynaryjny event w postaci debiutu kompletnie nowej drużyny oraz co poniektórych, interesujących twarzy. Niestety, nic z tego.

Najpierw gruchnęła w internecie wiadomość o nieregulaminowym – wedle sędziowskiego jury – torze. Można to było zbyć mlaśnięciem, unieść w geście niezrozumienia brwi, a potem cierpliwie czekać, aż nawierzchnia na poznańskiej arenie zostanie doprowadzona do jako-takiej, wedle tegoż samego jury, kondycji. Chwilę później zaś ukazał się news o zbyt małej liczbie uprawnionych do startu Wilków z Wittstocku.

– Ktoś nie przyjechał? Czyżby Mauer odstawił taką chałę? Nie może być – pomyślałem. I faktycznie, w Poznaniu do boju gotowa była cała siódemka gości zza Odry.

Sędzia Kacper Bryła – syn skądinąd „uwielbianego” w parku maszyn Ryszarda Bryły – dał mi już się kiedyś poznać jako aptekarz podczas kontroli technicznej motocykli,w trakcie której ewidentnie widać było, że pragnie grać w parkingu postać pierwszoplanową i kontrowersyjną. W Poznaniu wyznaczył gościom, wraz ze swoim jury, czas na uzupełnienie dokumentów do 11:45, a jeśli tego nie uczynią, nastąpi walkower dla gospodarzy. Gospodarzy, przeciwko którym sędzia był także skłonny przyznać walkowera jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej. Żeby nie było, nie mierzę tutaj w arbitra paluchem, lecz prezentuję suche fakty.

Podczas, gdy kamery Motowizji prezentowały na przemian skonfundowanych zawodników i meczowe studio, trwały próby skontaktowania się Niemców z własną federacją. Potrzebny był szybki wydruk odpowiednich papierków i podesłanie skanu oryginałów bądź kserokopii. Od początku obstawiałem, że chodzi o licencje rodzimych niemieckich rajderów, którzy to startowali dotychczas w zasadzie jedynie w swej ojczyźnie i nigdy nie mieli problemu, gdyż wystarczyła licencja ADAC. Chodziło o Sandro Wassermana, Steviego „B52” Mauera oraz utalentowanego Lukasa Baumanna. Nikt w federacji nie odbierał telefonów. Nic dziwnego, skoro sytuacja wychodzi w niedzielne, arcysłoneczne przedpołudnie, który każdy – oprócz wszelakich zawodowych sportowców zapewne – chciałby spędzić jak najdalej od pracy. Ba, toć nasz rząd zabronił nam zakupów w ostatni dzień tygodnia, ażebyśmy poświęcili więcej czasu na relaks i rodzinę. Tyle razy podkreślano, że to na model bardziej cywilizowanych państw zachodnich. W programach informacyjnych w szczególności przewijał się, jako wzorcowy, przykład Niemiec – powinniśmy więc rozumieć, dlaczego w telefonach rozlegało się złowrogie, rytmiczne pikanie.

Druga sprawa, że Wolfe Wittstock, to obecnie czarna owca w skromnym stadku niemieckich klubów żużlowych. Po pierwsze, Rene Schaeffer, Herbert Rudolph czy Martin Smolinski – ważne organy w organizmie DMSB pochodzą z Zachodu. Wolfe Wittstock i Frank Mauer ze swym niepokornym charakterem reprezentują dawny DDR. Ten podział w Niemcach jest zakorzeniony dużo mocniej, niż w nas samych podział na Polskę A i B. Może być to i Wieczorna Teoria Spiskowa, ale prawdę powiedziawszy, nikt też nie miał specjalnie interesu telefonów od Mauera odbierać. Po drugie, to Wolfe uciekło z ligi, a nie liga pozbyła się Wolfe. Jeśli w zimę nastąpiły aż takie tarcia, to konflikt na pewno nie jest jeszcze w stu procentach zażegnany.

Prawda była jaka była, w każdym razie zawiodły wszelkie kanały komunikacyjne i nie udało się papierów zorganizować. Ogłoszono walkower. Rzecz jasna, najpierw zrobił to sędzia w parkingu, po czym zawodnicy zaczęli pakować sprzęt. Następnie decyzję poznali zawiedzeni przed telewizorami widzowie, a na koniec – najbiedniejsi w całej tej sytuacji – kibice, licznie jak na Poznań, zgromadzeni na trybunach. Bardzo fair kolejność. Tak, mówię to z sarkazmem. W ten oto sposób zakończył się, wynikiem 40:0 pierwszy, historyczny mecz niemieckiej drużyny w polskiej lidze żużlowej. Przykre, bardzo przykre.

Czy dało się tego uniknąć? Pewnie, że tak. Primo, jeśli żużel ma się za profesjonalny, przepisy powinny być proste i przejrzyste. Zawodnicy, którzy podpisali kontrakty z danym klubem automatycznie zgłoszeni są do rozgrywek – koniec, kropka. Jeśli taki Wasserman przyjeżdża na mecz przygotowany, wie o co chodzi w żużlu, jeździ w każdym spotkaniu ligowym i turnieju ledwie kilkaset kilometrów dalej, posługując się kartonikiem wydanym mu przez macierzystą federację motocyklową, to czemu – do cholery – nie może pojechać w lidze polskiej? Zachowując zasady erystyki skontruję ten argument. Otóż jest regulamin, a w prawym i sprawiedliwym państwie regulaminów się przestrzega. Dura lex, sed lex – po raz kolejny można by użyć tej bezkompromisowej, rzymskiej zasady. Goście przepisy znali, byli uprzedzani i jeśli połowa z nich potrafiła odpowiednie kwity zorganizować, to ktoś powinien dopilnować tego, by mieli je wszyscy. To już nie jest żużel na modłę niemiecką. To nie jest quatsch speedway w Neuenknick, gdzie zawody trwają siedem godzin, a w przerwie na równanie może zaczepić cię kibic z browarem w dłoni. Trend w Polsce jest taki, by ligi prezentowały pewien standard – jak widać dotyczy to również kwestii biurokratycznych, co nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. Wina leży teoretycznie po stronie niemieckiej, nie możemy być jednak bezduszni.

Dało się to rozwiązać lepiej. Człowiek wychodzi z procesu dziejowego całej planety zwycięsko, ponieważ jest jak kameleon, jak karaluch. Potrafi dopasować się do okoliczności i na bieżąco szukać najlepszych rozwiązań przeróżnych problemów. Sukces zazwyczaj jest domeną ludzi otwartych, nie zaś sztywnych karków. Czy aż takim trudnym i niewykonalnym było, chociażby przeprowadzić jakieś nadzwyczajne konsultacje na poziomie naszych żużlowych władz? Sytuacja wyjątkowa, pierwszy występ klubu z Niemiec. Z sąsiadami trzeba żyć dobrze, zwłaszcza, jeśli tak drogi dla nas sport jest u nich na innym niż w Polsce etapie rozwoju i popularności. Koronawirus, pandemia, tyle mówi się o cięciu kosztów. Całe środowisko dostaje srogo po dupie. Nowa telewizja, wszystkie wyprzedane bilety. Kibice przybyli z Berlina, Wittstocka, Gustrow, Szczecina, Opola. Tysiące oczu w innych regionach wlepionych w plazmowe wyświetlacze. Pierwsze danie z niedzielnej uczty speedwaya. Nie dało się jakoś nanieść na licencyjny ambaras powyższych czynników? Wziąć ich pod konsyderację i – dajmy na to – zaproponować pójście z duchem sportu i rozegranie meczu wraz z zaliczeniem wyniku tylko w wypadku, jeśli niemieccy oficjele dostarczą wymagane dokumenty w ciągu dwudziestu czterech godzin od zakończenia spotkania? Jeśli nie – wtedy dać walkowera. To tylko rozwiązanie przykładowe, ale wydaje się być rozsądne i sprawiedliwe.

Dostaliśmy jednak sztywne ramy. Te sztywne, betonowe ramy zabijają nasz ukochany żużel. Jak wytłumaczyć to, co dzisiaj się wydarzyło nowemu kibicowi? Jak zrozumieć takie akcje mają włodarze Motowizji? Ci mogą co najwyżej pokręcić po pierwszej kolejce głową. W piątek lanie, w sobotę istna deklasacja, a w niedzielę parada absurdów i antyprofesjonalizmu, na dodatek ze strony obu klubów. Bo nie zapominajmy, że walkower groził także PSŻ-owi, za nieregulaminowy (?) tor. Tor, na którym w ciągu ostatnich pięciu dni trenowano trzy razy i nie było z nim żadnych większych problemów. Gospodarz powinien mieć prawo do handicapu pod tym względem, to raz. Dwa – Szwecja, Dania. Tam brona potrafi rysować zewnętrzną jeszcze pół godziny przed zawodami i nikt z tego tytułu nie podnosi larum. To temat na inną dyskusję.

Kaszana wyszła, moi mili państwo. Wstyd, siara, kolejna kompromitacja, o której wspominać się będzie w kwestii polskiego żużla. Nie był to wprawdzie komediodramat na skalę pamiętnego finału w Zielonej Górze, ale wydarzenia takie jak niedzielny „mecz”, to deszcz soli spadający na krwawiące rany czarnego sportu. Jak mogli poczuć się kibice na stadionie? Jak ostatni frajerzy. Kto wynagrodzi i zwróci koszta podróży fanom z Niemiec? Co pomyślą sobie potencjalni nowi fani i sponsorzy? Herzlich wilkommen zu Polska Liga, Wolfe Wittstock!

Gość z pozoru nam miły. Nowy, młody, ambitny zespół. W dobie upadających klubów i zarastających trawą torów pierwszy od lat debiutant. Wszyscy się cieszą, powstaje przyjazna otoczka. A z drugiej strony żałujemy temuż gościowi chleba. Każdy tylko się wykosztował, a jeszcze nie bierzemy pod uwagę regulaminowych kar, które – mam nadzieję – zostaną choćby z przyzwoitości, na pocieszenie, w dobie pandemicznych realiów, darowane. Chleba nie dostaną także poznańscy żużlowcy, który cały niemalże tydzień poświęcili na koronawirusowy test, treningi i pracę nad sprzętem. Żal w zasadzie każdego. Żal Poznaniaków, żal kibiców na trybunach, potwornie żal zawodników. Żal też władz polskich lig i żużla w ogóle, że takie sytuacje dobijają tę piękną i widowiskową, acz powolutku wybierającą się na swój ostatni marsz dyscyplinę. Żal i szkoda, że jako Polacy zaprezentowaliśmy dziś jedną z narodowych przywar – zakompleksienie. Pokazaliśmy Niemcom, że TO MY jesteśmy niby lepsi, że jeśli nie mają odpowiedniej licencji na starty w Naszej lidze, to nie będą w niej startować. Dostaną zero do czterdziestu i najlepiej jeszcze karę. Tragedia.

A wiecie, co w tym najlepsze? Że pomimo pogromów w pozostałych dwóch meczach i braku któregokolwiek z jeźdźców PSŻ-u Poznań w ligowych statystykach, Skorpiony są po pierwszej kolejce liderem. Niech to służy za podsumowanie. Dziękuję, dobranoc. Kierunek Formuły 1, tak? Zamierzam jeszcze do tego wrócić.

DAMIAN KLOS

5 komentarzy on I gość miły i chleba żal. Dlaczego Niemcy nie mogli pojechać bez licencji?
    bven
    3 Aug 2020
     9:51pm

    Dlaczego nikt nie pochyli głowy nad Lokomotivem, który zaczynał od drugiej ligi i po wywalczeniu awansu do pierwszej ligi pokazanu mu srodkowy palec w temacie awansu do Ekstraligi, czym skutecznie zabito chęć rozwoju żuzla w Daugavpils.

      Rodan
      4 Aug 2020
       5:00am

      Bo od samego początku Lokomotiv wiedział, że jeździ bez prawa awansu. A rozwoju nikt im nie wybił z głowy. Zmieniły się władze i kurek z kasą zakręcono. Czasem warto zaznajomić się z tematem a dopiero później wygłaszać opinie.

        bven
        4 Aug 2020
         9:49pm

        Grubo sę mylisz. Łotysze startują w Polsce od 2005 roku i po 3 latach awansowali do I Ligi, a jak ją wygrali w 2015 roku, dopiero wówczas zostali „uświadomieni” w sprawie awansu. Wygraną powtórzyli w 2016 z kolejną nadzieją na awans i wtedy ponownie zaczęło się szukanie powodów dla których nie mogą awansować, Narzucano im limit Polaków, którzy muszą startować w ich drużynie i jeszcze parę innych spraw. Na Wikipedii tego nie znajdziesz.

    TomekHel
    3 Aug 2020
     11:10pm

    Zgadzam się w pełni z powyższym artykułem, co ciekawe wielu Niemców lubię, współpracuję z nimi itd…
    Tylko wiele razy byłem na zawodach motorsportowych w Niemczech w roli dziennikarza i wierzcie mi, jeśli mieliby przepis taki o licencjach, a zawodnik np z Polski by go nie miał, nie ma opcji nie byłby dopuszczony….

    Poznaniak
    4 Aug 2020
     2:25am

    Regulaminy jednak po coś są, ligi nie funkcjonują w próżni, a gdzieś tam te federacje krajowe i międzynarodowa – słusznie – mają namacalny wpływ na rzeczywistość. Niektórzy już obruszali się, że jak to doping w żużlu, a po co to komu? Jakaś WADA się miesza do naszego żużelka. Problemem nie jest, że Niemcy czegoś nie dopilnowali – zapłacą (bądź nie) i następnym razem będą pamiętać. Kibice u nas też już się przyzwyczaili i mają grubą skórę. Problemem jest, że skoro ich zaproszono, to ktoś w związku mógł wykazać się inicjatywą i wyznaczyć osobę do koordynacji, która dopilnowałaby, aby było milutko – przecież wystarczyłby jeden telefon przed weekendem. A i tak Przewodniczący Szymański się temu przyglądał… Tutaj jest problem. Tak samo ktoś nie dopilnował, że w tej nieszczęsnej Pile jakieś gwoździe wystawały z bandy. No ale przecież można było jechać – po co być tak skrupulatnym. Wyszedł organizator do wywiadu i zjechał zawodników, że kiedyś by pojechali – zero wstydu. Zawodnikom można różne rzeczy zarzucać, ale skoro reguluje się jakieś drobiazgi, jak chociażby długość spodni mechaników (ordnung muss sein), to jednak wypadałoby, aby ktoś jednocześnie zadbał, aby cała reszta układanki była na swoim miejscu. U nas tego telefonu pewnie też nikt by nie odebrał.

Skomentuj

5 komentarzy on I gość miły i chleba żal. Dlaczego Niemcy nie mogli pojechać bez licencji?
    bven
    3 Aug 2020
     9:51pm

    Dlaczego nikt nie pochyli głowy nad Lokomotivem, który zaczynał od drugiej ligi i po wywalczeniu awansu do pierwszej ligi pokazanu mu srodkowy palec w temacie awansu do Ekstraligi, czym skutecznie zabito chęć rozwoju żuzla w Daugavpils.

      Rodan
      4 Aug 2020
       5:00am

      Bo od samego początku Lokomotiv wiedział, że jeździ bez prawa awansu. A rozwoju nikt im nie wybił z głowy. Zmieniły się władze i kurek z kasą zakręcono. Czasem warto zaznajomić się z tematem a dopiero później wygłaszać opinie.

        bven
        4 Aug 2020
         9:49pm

        Grubo sę mylisz. Łotysze startują w Polsce od 2005 roku i po 3 latach awansowali do I Ligi, a jak ją wygrali w 2015 roku, dopiero wówczas zostali „uświadomieni” w sprawie awansu. Wygraną powtórzyli w 2016 z kolejną nadzieją na awans i wtedy ponownie zaczęło się szukanie powodów dla których nie mogą awansować, Narzucano im limit Polaków, którzy muszą startować w ich drużynie i jeszcze parę innych spraw. Na Wikipedii tego nie znajdziesz.

    TomekHel
    3 Aug 2020
     11:10pm

    Zgadzam się w pełni z powyższym artykułem, co ciekawe wielu Niemców lubię, współpracuję z nimi itd…
    Tylko wiele razy byłem na zawodach motorsportowych w Niemczech w roli dziennikarza i wierzcie mi, jeśli mieliby przepis taki o licencjach, a zawodnik np z Polski by go nie miał, nie ma opcji nie byłby dopuszczony….

    Poznaniak
    4 Aug 2020
     2:25am

    Regulaminy jednak po coś są, ligi nie funkcjonują w próżni, a gdzieś tam te federacje krajowe i międzynarodowa – słusznie – mają namacalny wpływ na rzeczywistość. Niektórzy już obruszali się, że jak to doping w żużlu, a po co to komu? Jakaś WADA się miesza do naszego żużelka. Problemem nie jest, że Niemcy czegoś nie dopilnowali – zapłacą (bądź nie) i następnym razem będą pamiętać. Kibice u nas też już się przyzwyczaili i mają grubą skórę. Problemem jest, że skoro ich zaproszono, to ktoś w związku mógł wykazać się inicjatywą i wyznaczyć osobę do koordynacji, która dopilnowałaby, aby było milutko – przecież wystarczyłby jeden telefon przed weekendem. A i tak Przewodniczący Szymański się temu przyglądał… Tutaj jest problem. Tak samo ktoś nie dopilnował, że w tej nieszczęsnej Pile jakieś gwoździe wystawały z bandy. No ale przecież można było jechać – po co być tak skrupulatnym. Wyszedł organizator do wywiadu i zjechał zawodników, że kiedyś by pojechali – zero wstydu. Zawodnikom można różne rzeczy zarzucać, ale skoro reguluje się jakieś drobiazgi, jak chociażby długość spodni mechaników (ordnung muss sein), to jednak wypadałoby, aby ktoś jednocześnie zadbał, aby cała reszta układanki była na swoim miejscu. U nas tego telefonu pewnie też nikt by nie odebrał.

Skomentuj