Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zawsze trzeba grać do ostatniej minuty, ale warto również znać podstawy matematyki: wydaje się, że już na 100% rywalizacja w piłkarskiej Ekstraklasie, gdy chodzi o tytuł mistrza kraju, jest rozstrzygnięta. Gdy w zeszłej kolejce Legia nie wykorzystała wpadki lidera – Rakowa, który stracił punkty w Radomiu – zwątpili nawet jej przysięgli kibice. Potwierdziła się stara futbolowa prawda, że tytuł mistrzowski zdobywa się nie tyle w meczach z drużynami, które mają takie same cele, ale z tymi z dołu tabeli. Legioniści nie byli w stanie wygrać z w zasadzie pewnym już spadkowiczem Miedzią Legnica, ba, uratowali remis w doliczonym czasie gry.

 

A w ten weekend Częstochowa poszła za ciosem, wygrywając w siebie z Widzewem, gdy Legia znów straciła punkty, tym razem w klasyku z Lechem u siebie. Legia miała mocno gonić Raków, tymczasem w ostatnich trzech meczach zdobyła 5 punktów, a drużyna Marka Papszuna 4, niwelując swoje straty wynikłe w bezpośredniej konfrontacji obu klubów przy Łazienkowskiej w Warszawie (3-1 dla gospodarzy).

Można rzec, że góra tabeli jest już ułożona, mimo, że sporo kolejek przed nami: złoto dla Rakowa, który dwa razy pod rząd był wicemistrzem Polski, a więc potwierdza prawdziwość starego polskiego przysłowia: „Do trzech razy sztuka”. Srebro dla Legii, która w zeszłym roku ratowała się przed spadkiem, choć miała największy budżet. O brąz powalczy wciąż jeszcze aktualny mistrz Polski Lech Poznań, który rewelacyjnie grał w europejskich pucharach – najlepiej od trzech dekad z polskich klubów! – ale nie miał piłkarskiej pary, aby obronić pierwsze miejsce w PKO Ekstraklasie – albo Pogoń Szczecin. Tę ostatnią drużynę ułożył niemiecko-bałkański obecny trener Legii Kosta Runjaić.

Pasjonująca jest natomiast walka o to, kto spadnie, poza zapewne „Miedzianką”. Dół tabeli tasuje się po każdej kolejce. To, co na dole jest już ciekawsze niż to, co na górze…