Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Z pewnością nazwisko, odpowie ktoś rezolutny. Osiągnięcia, doda błyskotliwy. Jest jednak coś jeszcze. Otóż żaden z wymienionych, trzech późniejszych tuzów żużlowych owali, multimedalistów IMŚ, nigdy nie był czempionem wśród młodzieżowców. Mało tego, nawet nie zdobył medalu w juniorskim ściganiu. Jedynym spośród wielokrotnych triumfatorów IMŚ, który się wyłamał, jest Tony Rickardsson. Ale on także może się pochwalić „jedynie” brązem (1990) w tej kategorii, co nie przeszkodziło najwyraźniej zostać potem sześciokrotnym mistrzem w „dorosłym” żużlu.

Karol Ząbik i Dawid Kujawa nigdy nie zapisali się w annałach tak złotymi zgłoskami. Kujawa, zielonogórzanin, swój tytuł wywalczył tyleż zasłużenie, co niespodziewanie, podczas finału w angielskim Peterborough, w sezonie 2001. Niespodziewanie, bo dodać należy, że w tamtym czasie większość wypraw Polaków na Wyspy kończyła się opowieściami o wizycie w mekkce speedwaya. O zupełnie innych, krótkich, technicznych torach jak agrafka, z dwoma różnymi łukami, że o sportowej klęsce przez grzeczność nie wspomnę. Dawid pojechał więc do Anglii z trenerem Janasem, nowiutkim GM-em, ufundowanym na finał przez klub i nadzieją, że nie będzie ostatni. W lidze nie prezentował się wcześniej imponująco, a jego średnia biegowa nie sięgała jednego punktu. Wyobrażacie sobie tę sensację? Młokos wygrywa, Ivan Mauger zaprasza na cykl swoich turniejów, tytuł daje udział w Grand Prix Challenge, skąd do cyklu kwalifikowało się wówczas aż dwunastu zawodników. Bramy raju stanęły otworem. Niestety Kujawa najwyraźniej nie dorósł mentalnie do takiego sukcesu i łatwo tych szans na światową karierę się „pozbył”. Cóż, „łatwo przyszło, łatwo poszło”, jak mawia porzekadło.

Z Karolem było nieco inaczej. Jan, ojciec, mentor, trener i były wieloletni zawodnik Stali Toruń, z najmłodszym synem wiązał całe swe nadzieje na godnego następcę w rodzie. Starszy syn, Robert jakoś nie garnął się do speedwaya, stąd Jankowi pozostał jedynie Karol. Wydawało się, że 2006 rok i finał we włoskim Terenzano będą dla młodego Ząbika przepustką do żużlowego nieba. Wypieszczony, wychuchany przez ojca, ze smykałką do jazdy i znakomitym sprzętem wygrał, choć trzeba przyznać, że miał ogromne szczęście. Rundę zasadniczą wygrał Lindgren, który jedynego pogromcę znalazł w koledze klubowym naszego bohatera, Adrianie Miedzińskim. To właśnie Szwed z 14 punktami, mimo wszystko, zdawał się murowanym faworytem biegu finałowego. W ostatecznej rozgrywce to Skandynawa poniosły emocje, upadł i po wykluczeniu nie stanął nawet na pudle. Karol zwyciężył, niestety podobnie jak Kujawa, nie dorósł do tytułu i światowego wyniku, po czym łatwo i szybko roztrwonił juniorski dorobek. Zaś opowieści o kontuzji, nie są tu wiarygodnym tłumaczeniem późniejszej słabości i ostatecznie przedwczesnego końca znakomicie rozpoczętej kariery. Oby teraz, nauczony własnym doświadczeniem i błędami, potrafił uchronić przed podobnym losem swoich aktualnych podopiecznych w Toruniu.

Wróćmy jednak do IMŚJ. Początkowo, od 1977 roku, zawody odbywały się pod nazwą Mistrzostwa Europy Juniorów. Tylko co to za Europa, skoro mistrzami byli choćby Moran, czy Preston z… USA, bądź Baker z Nowej Zelandii? Co prawda pierwszym czempionem został w Vojens Duńczyk, Alf Busk, w przerwanych po trzeciej serii, z powodu opadów, zawodach. Ale poza wymienionymi, na podium stawali też Amerykanin Sigalos, czy Tony Briggs, syn Barry’ego, wielokrotnego mistrza świata z Nowej Zelandii. Gdyby nazwać turniej międzynarodowymi, bądź wręcz międzykontynentalnymi mistrzostwami Europy, byłoby bardziej adekwatnie. Ciekawostką niech będzie to, że w tej inauguracyjnej odsłonie mistrzostw, najwyżej z Polaków, zameldował się Mariusz Okoniewski, ojciec Rafała. Zajął dziesiąte miejsce, zbierając cztery punkty w trzech startach. Reprezentanci „demoludów”, w tamtym czasie pokazywali się zwykle jedynie podczas finałów na własnych śmieciach. W 1979 roku zawody rozegrano w… Leningradzie. Triumfował rzeczony Ron Preston z USA, przed reprezentantem ZSRR A. Fajzulinem oraz… Finem Ari Kopponenem.

Podobnie było później, rok 1981 i Slany, a tam srebro i brąz dla Czechosłowacji. Równe na Ukrainie, 1986 rok i złoto dla miejscowego idola Igora Marko, a rok po, Zielona Góra i pierwszy krążek dla Polski. Historyczne srebro zdobył wtedy Piotr Świst, ulegając późniejszemu dorosłemu championowi Gary’emu Havelockowi z Anglii. Jedynym, który wyłamał się z „tradycji” krajów demokracji ludowej, jak się wtedy mówiło, był Antonin Kasper jr. On to po srebrnym medalu w Slany, rok później (1982) wygrał w niemieckim Pocking, gubiąc tylko punkcik.

Piotr Protasiewicz z tytułem mistrzowskim. Ach, ta jakość VHS…

Począwszy od sezonu 1988 zmieniono nazwę zawodów na Mistrzostwa Świata Juniorów i nadal rozgrywano jeden finał z sitem eliminacji po drodze. Niestety biało-czerwonym, głównie z racji niedomagań sprzętowych, bardzo długo przyszło czekać na kolejny krążek. Dopiero niemal dekadę po sukcesie Śwista, przyszedł medal i to od razu najcenniejszy. Sztuki tej dokonał „PePe” Protasiewicz w Olching, do tego z przytupem, bo w zawodach pięciokrotnie przyjeżdżał na metę pierwszy. Niewiele brakło, by u jego boku na podium stanęli Ułamek lub Dobrucki, a może nawet obaj. Jednak swe szanse pogrzebali w ostatniej serii, przywożąc po punkcie, przez co skończyło się piątym i szóstym miejscem.

Rok 1996 pozostanie jednak przełomowym jeśli idzie o „polskie” medale IMŚJ. Sezon 2010 przyniósł kolejną innowację. Od tej pory, na wzór „dorosłego” Grand Prix, rozgrywany jest cykl turniejów wyłaniających najlepszego juniora globu. I tu ciekawostka, a w zasadzie dwie. Ostatnim mistrzem w starej formule został Darcy Ward. Rzecz miała miejsce w Gorican i tam wydawało się, że tytuł zgarnie Tai Woffinden. Anglik, niestety dla siebie, zaczął od taśmy, czym pogrzebał szanse na triumf, ale ponieważ kolejne cztery biegi wygrał, wydawało się , że miejsca na pudle dlań nie zabraknie. I tu „Tajski” znowu miał pecha. Do barażu stanęli we trójkę: on, Pavlic i Hougaard, wszyscy po dwanaście punktów. Stawką było srebro, brąz lub łzy. I wyobraźcie sobie, Woffinden przypędzlował ostatni! Medalu nie zdobył, zajął najgorsze, czwarte miejsce. ale i tak był lepszy od naszego Tomka Golloba, który w swoim najlepszym starcie (1992), zajął piątą pozycję, ulegając sobie równym tuzom, Adamsowi, Loramowi, Screenowi i Gunnestadowi. A ta druga ciekawostka? Pierwszy cykl również wygrał Darcy Ward, choć nie obyło się i tu bez dramatycznych okoliczności. Finałowy turniej w Pardubicach i po podliczeniu konsternacja! Trzech zawodników: Ward, Janowski i Łotysz Bogdanovs, mają po trzydzieści oczek. Zatem bieg dodatkowy. Tu Australijczyk przypieczętował swój kolejny sukces, pokonując Polaka i Łotysza.

Jeśli spojrzymy na IMŚJ przez pryzmat późniejszego rozwoju poszczególnych karier, to „Smyk” i „Torres” nie mają szans na zawojowanie świata, bo zbyt dobrze idzie im w juniorce. Od czego jednak zasady i ich „obchodzenie”? Skoro wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, to wtedy przychodzi ten jeden (tutaj dwóch), którzy nie wiedzą i oni to robią, proste prawda? Ciekawostek w historii IMŚJ jest wiele. Dzieci Olsena, czyli Gundersen, Nielsen, Pedersen bez medalu. Jedyny wyjątek stanowi Knudsen. W tabeli wszech czasów, na czele Darcy z podwójnym złotem i sreberkiem, za nim dwukrotnie złoty Emil Sajfutdinow, ale tuż nasz Maciek Janowski z trzema, krążkami, lecz tylko jednym złotym krążkiem. Dopaść Australijczyka mogą zarówno Bartek jak i Maksym, gdyż obaj mają po pierwszym i drugim stopniu podium, a wciąż startują wśród narybku.

Co jeszcze? Tylko jeden brąz w historii dla silnych Niemiec (przed laty ma się rozumieć), co w tabeli stawia ich na równi z Łotwą i… Finlandią. Do tego prowadzenie biało-czerwonych w klasyfikacji medalowej (31), przed Danią (19) i czwarte miejsce w tej tabeli Brytyjczyków, mimo drugiej liczby krążków w dorobku (21). Wyższe pozycje Norwegii i Chorwacji, ze srebrem i brązem, czyli Holty i Pavlića, od choćby Słoweńców Ferjana i Zagara, którzy solidarnie zdobyli po brązowym krążku. Obecność na liście nieistniejących formalnie ZSRR i Czechosłowacji oraz żużlowo USA, Nowej Zelandii i Finlandii (chodzi o kraj prześmiewcy). I co ponad to? A sprawdźcie dorobek Holdera i uwierzcie, że jednak można, najlepiej na sprzęcie od Finna, choć Duńczyka, Rune Jensena. Nota bene też medalisty IMEJ sprzed lat.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI