Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Szwedzką markę Ikea już nie wszyscy w Polsce lubią. Tamtejsza Elitserien nie jest już najlepszą żużlową ligą świata, ale jest na pewno pomysł, który można z ojczyzny wielkiego Rickardssona zapożyczyć do naszych rodzimych rozgrywek PGE Ekstraligi. Mianowicie idzie o sposób wyłaniania par półfinałowych.

U Szwedów, podobnie jak u nas, po rundzie zasadniczej licznik się zeruje dla pierwszych czterech drużyn i walka o drużynowe mistrzostwo zaczyna się poniekąd od początku. Kolejną analogią jest fakt, iż pierwsze mecze półfinałowe rozgrywane są na torach ekip, które w tabeli były niżej, tak by ci teoretycznie lepsi mogli na swoim obiekcie spróbować odrobić straty lub po prostu przypieczętować awans przed własnymi kibicami. Różnica w porównaniu do naszej rodzimej ligi polega jednak na tym, że w Elitserien postanowiono dać jeszcze większy handicap liderowi po rundzie zasadniczej. Otóż zespól ten może sobie sam wybrać rywala w półfinale. Może to być drużyna z drugiego, trzeciego lub czwartego miejsca – pozostałe dwie nie mają już innej opcji i tworzą drugą parę półfinałową.

Taki zapis w regulaminie powoduje, że zespoły do końca rundy zasadniczej muszą walczyć o pierwsze miejsce, gdyż tylko ono daje pole manewru. Dodatkowo ekipy z miejsc 2-4 nawet, gdy już nie mają szans na zajęcie pierwszej pozycji, nie próbują ustawić sobie rywala w fazie play-off, bo po prostu nie mają pojęcia kogo wybierze lider, a także nikt nie wie, co w tak niebezpiecznym sporcie jak żużel wydarzy się do momentu, w którym ten lider będzie wybierał sobie przeciwnika. Wszak każda kontuzja lub nieoczekiwane zawieszenie – również już się zdarzało w polskiej lidze i tworzyło ogromne zamieszanie w tabeli – mogą spowodować, iż niekoniecznie to czwarty w tabeli będzie najdogodniejszym rywalem dla tego pierwszego.

Zagrożenia? Z punktu widzenia sportowego, nie widzę. Wręcz dostrzegam w takim zapisie regulaminowym same plusy. Jednak co na to menedżerowie i prezesi? Chyba nikt ich o to nie pytał, ale jeśli to menedżer by wybierał, a jego zespół by przegrał, to czekałaby go trudna (ostatnia?) rozmowa z prezesem. Z kolei prezes musiałby się tłumaczyć w mediach przed kibicami dlaczego nie ingerował i nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek pozwoliłby na suwerenną decyzję menedżerowi – co być może generowałoby niesnaski.

ALAN WÓJTOWICZ

ZOBACZ RÓWNIEŻ: