Grzegorz Zengota. Foto: Jarek Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Fogo Unia Leszno przegrała ćwierćfinałowe spotkanie z Betard Spartą Wrocław. Jednym z liderów Byków ponownie był Grzegorz Zengota. Doświadczony zawodnik wrócił w tym roku w wielkim stylu do PGE Ekstraligi. Popularny „Zengi” wie nad czym musi jeszcze pracować.

 

15 tysięcy kibiców zasiadło w niedzielę na Stadionie im. Alfreda Smoczyka. Leszczynianie przegrali ćwierćfinałowe starcie z Betard Spartą Wrocław 42:48. Grzegorz Zengota po spotkaniu chciał wynagrodzić fanom tę porażkę i poinformował, że zostaje w Lesznie na kolejny sezon.

– Od kilku spotkań mamy niepowtarzalną atmosferę na trybunach. Żałuję tylko, że nie udało się dziś wygrać, bo byłaby to taka wisienka na torcie. Robiliśmy, co tylko mogliśmy, ale się nie udało. Wrocławianie byli naprawdę silni. Chciałem kibicom osłodzić trochę ten wieczór i dlatego byłem tak długo z nimi w gnieździe. Poinformowałem ich, że zostaję na kolejny sezon. Dlatego cieszę się, że będziemy mogli kolejny rok spędzić razem. Wszyscy się wyściskaliśmy i wyśpiewaliśmy. Tylko brakło tej euforii po zwycięstwie, ale mimo wszystko radość była bardzo duża – powiedział „Zengi”.

Kiedy Zengota dołączył do zespołu Fogo Unii na ostatnią chwilę, to wielu widziało w nim zawodnika drugiej linii. Polak jednak zaskakuje, bo na ten moment jest drugim najskuteczniejszym zawodnikiem biało-niebieskich ze średnią biegową 1,902. W niedzielę zdobył dziesięć punktów z bonusem w sześciu startach, co biorąc pod uwagę klasę rywala, było solidnym wynikiem.

– Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wiem, że wielu nie liczyło na tak wiele z mojej strony. Dzięki temu miałem ogromny komfort, bo nie było pompowania balonika. Bez tej presji miałem bardzo duży komfort, żeby jeździć na dobrym poziomie i przede wszystkim wygrywać oraz zaskakiwać. Oczywiście w każdym następnym sezonie wszyscy będą chcieli ode mnie więcej. Powiedziano mi w mixzone, iż myśleli, że miałem dziś z dwa albo trzy wyścigi wygrane, a okazało się, że nie mam żadnego. Mam dwójki, bo te punkty potraciłem, ale ja się cieszę, że ode mnie oczekuje się więcej. To oznacza, że staję się liderem z krwi i kości – mówił uradowany.

34-latek imponuje przede wszystkim momentem startowym, którym bije na głowę swoich rywali. Jednak w dalszej części wyścigu zdarza mu się tracić pozycje. Doświadczony zawodnik zdaje sobie z tego sprawę i wie, że musi nad tym jeszcze popracować.

– Bardzo się cieszę z tych wygranych startów, bo jest potem łatwiej rozegrać pierwszy łuk. Czasami jednak jak człowiek nie wie, co się dzieje z tyłu i gdzie jedzie rywal, to ta jazda jest trochę pasywna. Muszę nad tym popracować, bo uważam, że jak ten element poprawię, to już będę pełnoprawnym liderem, jakiego widziałby we mnie każdy w Lesznie – zakończył.

SZYMON MAKOWSKI, POBANDZIE

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Ulubieniec też zostaje! Fogo Unia sypie kontraktami!

Żużel. Sam Kołodziej to za mało! Sparta zdobywa Leszno! (RELACJA)