Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Franz Zorn otrzymał od FIM-u dziką kartę na zawody Grand Prix rozgrywane na lodzie. Zamiast się radować z możliwości startów, zawodnik narzeka na zmęczenie oraz problemy związane z logistyką i przemieszczaniem się. 

20 listopada ubiegłego roku Austriak udał się w samochodową podróż do Kamieńska Uralskiego. Na trening. Po jego zakończeniu zostawił tam auto i trzeci motocykl. Przed eliminacjami mistrzostw świata, w połowie stycznia tego roku, już samolotem podróżował do Rosji, gdzie bronił barw Torpedo Szadrinsk w tamtejszej lidze. Podczas ostatniego weekendu brał natomiast udział w zawodach ligowych w Ufie. Po ich zakończeniu udał się do kazachskich Ałmat na zawody z cyklu Grand Prix. Odległość – 26 00 km. 

– Powiem szczerze, że te podróże robią swoje. Choć i tak jest delikatnie lepiej. W zeszłym roku miałem taką przygodę, że jechałem ze swoim teamem do Astany 5 400 km. Samochodem. Potem są zawody i tak naprawdę ze zmęczenia można dać z siebie 60 procent. Jesteś po prostu po takiej drodze i paru dniach jazdy totalnie wykończony. Masz wszystkiego dość, a tu trzeba się ścigać – mówi Franz Zorn, rówieśnik Grega Hancocka (rocznik 70), a wiec zawodnik już nie pierwszej młodości.

Niespełna 49-letni Zorn to trzykrotny medalista IMŚ w ice speedwayu. W 2000 roku wywalczył srebro, a w 2008 i 2009 roku – brąz. Jest on także mistrzem Europy sprzed 11 lat.

ŁM

Wykorzystano materiały ze speedweek.com.