Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp
Często powtarzamy, że żużlowcy to inny gatunek ludzki. Pomijając fakt, iż charakteryzuje ich nieprzeciętna odwaga granicząca niekiedy z szaleństwem, cechuje ich także zawziętość i zdolność do szybkiej regeneracji.
W ostatnim odcinku serialowej produkcji o żużlu, który świetnie wypełnia czas rozbratu ze speedwayem, jednym z głównych bohaterów był Nicki Pedersen. Duńczyk już jako jedyny z wielkich legend minionych lat pozostał na placu boju. I wygląda na to, że mimo wszelkich przeciwności losu związanych z bardzo poważnymi kontuzjami, nie zamierza zejść ze sceny. I bardzo dobrze! Bo o Nickim można powiedzieć naprawdę sporo, ale nie to, że jest jednym z wielu. To postać barwna i nietuzinkowa. Trzykrotny mistrz świata, który mimo upływu lat nadal chce cieszyć się żużlem. W środowisku już nazywany jest robocopem. Bo jak inaczej określić gościa, który po bolesnej kontuzji, wymagającej wielu tygodni rehabilitacji, po dwóch wsiada znów na motocykl? Wykonuje katorżniczą pracę, by doprowadzić swoje ciało do stanu, który pozwoli mu się ścigać? I jeszcze jak na nieszczęście zaraz po powrocie na tor, ląduje znów w bandzie uczestnicząc niemal w bliźniaczej kraksie, która doprowadziła do pierwszego urazu.
„Mógłby uczyć kamienie jak być twardym” – określił Pedersena w transmisji telewizyjnej komentator. I to najlepiej oddaje charakter tego zawodnika. Po miesiącach żmudnego procesu leczenia, życia z bólem takim, że uśmierzyć go może jedynie morfina, ten wariat w pozytywnym tego słowa znaczeniu ma tylko jeden cel – być w jak najlepszej formie przed startem sezonu. Przeciętny zjadacz chleba po takim wypadku miałby problem, by wrócić do normalnego funkcjonowania, a ten cyborg nie tylko już porusza się, trenuje, ale i sfokusowany jest tylko na powrocie na tor. Czapki z głów dla tego pana, który może być dla nas inspiracją, by nigdy się nie poddawać.
Ale nie tylko Pedersen to twarda sztuka w żużlu. Ile razy widząc zawodnika, który po ostrym „dzwonie”, otrzepie się i wraca do parkingu, by za chwilę wsiąść na motor ponownie i wystartować w powtórce, myślę sobie, że oni są naprawdę z innej gliny. Często wbrew logice i siłom natury przezwyciężają ból i znowu to robią.
Słowo jeszcze o GKM Grudziądz. Trochę może przez przypadek, ale powstał im całkiem ciekawy skład. Przede wszystkim inny niż w poprzednich latach. Po tym jak na Przemysław Pawlicki przeszedł ligę niżej, a na skok w bok z beniaminkiem z Krosna zdecydował się Krzysztof Kasprzak, z Maxem Fricke i wypożyczonym z Wrocławia Glebem Czugunowem może to być ciekawe zestawienie. Nie możesz robić ciągle tego samego i oczekiwać innych rezultatów. A tak to wyglądało trochę w przypadku grudziądzkiej ekipy. Czy teraz zatem rezultatem będą upragnione play offy? Kandydatów do nich wielu, ale GKM nie stoi teraz na straconej pozycji.
JUSTYNA NIEĆKOWIAK