Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Discovery i FIM są do bólu przewidywalni: od wpadki kroczą do wpadki. Najpierw w Vojens zdyskwalifikowali Bartosza Zmarzlika za brak logo sponsora, co było wyjątkowym – szukam słowa, bo czytają mnie kobiety, ale też młodzież – sk…syństwem (naprawdę można powiedzieć gorzej). Gdy nie udało się Polakowi zabrać czwartego tytułu mistrza świata, bo nasz rodak pokazał na toruńskiej Motoarenie w ostatnich zawodach Grand Prix, kto rządzi w światowym żużlu – to niedługo po odegraniu „Mazurka Dąbrowskiego” dla Polaka obie te struktury, czyli światowa federacja motorowa (oficjalna nazwa: Międzynarodowa Federacja Motorowa) oraz Discovery Warner Bros czyli promotor cyklu, przyznali „dzikie karty”.

 

Uwaga: nie krytykuję tej decyzji totalnie, bo przyznanie karty Łotyszowi  Lebiediewsowi czy Niemcowi Huckenbeckowi uważam za dobre, bo oznacza to poszerzenie geografii żużla. Wolałbym oczywiście, aby Discovery, następca brytyjskiego promotora Benfield Sport International (BSI) owo poszerzanie geografii „czarnego sportu” dokonywało poprzez organizację turniejów Speedway Grand Prix na nowych kontynentach, a przynajmniej w nowych krajach. Turniej w Australii obiecali dawno, a tymczasem wchodząc w nowy sezon 2024, słyszymy, że trzeci rok panowania Discovery oznaczać może trzeci rok bez zrealizowania owej obietnicy. Cóż, kibice widzą, kibice ocenią.

Natomiast chodzi mi przede wszystkim o brak „dzikiej karty” dla Macieja Janowskiego. Do tej pory często przyznawano ją zawodnikom, którzy dwa czy trzy sezony mieli nieudane. Tymczasem brązowy medalista SGP 2022 po raz pierwszy od wielu lat miał słaby sezon w Speedway Grand Prix, bo przecież poza podium w ubiegłym roku parokrotnie kończył rywalizację na czwartym miejscu. Dodajmy, że Grand Prix w przyszłym roku odbędzie się we Wrocławiu, a więc rodzinnym mieście Janowskiego.

Cieszę się z „dzikiej karty” dla Dominika Kubery, zeszłorocznego indywidualnego wicemistrza Polski – teraz ten tytuł przypadł właśnie Janowskiemu, bo Zmarzlik wtedy i teraz był bezkonkurencyjny. Szkoda, że FIM i Discovery zagrali na skłócenie obu Polaków, zabierając możliwość startu Maćkowi Janowskiemu z Wrocławia, a dając je byłemu wicemistrzowi świata juniorów, obecnie z Lublina (gdy dwukrotnie stawał na podium IMŚJ był zawodnikiem Unii Leszno). Szkoda, że FIM, której stanowisko odnośnie bojkotu Rosjan zasługuje na szacunek, w sprawie „dzikich kart” wspólnie z Discovery zachowują się jak słoń w składzie porcelany. I to słoń skrajnie niesympatyczny…