fot. RzTŻ Rzeszów
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Każdy niemal ośrodek żużlowy w Polsce ma swoich bohaterów. Wielkie, utytułowane gwiazdy, lokalnych matadorów zapamiętanych zwykle dzięki waleczności na torze, także wschodzących herosów żużlowych owali. 

To ich pamięci poświęcano turnieje memoriałowe. Niektóre rozgrywane są do dziś. Wiele z uhonorowanych w ten sposób nazwisk zna cała żużlowa Polska. Smoczyk, Rose, Szczakiel, Saitgariejew, by wymienić tylko kilku. Byli też jednak w tym gronie zawodnicy mniej znani szerokiej publiczności, acz uwielbiani i pamiętani w macierzystych klubach. Rożak, Smoliński, Najdrowski, Araszewicz, Białek, Czerny, Idzikowski, Maraszek, Kowszewicz – im także poświęcano prestiżowe zawody towarzyskie. Rzeszów nie należy tu do wyjątków, choć wyróżnia się zdecydowanie, bowiem historia memoriału Eugeniusza Nazimka liczy ponad 30 edycji.

Eugeniusz Nazimek zginął na torze. W macierzystym Rzeszowie, kiedy był już u schyłku kariery, rozegrano towarzyskie zawody z… Legią Warszawa. To był rok 1959 a nasz bohater liczył 32 wiosny. Na Rzeszowszczyźnie był prekursorem speedwaya.  12 lipca doszło jednak do tragedii. Nazimek w swym pierwszym starcie, a miało to miejsce w 3. wyścigu dnia – zwyciężył. Kolejny wyścig miał w 5. odsłonie zawodów. Znowu prowadził. Za jego plecami jechali Paweł Waloszek, Stanisław Kaiser i Józef Batko. Na trzecim okrążeniu doszło do tragedii. Nazimek upadł, a leżącego rywala potrącił nieumyślnie, przejeżdżający obok Kaiser. Skutki okazały się dramatyczne. Złamaną rękę pewnie dało by się wyleczyć. Śmiertelne okazało się jednak złamanie podstawy czaszki. Zawody natychmiast przerwano, zaś koledzy z toru wykonali rundę honorową, by uczcić zmarłego. Publiczność stała i w milczeniu, niedowierzaniu nie potrafiła pogodzić się z tragedią. Dwa dni później, w rodzinnej Przybyszówce odbył się pochówek. Ponad 15-tysięczny tłum żegnał swego bohatera. Żużlowca pośmiertnie odznaczono medalem Zasłużony Mistrz Sportu. 

Ponad dwie dekady później postanowiono przypomnieć sylwetkę znakomitego zawodnika organizując turnieje memoriałowe. Pierwsza edycja miała miejsce w sezonie 1983. Na starcie pojawili się czołowi wówczas krajowi zawodnicy. Wydawało się, że historyczny triumf odniesie miejscowy mister elegancji Ryszard Czarnecki. Jechał wybornie, wygrywając wyścig za wyścigiem. Niestety. Pech dopadł go w biegu, nomen omen… trzynastym. Wtedy posłuszeństwa odmówił motocykl i niepocieszony Czarnecki, mimo czterech wygranych indywidualnych, musiał zadowolić się drugą lokatą w turnieju. Laur przywdział Robert Słaboń. Wieloletni lider Wrocławia wtedy reprezentował klub z Lublina.  Przegrał naturalnie wcześniej z Czarneckim, ale w ostatnim starcie potrzebował minimum dwójki, by triumfować. Nie podołał co prawda Markowi Kępie, ale dwa oczka w XVIII odsłonie zawodów pozwoliły przypieczętować wiktorię. Na trzecim stopniu wspomniany Marek Kępa z 11 oczkami a za nim m.in. tuzy krajowych torów – Jaworek, Buśkiewicz, Żabiałowicz, Kuźniar, Pawlak, czy Proch. 

Podobnie było w kolejnych edycjach. Zawsze interesująca obsada. Zawsze liczące się nazwiska, a już w drugich zawodach także międzynarodowo, bowiem w turnieju  pierwszy, ale nie ostatni raz, wzięli udział goście, w tych zawodach konkretnie z Węgier. Na zwycięstwo miejscowego żużlowca kibice czekali do czwartej serii memoriału. Wcześniej wygrywali jeszcze Jerzy Kochman ze Świętochłowic i Roman Jankowski z Leszna. Rok 1986 przyniósł organizatorom podwójną radość. Co prawda Jan Banasiak, arbiter, przerwał zawody wskutek opadów deszczu, zaliczając wyniki po trzech seriach, ale triumfował miejscowy lider Grzegorz Kuźniar. On jako jedyny wygrał wszystkie swoje wyścigi, choć nie wiadomo jakby się to zakończyło, gdyby nie defekt w VI wyścigu Bogusława Nowaka. Wyniki można jednak uznać za sprawiedliwe, bowiem tuż za plecami Kuźniara uplasował się gdańszczanin Grzegorz Dzikowski, jedynej porażki doznając w biegu IX właśnie z reprezentantem gospodarzy. Trzeci, na osłodę, pechowiec z Gorzowa Nowak z dwiema trójkami i defektem na koncie.

Od piątej edycji turniej, a w zasadzie zwycięstwa, upodobał sobie Jan Krzystyniak. Pierwszy raz wygrał w sezonie 1987 jako reprezentant Unii Leszno. Później triumfował jeszcze trzykrotnie w latach 1990, 1992 i 1993 już w rzeszowskich barwach. Na przełomie wieków zbliżył się do tego osiągnięcia Maciej Kuciapa, dzisiejszy trener Motoru. Wychowanek Stali zwyciężał trzykrotnie (1999, 2002, 2003), w tym raz startując w plastronie ZKŻ-u Zielona Góra. W początkowych edycjach turnieju licznie pojawiali się na starcie goście, głównie z Węgier. Pierwsze pudło dla Madziarów wywalczył w roku 1989 Jozsef Petrikovics. Najlepszy był wtedy Janusz Stachyra z 14 punktami, po porażce z Ryszardem Dołomisiewiczem w czwartej serii. Węgier stoczył dodatkowy, zwycięski bój z bydgoszczaninem, bowiem obaj zgromadzili po 13 oczek. Za ich plecami także rozegrano baraż o miejsca IV-V. Spotkali się w nim pechowcy zawodów. Jan Krzystyniak i Zenon Kasprzak zgromadzili po 11 punktów, każdy przy jednym defekcie. Lepszy w tym starciu okazał się Krzystyniak. 

Na wiktorie obcokrajowców przyszło poczekać do lat 90-tych. Wówczas dublety rok po roku ustrzelili najpierw węgierski internacjonał Zoltan Adorjan (1994, 95), a po nim Czech Antonin Kasper jr (1997, 98). Co ciekawe, obydwaj występowali wówczas w ekipie gospodarzy zawodów. Na początku nowego wieku turniej przypominał może nieco mistrzostwa okręgu, ale już od sezonu 2005 wrócił do historycznej świetności. Walasek, Kołodziej, Tomasz Gollob, Dobrucki, Protasiewicz – to nazwiska zacne i godne, a to ci zawodnicy stawali na podium w latach 2005 i 2006. Potem kolejna odsłona z obcokrajowcami w głównych rolach. Od roku 2007 do 2014 (bez sezonu 2013 kiedy memoriału nie rozegrano), zwyciężali aż pięciokrotnie. Nazwiska także niczego sobie. Kolejno Pedersen, Zagar, Richardson, w roku 2010 przerwa na kolejny sukces Walaska przed Nickim, potem słabiej obsadzone zawody w 2011 i znowu Pedersen oraz Łaguta. Grigorij dla porządku. 

Co interesujące w zawodach z roku 2014 wprowadzono pewną nowinkę regulaminową. Dwaj liderzy po serii zasadniczej bezpośrednio awansowali do finałowej rozgrywki, zaś kolejnych ośmiu żużlowców potykało się w półfinałach z których prolongował nadzieje na sukces tylko zwycięzca. Wydawało się z pozoru, że to sprawiedliwszy system, bo nie pozbawiał szans przy jednym pechowym starcie. Okazało się jednak, że nie do końca. Co prawda Griszka wygrał bezapelacyjnie. 15 w rundzie zasadniczej i kolejna trójka w finale, ale już wicelider po głównej części, torunianin Adrian Miedziński, który miał w dorobku 14 oczek, ostatecznie sklasyfikowany został na trzecim miejscu i to w dość zaskakujących okolicznościach.  Łaguta przyjechał pierwszy, za nim największy beneficjent systemu – Sebastian Ułamek, który z dziewięcioma punktami nie łapał się w czołowej piątce po XX biegu, a dalej… nikt już nie dojechał. Zwycięzca drugiego półfinału  – Dawid Lampart, zanotował… defekt na starcie, zaś wspomniany Miedziński upadł w trakcie wyścigu. Tak więc owa sprawiedliwość rozwiązania chyba nie do końca zadziałała. 

Ostatnią dotąd edycję zawodów rozegrano po czteroletniej przerwie w sezonie 2018.  To nazwijmy, trochę taki „po Nawrocki epizod”. Obsada całkiem smaczna. Wygrał z 14 punktami, po porażce w ostatnim starcie z Danielem Jeleniewskim – grudziądzanin Krzysztof Buczkowski. Za nim Walasek, Jamróg i Kołodziej. Najlepszy z gospodarzy… Karol Baran na piątej pozycji. Dla Walaska to było trzecie podium w historii zawodów, po dwóch wcześniejszych zwycięstwach w sezonach 2005 jako zawodnik Częstochowy i 2010 jako reprezentant Bydgoszczy. Po trzynastu latach od pierwszego triumfu dołożył brąz w barwach… Gorzowa. Takie to bywają koleje żużlowego losu. 

W roku 2019 po niesławnych przygodach z „diamentowym sponsorem”, próbowano jeszcze zorganizować zawody memoriałowe, jednak ostatecznie grupa zapaleńców poległa. W oświadczeniu opublikowanym m.in. na łamach Gazety Wyborczej napisali: – Na ten moment nie stanowimy takiej siły, która potrafiłaby zorganizować tak duże przedsięwzięcie samodzielnie przede wszystkim pod względem finansowym – to słowa przedstawicieli Stowarzyszenia Kibiców Stali Rzeszów, którzy próbowali ocalić reaktywowany dopiero co turniej.

Miejmy nadzieję, że ponad 30 edycji i wieloletnia, ba, wielopokoleniowa tradycja – zobowiązuje i memoriał wróci do żużlowego kalendarza. Przede wszystkim dla najmłodszych fanów, by nie zapominali o korzeniach, początkach szlaki w swoim mieście i bohaterach tamtych czasów – takich, jak choćby Eugeniusz Nazimek.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI