Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Czy zawsze musi być poważnie? Nie, zdecydowanie nie, tym bardziej, że żużlowy „cyrk” niekiedy bywa bardzo daleki od poważnego. Zgodnie z licznymi sugestiami, rozpoczynamy nowy cykl tekstów – Żużlowego „Pudelka”. Specjalnie dla Was nasz zespół zebrał ostatnie wydarzenia w jedno miejsce, jedne podkoloryzował, inne wyolbrzymił, a kolejne – przedstawił w odwzorowaniu jeden do jednego. Polecamy czytać z przymrużeniem oka!

 

– Hucznie zaprezentowali się nowi właściciele praw do cyklu Grand Prix. W Toruniu zorganizowali konferencję prasową, na której zaprezentowali swoje plany na kolejne lata. Dziennikarze przybyli licznie, a kuchnię bardzo sobie chwalili. Roladki z indyka były ponoć najlepsze. Z deserami nie do końca się udało. Szarlotka ewidentnie za kwaśna. Pismacy narzekali jednak na brak jakichkolwiek folderów, które pomogłoby im szybciej zrozumieć planowaną strategię. Tu faktycznie Discovery się nie popisało. Ktoś nie do końca pomyślał i zabrakło choćby kartki papieru dla dziennikarzy z rozrysowanymi planami rozkwitu żużla w kolejnych latach. Podobnie jak nie do końca fajna prezentacja video przedstawiona na spotkaniu. Przy filmie o powrocie Drużynowego Pucharu Świata pojawiły się urywki z… cyklu Grand Prix. Dla mnie to jednak zrozumiałe. Organizatorzy, jak sami powiedzieli, chcą podnieść apanaże finansowe zawodnikom, trudno zatem oczekiwać, aby inwestowali teraz w prezentacje papierowe czy multimedialne. Show zrobił jeden z dziennikarzy ogólnopolskiego portalu, który w kuluarowych rozmowach – ku zniecierpliwieniu mistrza świata Rickardssona – pytania dukał, czytając z kartki. Były mistrz świata miał obawy (słuszne?) czy ów żurnalista zrozumiał odpowiedzi.

– Wielu prezesów smuci fakt, że jeden z ich kolegów  odsunął się w cień ze swoją działalnością. Jak powiedział jeden z zawodników, były już prezes w razie potrzeby był w stanie obsłużyć wszystkie kluby zimowe pod względem… dostarczenia profesjonalnych, ciepłych (i jakże potrzebnych w obliczu zbliżającej się zimy!) skarpet. Nie dość, że człowiek poświęcał się dla  żużla, to jeszcze dbał o zawodników, działaczy i całe środowisko żużlowe, sprzedając im skarpety, które produkowała – nazwijmy to – „zaprzyjaźniona” z nim firma. Jeden z wielkopolskich prezesów już się martwi, co założy na swe nogi, kiedy kolega wycofuje się ze speedwaya.

– Sezon zakończony, pora zatem na przygotowania do kolejnego. Jeden z kandydatów do awansu do pierwszej ligi zamierza stawiać na profesjonalizm i zrobić w końcu porządne oferty reklamowe dla sponsorów. Ponoć jak poszli z tą ostatnią na umówione rozmowy z potencjalnie nowym mecenasem żużla, ten jak zerknął na przyniesioną ofertę, to się zapytał, czy przyszli z klubu czy może… z przedszkola.

– Toruńskie Grand Prix to nie była tylko walka o tegoroczne medale. To była również walka o przyszłoroczne kontrakty. Po piątkowych zawodach sporo zawodników – nie tylko z cyklu – zastanawiało się na toruńskim rynku przy herbacie, ile polskim działaczom dać od siebie. Niektórzy zostali poproszeni o obniżenie swoich finansowych żądań. Jeden z Australijczyków tak się propozycją pokazania ludzkiej twarzy zdenerwował, że wyszedł z lokalu pokazując kolegom i klientom goły tyłek. Nawiązał tym samym do toruńskiej, żużlowej tradycji. Przed paru laty również dwóch nieco obnażonych zawodników olewało bowiem pomnik Kopernika. Olewało bez cudzysłowu. A ten biedny gagatek od pośladków nawet nie będzie mógł się wytłumaczyć – jak niegdyś jego rodak – że chciał pokazać reklamę.

– Na Galę PGE Ekstraligi zaproszono nielicznych. Trudno więc pisać, co działo się za jej kulisami. Jedno jest pewne – pod kątem modowym warszawskie spotkanie wygrali przedstawiciele Stali Gorzów, którzy ponoć licznie stawili się w hotelu Hilton. Pod względem nieporozumień – Szczakiel dla współprowadzącej. Jak można było obejrzeć w telewizji, najpierw stwierdziła, że na żużlu nigdy nie była, a po chwili gorąco namawiała do odwiedzenia żużlowego stadionu panią, która śpiewa, że „daleko stąd dom” (i „włączamy niewysokie ceny”, czy jakoś tak).

– W Opolu ochłonęli po czarnej niedzieli, jaką tydzień temu zgotowali im Niemcy z Landshut. Zwarto szyki i buduje się skład na nowy sezon. Jednym z ogniw w pierwszej lidze miał być Kai Huckenbeck. A że Niemiec stawia na rozwój i za dwa lata ma startować w Grand Prix (po awansie z Grand Prix Challenge naturalnie), to stwierdził, że go 2. Liga nie interesuje. Wybrał ponownie Landshut i to o dziwo za mniejsze pieniądze, które ponoć oferowało Opole. Ale to też historia „win-win” dla sympatycznego Niemca, bowiem wydaje się, że kto by nie wygrał finału, ten i tak jeździłby na zapleczu PGE Ekstraligi. Ale to dobrze, bo jak przekonywali niektórzy telewizyjni eksperci, Huckenbeck przerastał 2. Ligę.

– A propos 2. Ligi. W czwartek w Warszawie odbyło się spotkanie prezesów pierwszej oraz drugiej ligi. Dyskutowano nad regulaminem. Kogo zabrakło? Nie dojechał Frank Mauer, którego w Niemczech zatrzymała praca. Jeśli ktoś myśli, że jego asy nie wystartują w 2. Lidze, to… jest w dużym błędzie. Niemcy obecnie dzień i noc myślą, jak złożyć zespół pod planowany minimalny KSM i jak w końcu w sezonie 2022 wygrać jakieś ligowe spotkanie. Ma być również niespotykany do tej pory rozwój klubu na niwie marketingowej. Tym działem ma się zająć wszechstronnie utalentowany informatyk klubowy. A na funkcję trenera – po odejściu Marcina Sekuli – jednym z kandydatów jest ponoć  jeden z murarzy z firmy Franka Mauera. Prezes czerpie wzorce z polskich klubów ekstraligowych i zawsze wie lepiej podczas meczu, kogo odstawić od biegu i za kogo dokonać zmiany. Popieramy więc rozwiązanie – murarz wystarczy.