Żużel. Stworzył stronę o historii toruńskiego żużla. „Dzięki niej czuję się spełniony kibicowsko” (WYWIAD)

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Andrzej Kowalski to miłośnik czarnego sportu oraz kibic Apatora Toruń, który przed laty stworzył stronę internetową poświęconą historii toruńskiego żużla (speedway.hg.pl) i cały czas systematycznie ją aktualizuje. Znajdziemy na niej opisy poszczególnych sezonów, a także szereg informacji dotyczących klubu oraz zawodników, trenerów, działaczy i mechaników, którzy na przestrzeni lat byli z nim związani. Natrafimy tam również na wiadomości odnośnie toruńskich turniejów czy występów „Aniołów” w rozgrywkach krajowych i międzynarodowych. Całość okraszona jest pokaźnymi zbiorami statystyk, archiwalnych programów i fotografii. Gdyby ktoś miał ochotę zdobyć trochę informacji na temat żużlowego sprzętu, to również znajdzie tam coś dla siebie.

 

Cała strona to unikalna i przebogata skarbnica wiedzy oraz ciekawostek dla wszystkich, którzy chcieliby poznać dzieje speedway’a w Grodzie Kopernika oraz dowiedzieć się nieco więcej na temat samego żużla. Przechodząc przez poszczególne działy tematyczne i podstrony można zatopić się w niej na długie godziny, świetnie się przy tym bawiąc. Teraz „Kowal” szczegółowo opowiada nam o swoim przedsięwzięciu, a przy okazji rozmawiamy także o jego aktywnościach dziennikarskich, pasji do speedway’a i obecnej sytuacji toruńskiego żużla. Udaje nam się przywołać również wiele żużlowych wspomnień i spojrzeć nieco szerzej na całą dyscyplinę.

Skąd wziął się u Ciebie pomysł, aby stworzyć stronę poświęconą historii toruńskiego żużla?

Strona powstała zupełnie przypadkiem. Swego czasu studiowałem tematy związane z reklamą. To był czas, gdy internet nie miał jeszcze takiej popularności, jak teraz. Podczas rozmowy z pewnym kolegą doszło między nami do sporu właśnie o internet i reklamę. W wyniku tego sporu założyłem się z nim, że zbuduję stronę, która bez reklamy, tylko swoim kontekstem w ciągu miesiąca uzyska 10.000 unikalnych odsłon. Co ciekawe, strona miała być zbudowana według tradycyjnych metod pisania stron, czyli w czystym języku html, bez żadnych dodatkowych skryptów, które przyciągałyby uwagę. Kolega, choć nie interesował się żużlem, wiedział, że mam potężne archiwum żużlowe, które mogłoby stanowić bazę tematyczną tej strony, więc przystał na ten układ. Od tego się zaczęło. Musiałem nauczyć się pisania stron internetowych i zrozumieć od podszewki jak działa internet, więc zabrałem się do pracy.

Jak wyglądał proces powstawania tej strony?

Można powiedzieć, że nieświadomie zacząłem tworzyć ją już jako mały chłopak, który wklejał do zeszytu wycinki prasowe i zdjęcia zawodników. W tamtym czasie każdy z mojego rocznika, kto interesował się żużlem, posiadał takie zeszyty. Stopniowo zaczęło to zamieniać się w potężne zbiory, w których oprócz wspomnianych zeszytów znajdowały się też programy, proporczyki, odznaki vlepki, szaliki czy zdjęcia zawodników zakupione na stadionie. Od roku 1990 dopełnieniem całości stawały się kolejne wydania „Tygodnika Żużlowego” oraz coraz częściej pojawiające się na rynku wydawniczym książki. Z czasem dołączył do tego internet, gdzie również można było znaleźć coraz więcej informacji o żużlu, a poza tym zaczęto pokazywać mecze w telewizji, które oczywiście nagrywałem. Cały mój zbiór miałem skatalogowany i zawsze chciałem go jakoś wyeksponować, żeby pochwalić się tym co mam, ale nie było pomysłu jak to zrobić i chyba też motywacji. Wspomniany wcześniej zakład okazał się jednak idealnym pretekstem oraz bodźcem do działania.

Punkt wyjścia już zatem znamy, a co było potem?

Cały mój żużlowy dobytek został zdigitalizowany i ułożony w jakąś logiczną całość. W wakacje 2004 roku rozpisałem sobie strukturę strony, a po wakacjach powstały pierwsze wiersze kodu źródłowego. Potem stopniowo dodawałem kolejne materiały. Puszczenie strony w sieć zaplanowałem na rok 2006, a konkretnie na dzień urodzin mojej córki. Od razu uprzedzę kolejne pytanie – zakład wygrałem, ale nie zdawałem sobie sprawy, że stanę się „zakładnikiem” tego, co powstało. Wtedy na stronie znajdowało się mniej więcej 60 procent wiadomości, które można znaleźć tam obecnie. Chęć uzupełniania braków i dokładania nowych treści tak mnie wciągnęła, że zacząłem szukać dodatkowych informacji, dodawać kolejne roczniki i dzisiaj obraz strony jest niemal kompletny. Choć nie ukrywam, że jeszcze trochę luk w toruńskiej historii żużlowej jest.

Biorąc pod uwagę jak wiele treści znajduje się na stronie, naprawdę czujesz, że są tam jeszcze braki?

Na stronie z całą pewnością nie ma wszystkich żużlowych faktów o toruńskim żużlu. W związku z tym zapraszam do kontaktu każdego, kto posiada jakieś informacje, nawet te z pozoru nieistotne. Taka informacja czasami buduje całą układankę historyczną, a łamigłówek na moim komputerze jest całe mnóstwo. Przyjąłem jednak zasadę, że publikuję tylko pewne i sprawdzone wiadomości. Jeśli coś budzi moją wątpliwość, to przeważnie nie trafia na stronę, a jeśli trafia, to tylko z adnotacją, że jest to informacja niepotwierdzona.

Strona opiera się wyłącznie na Twoich prywatnych zbiorach informacji?

Informacje na stronie w dużej części pochodzą z moich byłych archiwów. Mówię byłych, bo dzisiaj moje zbiory mają głównie formę cyfrową, a większość tego, co zgromadziłem przez lata kibicowania Apatorowi rozdałem. Osoby, które stały się posiadaczami tych rzeczy często były mi nieznane, po prostu odezwały się na hasło „oddam coś żużlowego” i być może dzisiaj zasiadają na Motoarenie. Żeby to wszystko kolekcjonować potrzebowałbym dodatkowego pomieszczenia, a poza tym myślę, że ta kolekcja byłaby ponad siły mojej żony, która i tak jest tolerancyjna, gdy widzi porozkładane książki i gazety, w których szukam logicznej całości, by spiąć żużlową historię Apatora. Moje zbiory to jednak nie wszystko, ponieważ zostały one uzupełnione przez bardzo rzetelne w owym czasie informacje pochodzące z Polskiej Żużlowej Listy Dyskusyjnej, gdzie swoje teksty wysyłali choćby śp. Pan Władysław Pietrzak czy Bartek Czekański. Trafiłem też na mnóstwo osób dobrej woli, które widząc stronę w internecie postanowiły mi pomóc.

Wskażesz o kogo chodzi?

Wymienię tu Andrzeja Korzybskiego, który pracuje w bibliotece i pomógł mi dotrzeć do wielu archiwalnych materiałów prasowych. Kolejna osoba to Wiesiu Banaszkiewicz, którego niektórzy kibice zapewne pamiętają z czasów, gdy pracował w toruńskim klubie. To on udostępnił mi protokoły meczowe od roku 1976 do początku lat 90. Miałem też wsparcie Roberta Legiecia, z którym znam się od dziecka. Mimo tego, że nie mieszka on w żużlowym mieście, to ma potężną wiedzę o Apatorze i potrafi z pamięci przytoczyć wiele faktów, ponieważ jeździ po całym świecie szukając żużlowych wrażeń. Do tego dodam również Jurka Bereita i Adama Karbownika, którzy wsparli mnie i nadal wspierają okładkami programów. Nie mogę zapomnieć też o fotoreporterach. Sławek Kowalski, Łukasz Trzeszczkowski czy Michał Szmyd to osoby, dzięki którym na stronie pojawiają się ciekawe fotografie. A historycznie nie mógłbym nie wspomnieć Pana Andrzeja Kamińskiego, który uchwycił wiele ciekawych kadrów z żużlowych aren.

Faktycznie sporo tych osób.

A i tak nie jestem w stanie wymienić wszystkich, bo regularnie dostaję maile odnośnie tego, co można jeszcze uzupełnić na stronie lub jakie ciekawostki warto wyeksponować. Jestem też wdzięczny wszystkim kibicom, którzy trafili na stronę i wskazywali mi jakieś nieścisłości czy nawet literówki, które siłą rzeczy pojawiały się w ferworze jej tworzenia. To nieoceniona pomoc, bo wiem, że stronę odwiedza bardzo dużo osób, dla których stanowi ona wartościowe źródło informacji, dlatego nie chciałbym niechcący wprowadzać ich w błąd.

Monitorujesz, jak wiele wejść na stronę notujesz i skąd to są wejścia?

Dzisiaj już nie ekscytuję się tym, ile osób odwiedza stronę. Przez pierwsze cztery, pięć lat robiło to na mnie wrażenie, ale później przestałem zwracać na to uwagę. Mogę jednak powiedzieć, że odwiedziło ją na pewno 300 tysięcy odbiorców, a ponieważ w pewnym momencie nie zauważyłem, że odpiął się licznik odwiedzin, to szacuję że może być ich nawet pół miliona. Wiem, że strona ma grono stałych odbiorców i oczywiście w sezonie, a zwłaszcza przed meczami Apatora ruch na niej znacząco wzrasta. Tak naprawdę odwiedzają mnie kibice z całego świata. Statystyki pokazują, że poza Antarktydą na żużlową historię Torunia trafili fani z wszystkich innych zakątków globu. Rzecz jasna najwięcej jest Europejczyków z typowo żużlowych krajów, ale nie brakuje też wejść z Kanady, USA czy Brazylii. Jeżeli chodzi o polskie miasta, to dominują oczywiście odwiedzający z Torunia, na drugim miejscu jest Poznań, później Warszawa, a tuż za podium znajduje się Rzeszów. Ale są też miasta niekoniecznie żużlowe, takie jak Ciechanów, Zamość, Koszalin czy Elbląg.

Jak długo wypracowywałeś koncepcję swojej strony? Wzorowałeś się na jakichś innych projektach?

Układ strony to mój autorski pomysł na pokazanie dziejów toruńskiego żużla. Od początku wiedziałem, jak miałoby to wyglądać. Kluczowe było dla mnie stworzenie prostoty i intuicyjności w klikaniu. Design lekko się zmieniał, ale struktura strony pozostaje niezmienna. Z czasem zacząłem dokładać też trochę grafiki w postaci okładek programów czy zdjęć zawodników.

Czy w czasie tworzenia strony natrafiałeś na takie informacje, które mocno Cię zaskakiwały lub znacząco zmieniały Twoje myślenie o pewnych kwestiach?

Oczywiście, że tak. Jest jedna kwestia, której chyba nie da się już wyprostować, a chodzi o powtarzaną przez lata datę założenia toruńskiego klubu. Każdy kibic jednym tchem wymienia rok 1962. Dla mnie jednak początki toruńskiego żużla sięgają znacznie dalej, a dowodem jest choćby wcielenie Zbigniewa Raniszewskiego do bydgoskiej Gwardii. Jeśli jednak pominiemy starty toruńskich zawodników na tzw. motocyklach przystosowanych, to jako moment założenia profesjonalnych struktur żużlowych w Toruniu powinniśmy przyjmować inauguracyjny start w III lidze przypadający na rok 1959. Niestety jednak, tak jak powiedziałem, tutaj raczej nie da się już nic zmienić, bo tak jak nazwa „Apator” zakorzeniła się w sercach kibiców, tak rok 1962 jest nie do wymazania z wielu przekazów, wszelkich gadżetów czy flag powiewających na trybunach.

Sprzedasz jeszcze jakąś ciekawostkę?

No pewnie! Inną ciekawą dla mnie przygodą było poznanie historii Józefa Gryzakowskiego. Zawodnik ten startował na motocyklach przystosowanych, a jego historię motocyklową i to jak ukrywał się w czasie wojny opowiedzieli mi jego potomkowie. Pan Józef zginał w 1946 roku na motocyklu, ale nie w trakcie zawodów, a po prostu jechał swoim BMW i na skrzyżowaniu ulicy Szerokiej z Mostową wpadł pod ciężarówkę.

Czy poza potomkami Pana Józefa miałeś okazję spotykać się z innymi świadkami toruńskiej historii żużlowej, dzięki którym zasób materiałów na stronie udawało się poszerzać?

Jak najbardziej. Ciekawym doświadczeniem było spotkanie z Panią Danutą, żoną Mariana Rosego. W pewnym momencie miał powstać film o „Marysiu” i autorzy tego przedsięwzięcia zaprosili mnie do współpracy. Ostatecznie film niestety nie powstał, choć mam w swoich zbiorach cztery sceny z nagrania, ale opowieści jakie wówczas usłyszałem i możliwość dotykania trofeów Pana Mariana uważam za coś niesamowitego. A efekty tego można oczywiście przeczytać i zobaczyć na stronie.

Jeszcze jakieś spotkanie zapisało się szczególnie w Twojej pamięci?

Bardzo emocjonalne było też spotkanie z bratem Kazimierza Araszewicza. Mimo, że nasz obiecujący i bardzo odważny junior zginął tragicznie wiele lat temu, to w oczach Pana Zbyszka nadal dało się dostrzec wielki żal i smutek. Trudno było opanować emocje, kiedy się to widziało. Po tym spotkaniu postanowiłem, że nie będę angażował się w rozmowy tak trudne dla osób, które straciły na torze swoich bliskich.

Na jakie trudności natrafiałeś w momencie tworzenia strony?

W sumie nie było większych trudności, bo odkrywanie kolejnych historycznych faktów daje ogromną satysfakcję i wszelkie niedogodności idą w zapomnienie. Co ciekawe, chyba łatwiej mi pozyskiwać materiały historyczne niż te bieżące, bo kibice, choć wspierają mnie np. okładkami programów, to szybko się nudzą i czasem w bieżących rocznikach są braki. Cały czas borykam się jednak z plagiatami. Niektórzy autorzy wykorzystują informacje ze strony, ale niechętnie podają źródło ich pochodzenia. Zupełnie nie rozumiem dlaczego tak się dzieje, bo generalnie bez problemu udostępniam te treści, prosząc przy tym jedynie o wskazanie ich źródła i miejsca, gdzie będzie publikacja. Chce po prostu przeczytać materiał, który powstał na bazie zgromadzonych przeze mnie wiadomości. Czasem jednak pewnych materiałów nie mogę udostępnić, bo ci, którzy mi je przekazali, zastrzegli, że mogą być one wykorzystane tylko na mojej stronie. Choć takich unikatów jest naprawdę niewiele, to nie wszyscy to rozumieją i publikując je gdzieś indziej nieco podważają moją wiarygodność, czym utrudniają pozyskiwanie kolejnych ciekawostek. Wskazywanie źródła jest też dla mnie o tyle istotne, że dzięki temu ktoś może trafić na moją stronę i się nią zainteresować, a przy okazji być może pomóc mi uzupełnić jakieś braki. Z mojej perspektywy to jest najlepsza i najbardziej wartościowa zapłata za pobranie materiałów ze strony.

Potrafisz określić, jakie reakcje w środowisku żużlowym wywołuje Twoja strona?

Jej odbiór generalnie jest pozytywny. Kibice chyba doceniają moją pracę i na tym najbardziej mi zależy. Tak jak wspomniałem, wiele wskazuje na to, że korzystają z niej również dziennikarze, choć dzisiaj dziennikarstwo jest inne niż kiedyś i nie każdy dziennikarz powie skąd czerpał wiedzę. W toruńskim klubie strona również jest znana. Kuba Michalski z działu marketingu ma pełne prawo do korzystania z opublikowanych na niej materiałów, bo przecież działamy we wspólnej sprawie, czyli ku chwale Apatora.

Spotkałeś się kiedyś z jakimś ciekawym i niestandardowym wykorzystaniem informacji z Twojej strony?

Z satysfakcją mogę powiedzieć, że moja strona coraz częściej wymieniana jest jako źródło wiarygodnych i sprawdzonych informacji w pracach licencjackich czy magisterskich. Wielu studentów pisze do mnie, prosząc o poradę czy sprawdzenie jakiegoś rozdziału. Prace te są na różny temat, od żużlowej historii, przez biografie zawodników, po atmosferę na trybunach, na żużlowym sprzęcie kończąc.

Jak z perspektywy czasu patrzysz na swoją stronę? Jesteś z niej zadowolony?

Mój stosunek do strony jest bardzo emocjonalny. Mogę powiedzieć, że wrosła ona nawet w życie codzienne mojej rodziny. Żona i córka podchodzą ze zrozumieniem do mojej pasji (przynajmniej tak mówią) i pozwalają mi zabierać na urlop komputer, bym mógł relaksować się, uzupełniając wyniki żużlowe. Gdy chciałem sprzedać stronę to właśnie żona odradzała mi ten pomysł. I dobrze, że jej posłuchałem, bo to jednak kawałek mojego kibicowskiego życia i mały powód do dumy. Może zabrzmi to trochę nieskromnie, ale chyba stworzyłem najszerzej opisaną w internecie historię klubu żużlowego, a kto wie czy jakakolwiek inna dyscyplina ma tak obszernie opisaną historię jednego klubu.

Takie rzeczy mogą rodzić się tylko z prawdziwej pasji, bo pewnie na tym nie zarabiasz?

Strona rzeczywiście nie generuje żadnych zysków. A powiem więcej – gdybym zebrał całościowe koszty jej utrzymania i wszystkie koszty związane z nabywaniem informacji, to byłaby z tego pokaźna sumka na fajny urlop. Na szczęście przez te wszystkie lata udawało się spinać to finansowo, a satysfakcja, jaką mam z tego co powstało, jest dla mnie jedyną w swoim rodzaju premią. Mogę powiedzieć tak górnolotnie, że dzięki tej stronie czuje się spełniony kibicowsko i myślę, że zrobiłem coś ważnego dla mojego klubu żużlowego.

Nigdy nie nudziło Ci się prowadzenie tej strony i jej aktualizowanie? Nie czułeś się tym za bardzo obciążony? Jestem pewien, że kosztuję Cię to dużo pracy i czasu, a przy tym nakłada na Ciebie pewnego rodzaju dyscyplinę.

Prowadzenie strony i jej budowa to proces ciągły. Ale to fajna odskocznia od zawodowych obowiązków i bardzo mnie to relaksuje. Mogę powiedzieć, że dla mnie to taki sam relaks jak zawody żużlowe, jazda na rowerze, czy trening w siłowni. Dzisiaj nie zajmuje mi to już tak dużo czasu jak kiedyś, bo wiele treści jest stworzonych i opracowanych. Obecnie skupiam się głównie na aktualizacjach tego, co istnieje oraz uzupełnianiu kolejnych roczników. Przyznaję jednak, że w roku 2022 pewne sprawy znalazły wyższy priorytet i pojawił się mały kryzys. Była nawet chęć zaprzestania prowadzenia strony. Wszystko jednak udało się poukładać i myślę, że niebawem strona będzie w pełni zaktualizowana.

Chciałbyś w jakiś sposób zmodyfikować swoją stronę?

Strona niestety napisana jest w taki sposób, że nie da się jej przebudować prostym transferem na inne środowisko, co jest pewnym minusem. Przyznaję jednak, że bardzo chciałbym to zmienić, ale niestety to kosztuje, a przy tym każdy, kto zobaczy jaki to ogromny zbiór danych do przeniesienia, to po prostu rezygnuje. Zatem jeśli ktoś czyta ten tekst i chciałby pomóc w przebudowaniu strony, to zapraszam do rozmów. Na pewno przydałaby się też wersja mobilna na telefon, jednak to również nie jest takie proste do zrealizowania.

Skoro przetworzyłeś i zredagowałeś tyle informacji o historii toruńskiego żużla, to chyba można nazywać Cię ekspertem w tej dziedzinie.

I tu Cię zaskoczę, bo wcale nie czuję się ekspertem. Przez te wszystkie lata cała moja żużlowa wiedza wymieszała mi się w głowie. Ciągłe analizowanie wyników, wydarzeń i kwestii zawodniczych sprawia, że nie potrafię przytoczyć i szczegółowo osadzić jakiegoś faktu w konkretnej dacie czy konkretnych zawodach. Oczywiście wiem, że takie fakty były, ale osadzenie tego w czasoprzestrzeni momentami bywa dla mnie trudne.

Mimo wszystko myślę, że bez trudu zaginałbyś niejednego obserwatora żużla.

Przyznaję, że moja wiedza chyba wykracza poza to, co o toruńskim żużlu wie przeciętny kibic, ale jednocześnie mam świadomość, że są też kibice, którzy doskonale znają toruński żużel. Dowodem na to niech będzie konkurs, który zorganizował kiedyś toruński klub i do którego układałem moim zdaniem niełatwe pytania. Konkurs ten wygrała pewna pani i w nagrodę pojechała na wycieczkę. Szkoda, że zaniechano tej zabawy, bo to angażuje kibiców i wiąże ich z klubem.

Dawne żużlowe dzieje mocno Cię pasjonują?

Tak, bardzo lubię historię żużla. Powiem, że chyba nawet bardziej pociąga mnie ta historia niż sprawy bieżące. Tak jak mówiłem, rozdałem niemal cały swój żużlowy zbiór programów i innych kibicowskich emblematów, ale pozostało mi ponad 150 żużlowych książek i wszystkie numery „Tygodnika Żużlowego”. I choć wiele informacji można znaleźć w internecie, to właśnie ta gazeta, którą kupuję do dzisiaj, jest dla mnie najbardziej wiarygodnym ich źródłem. Przede wszystkim cenię ją za kompletność wiadomości. Bardzo często zaglądam do książek, a na wakacje zabieram ze sobą żużlowe pozycje biograficzne, które czasem czytam po kilka razy, bo zawsze coś innego zwróci moją uwagę i zainspiruje do odmiennego spojrzenia na to, co robię.

Jak oceniasz rynek wydawnictw żużlowych? Czy jest wystarczająco dużo publikacji, z których można czerpać wiedzę?

W mojej opinii rynek wydawniczy jest dość ciekawy. Tak jak powiedziałem, mam w swojej bibliotece ponad 150 książek i niektóre z nich są naprawdę wartościowymi tytułami, które fajnie się czyta. Dobrą robotę robi Wiesław Dobruszek, który w swoich cyklach wydawniczych nie pozwala zapomnieć o żużlu z dawnych lat, a także dba o aspekty statystyczne. W tym roku zaimponowała mi książka mojego dziennikarskiego mistrza felietonu, Adama Jaźwieckiego, „Nie tylko w lewo”. Również nasz toruński rynek doczekał się fajnych wydań. Zapewne wielu zna książkę Daniela Ludwińskiego „Od Dirt-Tracku do Motoareny” czy można powiedzieć pierwszą toruńską encyklopedię żużlową autorstwa Krzysztofa Błażejewskiego „Anioły na Torze”. Zatem jest tego sporo i ja czytam praktycznie wszystko, bo czasem jedno zdanie robi nowe rozdanie w historycznej układance.

A w internecie jest wystarczająco dużo innych kompendiów wiedzy żużlowej podobnych do Twojej strony?

Śledzę to, co dzieje się w sieci i widzę, że tworzą się różne źródła informacji. Wszyscy przeważnie stawiają jednak na bieżące wiadomości. Niewiele miejsc w internecie odwołuje się do historii. Niestety bieżące informacje żużlowe nie zawsze są kompletne i rzetelne. Mam wrażenie, że czasem komuś wydaje się, że zaistnienie w internecie to prosta sprawa. Trudności pojawiają się jednak, gdy trzeba na bieżąco aktualizować treści. Dlatego w mojej opinii będzie powstawało wiele różnego rodzaju stron żużlowych, ale niewiele z nich na dłużej zagości w sieci. Z ciekawostek powiem, że gdy rozkręciłem swoją stronę to byłem świadom tego, co należałoby z nią zrobić w przestrzeni internetowej. Zwróciłem się wówczas do czterech poczytnych portali internetowych, prezentując strukturę strony i proponując objęcie mojego projektu patronatem. Niestety żaden z tych portali (a jeden z nich istnieje do dzisiaj) nie był zainteresowany taką współpracą, ponieważ nikt nie wierzył, że jeden człowiek może zrobić taką stronę. Dlatego dzisiaj działam sam i tego nie żałuję.

Czy w internecie jest jakaś inna strona o tematyce żużlowej, która szczególnie przypadła Ci do gustu?

Mój wielki szacunek budzi strona Romana Lacha, która prezentuje wyniki wszystkich zawodów żużlowych w Polsce (speedwayw.pl). Doceniam jego pracę i chylę czoła przed tym, co stworzył, bo choć nie ma tam obszernych opisów, biografii zawodników czy okładek programów, tak samo jak u mnie, to zasób wyników, jakie zaprezentował jest imponujący.

Skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie żużlem?

Na żużlowe trybuny trafiłem jako kilkulatek. Mieszkałem wówczas w Raciniewie pod Unisławiem, które w większości kibicowało Polonii Bydgoszcz. Co ciekawe, z tej samej miejscowości pochodzi Waldek Cisoń. W Raciniewie był klub piłkarski, a wokół boiska znajdowała się żużlowa bieżnia. Pamiętam jak Waldek pewnego razu odpalił motocykl żużlowy i przejechał kilka kółek po tej bieżni. Wszyscy chłopacy ze wsi zbiegli się, by zobaczyć o co chodzi. Radość była wielka. A na prawdziwy żużel trafiłem tak jak to zazwyczaj się zaczyna, bo zabrał mnie tata. Nie wiem czy od razu mi się spodobało, bo trochę czasu minęło już od tego dnia, ale zostałem przy tym sporcie, więc pewnie złapałem bakcyla. Choć muszę przyznać, że był taki okres, gdy byłem jedynie kibicem prasowym z uwagi na to, że studiując nie miałem możliwości być w centrum żużlowych wydarzeń.

Ponoć masz ciekawą anegdotę związaną ze swoimi pierwszymi kontaktami z żużlem.

To prawda. Była kiedyś taka sytuacja, o której tata do dzisiaj nie daje mi zapomnieć, bo przy żużlowych opowieściach zawsze się z niej naśmiewa i trochę sobie ze mnie drwi. Działo się to podczas zawodów, w których startował Sam Ermolenko. Ja miałem wówczas nie więcej niż 10 lat i kiedy spiker zapowiedział, że na tor wyjedzie Sam Ermolenko, to byłem mocno zdziwiony, gdy z parku maszyn nagle wyjechało czterech zawodników. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że „Sam” to jego imię, więc naprawdę myślałem, że żużlowiec nazywający się Ermolenko będzie jechał w pojedynkę. Z tego względu zapytałem tatę, dlaczego ten pan mówił, że pojedzie sam Ermolenko, a jednak jadą we czterech. No i to pytanie zostało ze mną do dzisiaj, bo przewija się przy każdej możliwej okazji (śmiech).

Jako człowiek, który wciągnął się w żużel, zapewne nie ograniczasz się wyłącznie do śledzenia poczynań toruńskiej drużyny?

Dzisiaj patrzę raczej na całą dyscyplinę, choć nie śledzę wyników wszystkich zespołów, bo skupiam się na Apatorze. W tym momencie moje oglądanie zawodów zależy od tego, jak można połączyć to z życiem rodzinnym i zawodowym. Parafrazując tekst z filmu „Skrzydlate Świnie”, w moim życiu żużel jest aktualnie najważniejszą rzeczą spośród tych najmniej ważnych. Jestem już w takim wieku, że potrafię wybierać priorytety i dzisiaj sektor pikników to moje naturalne miejsce. Gdy ja stałem w młynie, to wielu dzisiejszych kibiców nie było jeszcze na świecie, albo zaczynali kibicowanie właśnie od sektora pikników, bo siedzieli tam ze swoimi rodzicami.

Nadal jesteś stałym bywalcem na stadionie?

W najlepszych latach, a dla mnie były to jeszcze czasy stadionu przy ulicy Broniewskiego, gdy jednym ze sponsorów klubu była firma telekomunikacyjna, jeździłem na wszystkie mecze Apatora. Wówczas, jako pracownik tej firmy, jeszcze mocniej wkręciłem się w żużel od kuchni i strasznie to polubiłem. Przez bodaj cztery lata nie odpuściłem, żadnego ligowego meczu i podążałem za Apatorem na wszystkie stadiony – od Rzeszowa, przez Wrocław do Gdańska i Piły, by skończyć na derbach w Bydgoszczy. To był ciekawy czas żużlowej fascynacji, choć przyznaję, że żużel z trybun jest prostszy, dlatego należy cenić tych, którzy organizują te rozgrywki, bo to nie jest łatwa praca. Dzisiaj na żywo oglądam raczej tylko to, co dzieje się na Motoarenie i czasem pojadę na jakąś rundę w randze Mistrzostwa Świata. Mogę jednak powiedzieć, że poza Świętochłowicami i Krakowem zaliczyłem w Polsce wszystkie żużlowe obiekty, a swoją nogę postawiłem również w Śremie – w miejscu, gdzie kiedyś był żużel ligowy. Poza tym trafiłem też na stadion w Olsztynie, gdzie przed laty rozegrano zawody żużlowe.

Jesteś kibicem, który zapewne bardzo dobrze pamięta klimat legendarnego stadionu przy Broniewskiego.

Ojjj tak! Można powiedzieć, że należę do tego pokolenia żużlowych kibiców toruńskiego klubu, które zostało wychowane na „Bronka”. Pamiętam ten stadion doskonale. Miał on swoją atmosferę i niezapomniany klimat. W końcowej fazie jego istnienia obok klasycznej strefy kibica na prostej przeciwległej do startu pojawiła się też grupa dopingująca na pierwszym łuku skupiona wokół NetF@ns. Te dwie ekipy fajnie się uzupełniały w trakcie zawodów. Gdy w dzisiejszej nazwie pojawił się For Nature Solutions, tamte wspomnienia nieco odżyły, bo skrót FNS trochę koresponduje z F@NS.

Z tamtego okresu najmilej wspominam jednak turnieje memoriałowe Rosego i Araszewicza. Pamiętam, że miały one swoje ciekawe obsady, a jednocześnie upamiętniały sylwetki dwóch naszych doskonałych żużlowców, którzy zostawili życie na torze. Pamiętam też trening, na którym pojawił się Per Jonsson stawiający swoje sławetne wiadra na pierwszym łuku i każący omijać je Sławkowi Derdzińskiemu. Na początku wiadra latały po całym torze, ale ostatecznie nasz długowłosy „Derdzina” dał sobie z nimi radę i podołał wyzwaniu.

Na tym stadionie spędziłem naprawdę miłe chwile i tak jak kiedyś zabierał mnie tam mój tata, tak później ja zabierałem na „Bronka” swoją siostrzenicę, która po meczach dosłownie wisiała na płocie do parkingu i czekała na autograf. Pamiętam jak przy okazji meczu ze Stalą Rzeszów tę wiszącą na płocie dziewczynkę w wieku 7-8 lat wypatrzył Piotrek Winiarz i wręczył jej kwiaty z prezentacji. Cóż to była za radość!

Niestety stadion przy Broniewskiego musiał przejść do historii. Przebudowa tego obiektu nie dałaby tego, co daje dzisiaj wybudowana od podstaw Motoarena. Śmiem twierdzić, że bez nowego stadionu raczej nie byłoby w Toruniu żużla na takim poziomie, jaki mamy obecnie. Wybudowanie Motoareny było pójściem z duchem czasu i oczekiwań odnośnie sportowych aren. Można powiedzieć, że Motoarena wprowadziła toruński żużel na sportowe salony i dzięki temu mamy tu największe imprezy żużlowe, a w lidze możemy oklaskiwać najlepszych zawodników na świecie. Co prawda nie ma tu tego bezpośredniego kontaktu z zawodnikami, ale pomeczowe wyjścia do kibiców są fajną tradycją. Jeśli klub zadba jeszcze o regularne drzwi otwarte do parkingu, to młodzi kibice na pewno będą usatysfakcjonowani, bo zasmakują żużla od kuchni i nawet jeśli nie zostaną żużlowcami, to zostaną na trybunach.

Skoro o smakowaniu mowa, to wiem, że Ty smakowałeś żużla również od strony dziennikarskiej.

Czy smakowałem żużlowego dziennikarstwa to nie wiem. Ja sam siebie dziennikarzem bym nie nazwał, bo wówczas musiałbym postawić siebie w tym samym rzędzie, co wspomniany wcześniej Pan Adam Jaźwiecki czy Tomek Lorek. Nawet nie próbowałem aspirować do miana dziennikarza na tak wysokim poziomie. Współpracowałem co prawda z PGE Ekstraligą w zakresie tworzenia tekstów i materiałów video od żużlowej kuchni, ale ja raczej bazuję na żużlowej wiedzy o Apatorze, a u wspomnianych Panów zasób wiadomości i umiejętności posługiwania się słowem jest tak wielki, że biją mnie tym na głowę. Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że praca dla Ekstraliga TV była dla mnie fajną przygodą i ciekawym doświadczeniem, które na pewno wykorzystam w przyszłości.

Jak wspominasz swoich rozmówców?

Generalnie zawsze trafiałem na fajnych rozmówców. Jestem osobą kontaktową i wydaje mi się, że jeśli ktoś słucha rozmówcy, zadając mu przy tym właściwe oraz niebanalne pytania, to pękają lody i zaczyna tworzyć się przestrzeń do rozmowy. Na początku minionego sezonu miałem jednak sytuację, gdy zostałem słusznie skarcony przez Szymona Woźniaka, bo w luźnej rozmowie zbyt bezpośrednio zapytałem o odejście Bartka Zmarzlika z Gorzowa do Lublina, dopytując jednocześnie, jak Stal poradzi sobie bez takiego lidera. Szymek skwitował wówczas krótko, że jeśli mam zadawać takie pytania, to lepiej żebyśmy nie rozmawiali. Zrozumiałem swój błąd i od razu go przeprosiłem.

Jakie jeszcze rozmowy zapadły Ci w pamięci?

Jeśli chodzi o ciekawsze wywiady, to oprócz tych, o których mówiłem już wcześniej, czyli z rodziną Józefa Gryzakowskiego, bratem Kazimierza Araszewicza oraz żoną Mariana Rosego, miałem przyjemność rozmawiać z największymi gwiazdami, od Tomka Golloba zaczynając, na Bartku Zmarzliku kończąc. I właśnie realizowanie materiału z Bartkiem w roli głównej to była mega przyjemność. Ktoś, kto nie widział jak pracuje team mistrza świata i ocenia profesjonalizm zawodnika tylko przez pryzmat tego, co widać na torze, musi wiedzieć, że ta bezlitosna sportowa perfekcja z toru ma również przełożenie na parking, gdzie wszystko działa jak w najlepszej maszynie. Chciałbym, żeby nasz mistrz z Polski pobił wszelkie światowe rekordy w Mistrzostwach Świata. Miałbym wówczas satysfakcję, że oglądałem tak znakomitego zawodnika pokroju Pera Jonssona czy Darcy’ego Warda, których podziwiałem przed laty.

Miło wspominam również rozmowę podczas Gali PGE Ekstraligi z Adamem Jaźwieckim, choć przyznaję, że byłem w lekkim stresie, kiedy kierowałem w jego stronę pierwsze pytania. Z biegiem czasu stres jednak ustępował, dlatego żałuję, że czas naglił i trzeba było skracać tę rozmowę. Ciekawy materiał udało się również stworzyć wspólnie z Łukaszem Pawlikowskim, który prowadzi szkółkę pit-bike w Głażewie. Łukasz to nasz toruński chłopak i każdy młody żużlowy marzyciel powinien trafić pod jego skrzydła, bo tak pozytywnie zakręconego człowieka na punkcie swojej pasji to ze świecą szukać.

Pamiętam też wywiad z Alexem Acuną, zawodnikiem z Argentyny, którego poznałem podczas Speedway Campu w Toruniu. Do przeprowadzenia tego wywiadu zaprosiłem moją córkę, która zna język hiszpański. Byliśmy jednak porządnie zaskoczeni, bo okazało się, że Alex przyjechał do Torunia ze swoim przyjacielem, który znał język polski. Mimo wszystko córka została zaangażowana do przetłumaczenia wywiadu, bo mając takiego ojca musi trochę pożyć żużlem (śmiech). W czasie Campu miałem też okazję przeprowadzić wywiad z dziewczyną. Była to Niemka, Ann Kathrin Gerdes, u której rolę mechanika pełniła jej mama. Wiem, że to trochę egzotyczne żużlowe spotkania, ale one pokazują, że sport żużlowy jest dla wszystkich.

Wiem, że poza stroną o toruńskim żużlu, która jest Twoim największym przedsięwzięciem, oraz materiałami dla PGE Ekstraligi masz jeszcze inne żużlowe dzieło, którym możesz się pochwalić.

To prawda. Przed laty przygotowałem też małą książeczką na zakończenie kariery Jacka Krzyżaniaka, pt. „Jacek Krzyżaniak na ostatniej prostej”. Poza tym do konsultacji zaprosił mnie Zbyszek Grochowski, gdy pisał swoją książkę zatytułowaną „Historia speedwaya w Toruniu i… 1959 pytań i rozwiązań”. Ja bardzo szanuję słowo pisane. Wolę je znacznie bardziej niż obraz. Gdy coś czytam, to moja wyobraźnia lepiej pracuje, a spisane fakty historyczne nie pozostawiają złudzeń jak było. Niestety dzisiaj słowo pisane traci na popularności i trochę zanika. Ludzie często wolą czytać tylko nagłówki i oglądać obrazki, a to nieco utrudnia tworzenie interesujących książek. Są jednak wyjątki, ale za robotę musi zabrać się fachowiec, który pozna fakty, trafi do źródła, albo sam był świadkiem wydarzeń. Takie pozycje oczywiście są na rynku, jak choćby wspomniane wcześniej książki Adama Jaźwieckiego czy Daniela Ludwińskiego, ale jaki jest ich nakład i jak się sprzedają, to nie wiem. Ja jednak jakiś czas temu postawiłem na internet, bo tam można szybko dokonywać zmian. Książka po napisaniu niestety jest już wydana i nic nie można w niej zmodyfikować. W związku z tym ja nie myślę o tym, by wydać książkę, bo to jest trudne przedsięwzięcie.

Podejmowałeś jeszcze jakieś inne ciekawe żużlowe aktywności?

W przeszłości, gdy Wiesław Jaguś startował w Grand Prix, prowadziłem jego stronę, a było to nie lada wyzwanie, bo Wiesiu nigdy nie był rozmowny i skupiał się głównie na jeździe. Na wysokości zadania stawali wówczas jego mechanicy, Robert i Przemek, od których można było na gorąco dowiadywać się, co działo się na innych torach czy w samym GP.

Jacy zawodnicy urośli do miana Twoich idoli?

Nie ukrywam, że kilku ich było, a zmieniali się oni wraz z biegiem lat. Na początku był to oczywiście Wojciech Żabiałowicz, choć w tamtym czasie imponował mi również Gieniu Miastkowski, który do dzisiaj jest w całkiem niezłej formie i nie zapomniał jak się jeździ na motocyklu. Później była to cała plejada chłopaków lat dziewięćdziesiątych, którymi mogliśmy obdzielić dwie drużyny. Z tamtego czasu pamiętam niezawodną parę Kowalik-Krzyżaniak, która potrafiła w 15 biegu rozstrzygnąć niejeden mecz na korzyść Apatora. Do dzisiaj nie mogę odżałować tego, jak swoją karierę rozmienił na drobne Krzysiek Kuczwalski. Moim zdaniem był to równie wielki talent co Tomek Bajerski czy Wiesiu Jaguś. Wśród idoli oczywiście znajdował się też Per Jonsson. Niestety w okresie jego jazdy dla Torunia byłem nieco wyłączony z żużla, ale równie mocno co pozostali kibice przeżywałem tragedię, która go spotkała. Za największego żużlowego showmana i jeźdźca kompletnego uważam jednak Darcy’ego Warda. Przez ponad 40 lat świadomego oglądania żużla nie widziałem w Toruniu tak wszechstronnego zawodnika jak on. Po jego wypadku i diagnozie, że więcej nie będzie się już ścigał, autentycznie chciało mi się płakać. Darcy miał szansę bić się o medale Mistrzostw Świata z Bartkiem Zmarzlikiem i sam jestem ciekawy czy górą byłby luz toruńskiego Kangura czy perfekcjonizm polskiego Huzara.

Wspomniałeś mi kiedyś, że żużlowcy z Twojego pokolenia nie są Ci obcy. Mógłbyś to rozwinąć?

Trochę tych zawodników sprzed 20-30 lat faktycznie poznałem. Wiesiu Jaguś, Jacek Krzyżaniak czy Pan Janek Ząbik to osoby, które znam nie tylko z toru. Mam też satysfakcję, że był taki czas, gdy pracowałem w tej samej firmie ze Stefanem Tietzem, który był kierowcą żółtej ciężarówki. Do dzisiaj utrzymuję kontakty z kilkoma osobami, a zawsze może na mnie liczyć Pan Janek Ząbik, któremu przez wzgląd na zasługi dla toruńskiego sportu nie sposób odmówić pomocy.

Jakie wrażenie robi na Tobie dzisiejszy żużel?

Trudno powiedzieć, żeby współczesny żużel mi się nie podobał. Ja potrafię rozdzielić żużlową otoczkę od ścigania, a przecież o to ściganie w żużlu chodzi i ono jest niezmienne. Żużel jednak się zmienia i zawsze się zmieniał w sferze organizacyjnej. Można też powiedzieć, że co jakiś czas pojawiają się eksperci wieszczący upadek tej dyscypliny, a ona jednak cały czas się broni. Mimo wszystko warto zaznaczyć, że w każdym okresie żużel ma swoje kontrowersje i smaczki do dyskusji. Np. kiedyś zawodnikom często defektował sprzęt, nie było tunerów, a klubowi mechanicy łatali motocykle z tego, co udało się kupić lub samemu zrobić w warsztacie. W trakcie zawodów trzeba było kombinować z liczbą opon i odpowiednio zarządzać stronami tych opon.

Dzisiaj mechaników w klubie można powiedzieć nie ma, bo sprzętem zajmują się tunerzy, a dyskusja toczy się wokół regulaminów i wielu nieistotnych elementów. Dla przykładu, niedawno mieliśmy zupełnie niepotrzebną debatę na temat mikroruchów na starcie. A przecież w przeszłości zawodnicy kradli starty. Mistrzem był w tym Hans Nielsen, od którego nauki pobierał Jarek Hampel i jakoś nikomu to nie przeszkadzało, bo żeby ukraść start też trzeba było to wytrenować.

Generalnie dla kogoś, kto ogląda żużel okazyjnie w telewizji, może on nie jawić się jako porywające widowisko. Jeśli jednak ktoś trafi na stadion, to może zakochać się w tym sporcie. Żużel na stadionie to jest takie trochę kino 3D. W normalnym kinie sam obraz nie daje takich samych doznań, co w połączeniu z dodatkowymi bodźcami i z żużlem jest identycznie. Wyścigi na żywo wymieszane z rykiem motocykli, wrzawą z trybun oraz zapachem palonego oleju to jest to, co może sportowo oczarować i coś, za czym można zatęsknić zimą.

Generalnie wiele zmian, jakie zachodzą w żużlu, moim zdaniem można oceniać na plus. Kibice narzekają na regulaminy, ale one zawsze były, tylko nie tak powszechnie komunikowane i nikt nie omawiał ich w takich szczegółach. Martwi mnie jednak brak nowych zawodników na świecie. W Polsce akurat dużo mówi się o szkoleniu i jest chęć wspierania innych nacji, ale to nie jest powszechne zjawisko. Dobrze, że powstała Ekstraliga U24, bo kluby mogą przyglądać się nowym zawodnikom. Jednakże dla mnie dopiero starty w ekstralidze czy pierwszej lidze to jest prawdziwa szkoła żużla i weryfikacja umiejętności sportowych oraz organizacyjnych danego żużlowca.

Dlatego nie podoba mi się przepis o zastępstwie zawodnika, bo skoro mamy dawać szanse nowym jeźdźcom, to faktycznie to róbmy. Ktoś powie, że utrzymanie ławki zawodników kosztuje. Ale jak spojrzymy w przeszłość, to kluby nigdy nie miały długiej ławki seniorów, a miały ławkę juniorów, którzy wchodzili do składu. I teraz też tak powinno być. Przecież w Ekstralidze U24 znajdują się jeźdźcy, którym ktoś kiedyś musi dać szansę. Co z tego, że oni teraz są w klubie, skoro nigdy mogą nie mieć okazji pokazać się w lidze i zobaczyć ile im brakuje do rywali, którzy przyjeżdżają przed nimi.

Niestety młodzi zawodnicy nie mają też od kogo się uczyć. Nie mają szansy podpatrywać starszych kolegów tak jak to było kiedyś, bo wszyscy posiadają swoje teamy i po zawodach lub treningu uciekają w świat. A wystarczyłoby, żeby mechanicy danego zawodnika zaprosili chłopaków z klasy 250 do mycia motocykli, pokazali jak je rozebrać i złożyć do transportu. To wszystko składa się na zmniejszenie zainteresowania dzieciaków tym sportem, przez co do żużlowych szkółek nie trafiają oni w takiej liczbie, jak przed laty. A to może faktycznie zachwiać żużlem.

Odbiegając trochę od żużla, chciałbym zapytać co porabiasz na co dzień i czy czerpiesz z tego satysfakcję?

Pracuję w największej firmie ubezpieczeniowej w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie odpowiadam za rozwój i podnoszenie kompetencji menadżerów sprzedaży. Nie jest to proste zajęcie, ale lubię to co robię, a półżartem mogę powiedzieć, że swego czasu moją koleżanką z pracy z działu marketingu była Iga Świątek. Co prawda nigdy nie miałem okazji jej spotkać, ale dla mnie jest ona taką samą sportową osobowością zaprogramowaną na wygrywanie jak Bartek Zmarzlik. Podziwiam u nich konsekwencję w dążeniu do celu sportowego, a także to, że gdy osiągną ten cel, to potrafią wyznaczyć sobie kolejny i ciągle mają niedosyt oraz wolę wygrywania.

Masz jakieś inne pasje i zainteresowania poza żużlem?

Oczywiście, że tak. Bez tego trudno byłoby funkcjonować. Trzeba mieć odskocznię od codzienności i żużla, żeby docenić piękno tego sportu. Na pewno chętnie oglądam zmagania piłkarzy ręcznych czy mecze siatkówki. Ta siatkówka została we mnie z czasów szkolnych, a dodatkowo studiowałem na roku z chłopakami z siatkarskiego AZS-u Olsztyn. Bliskie jest mi również kolarstwo, więc mam nadzieję, że Marcin Pułaczewski, nasz prezenter z murawy na Motoarenie, w końcu wybierze się ze mną na wspólną kolarską setkę. Latem lubię też popływać na desce, która jest nieodzownym atrybutem na urlopie, zresztą tak samo jak rower. No i oczywiście jestem też częstym bywalcem siłowni. Tej samej, gdzie ćwiczą nasi zawodnicy pod okiem Radka Smyka, z którym zawsze miło jest porozmawiać o żużlowych sprawach.

Na koniec chciałbym wrócić jeszcze do czarnego sportu. Prawda jest taka, że ostatnie lata nie są zbyt owocne dla Apatora. Masz jakieś swoje przemyślenia na temat obecnej sytuacji żużla w Grodzie Kopernika?

Minione lata to faktycznie trudny czas dla toruńskich kibiców. W mojej głowie rodzą się trzy sytuacje, które w ostatnim czasie bardzo mocno wpłynęły na toruński żużel. Pierwsza z nich – akurat pozytywna – to przeprowadzka na Motoarenę. To był bodziec, który wywindował toruński żużel bardzo wysoko. Druga – już nieco bardziej kłopotliwa – to angaż Tomka Golloba. Część trybun niestety nie zaakceptowała bydgoszczanina w barwach toruńskich i to pogrążyło nas kibicowsko. W mojej opinii to bardzo zepsuło atmosferę nie tylko na trybunach, ale też w parkingu. I niestety ze smutkiem stwierdzam, że doprowadzili do tego kibice, zaprzestając dopingu. Wiem, że niektórych może tym uraziłem, ale takie jest moje zdanie. Ja Tomka bardzo szanuję i cieszyłem się, że punktował dla Torunia, bo uzupełnił grupę gwiazd jeżdżących na przestrzeni lat w Apatorze. Przecież u nas startowali najwięksi żużlowi czempioni tacy jak Per Jonsson, Tony Rickardsson, Jason Crump, Jason Doyle, Chris Holder, Greg Hancock czy Darcy Ward. Fajnie, że w tej galerii pojawił się też Tomek, a liczę że kiedyś znajdzie się w niej miejsce również dla Bartka Zmarzlika.

No i wreszcie trzeci element, który jeszcze mocniej zachwiał Apatorem, czyli pierwszy w historii spadek do niższej ligi. Nikt z nas wcześniej nie doznał goryczy takiej porażki, więc przyznaję, że było to trudne do przetrawienia. Z perspektywy czasu uważam jednak, że ten spadek był potrzebny. Niestety Toruń nie miał dobrej passy w tamtym czasie. Nie było sensownego pomysłu na walkę w ekstralidze. Spadek oczyścił atmosferę, a po roku wróciliśmy do najwyższej klasy rozgrywkowej z nową jakością. Pojawiły się ciekawe pomysły, doszli fajni zawodnicy, więc wszystko powinno iść stopniowo w coraz lepszym kierunku. Trzeba jednak przyznać, że ciągle nie potrafimy budować młodych jeźdźców. Mam wrażenie, że za bardzo chcemy i nie pozwalamy tym chłopakom bawić się żużlem. Budujące jest jednak to, że w mininiżużlu widać kilku zawodników z papierami na jazdę, więc może coś się ruszy w tym temacie, a wówczas medalowe lata będą mogły wrócić do Torunia.

Rozmawiał: Karol Śliwiński