Denzel Kent, niepokorny gepard z Zimbabwe. „Za dużo piłem, nie byłem dobrym mężem i ojcem”

The John Somerville Collection.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zawodnicy z Afryki to w sporcie żużlowym rzadkość. Mało kto wie, że w ubiegłym wieku w lidze brytyjskiej startował pochodzący z Zimbabwe Denzel Kent, którego sylwetkę na łamach Speedway Star wspomniał Tony McDonald. 

– Tak naprawdę to już na początku swojej kariery jako żużlowiec złamałem prawo. W 1976 roku miałem piętnaście lat i wystartowałem w zawodach. Po drugim moim starcie dokopano się do tego faktu i zostałem zawieszony na rok. W Afryce Południowej prawo było wtedy takie, że do jeżdżenia na motocyklu trzeba było mieć normalne prawo jazdy, a ja do tego byłem wówczas za młody – zaczyna swoje wspominki Kent.

Kent w barwach Eastbourne

Pierwszy pełny sezon na Wyspach Brytyjskich zaliczył Kent w 1980 roku w zespole National League – Canterbury. 

– Mój tato znał Alexa Hughsona, który z kolei znał promotora Dana McCormicka i dzięki niemu znalazłem się w Anglii i mogłem realizować swoje marzenia. W 1979 roku po raz pierwszy znalazłem się w składzie Glasgow i Oxfordu. W sumie zaliczyłem chyba osiem czy dziewięć wyścigów. Wróciłem w zimie do Afryki i trenowałem, jeżdżąc wokół boiska piłkarskiego. Co ciekawe, z powrotem do Anglii trafiłem dzięki turystom, którzy zimą byli w Afryce i widzieli jak jeżdżę, a byli nimi Pete Smith i Steve Wilcock. Wróciłem do Anglii i ścigałem się jako afrykańska gwiazda dla Canterbury. Mieszkałem wtedy z Paulem i Vi Loramami. Tak, to rodzice przyszłego mistrza świata – Marka Lorama – wspomina Kent. 

W 1982 i 1983 roku Kent w zespole Canterbury spisywał się całkiem nieźle, osiągając średnią w granicach ośmiu punktów na mecz. Dwa ostatnie sezony w Anglii – 1984 i 1985 – spędził w zespole Boba Dugarda z Eastbourne. 

– Nie ma co ukrywać, że lubiłem życie z tej lepszej strony. Dobrze w Anglii się czułem i lubiłem sobie wypić. Byłem na jakimś turnieju w Eastbourne pooglądać zawody, Dugard zobaczył mnie w parkingu i spytał czy jestem już wypity. Mówię, że nie, a Bob na to – „to dobrze, bo pojedziesz za kogoś.” Tak się zaczęła moja przygoda z Eastbourne – wspomina Kent.

Do zespołu Eastbourne Kent miał powrócić w sezonie 1986, ale jednak z różnych przyczyn tak się już nie stało. 

– Wróciłem do Afryki z myślą, że na wiosnę wrócę do Anglii. Miałem 28 lat i nie miałem za sobą odbytej służby wojskowej. Nie odbierałem listów z wojska. Któregoś dnia przyjechało dwóch panów, zakuli mnie w kajdanki i odesłali na poligon. Służyłem dwa lata w artylerii i po wojsku do żużla nie wróciłem. Jako że założyłem rodzinę, postanowiłem wejść w biznes. Tu powiodło mi się na początku lepiej aniżeli w żużlu. Produkowałem podwozia dla Volvo i był okres, że zatrudniałem czternaście osób. Produkowaliśmy dwieście podwozi w miesiącu. Kontrakt z Volvo się jednak skończył i firmę trzeba było zamknąć. Dziś zajmuję się różnymi rzeczami z doskoku – kontynuuje Kent. 

Pochodzący z Zimbabwe zawodnik jest kolejnym przykładem sportowca, któremu zaglądanie w kieliszek niewiele dobrego przyniosło. 

– Za dużo piłem. Mogę gdybać, co by było, gdybym nie lubił wypić. Kariery na żużlu dużej nie zrobiłem, a był czas, że zapowiadałem się nieźle. Straciłem żonę, nie mam kontaktu ze swoimi dziećmi. Za mało czasu poświęcałem rodzinie. Nie byłem ani dobrym mężem, ani ojcem. Był okres, że piłem skrzynkę piwa i butelkę rumu dziennie. Dziś znam granice i staram się żyć spokojnie – kończy niedoszła gwiazda żużla pochodząca z Zimbabwe.

Denzel Kent